Najpierw do Unii Europejskiej wmaszerują nasi lekarze i informatycy. Dopiero za kilka lat będą mogli do nich dołączyć robotnicy. Scenariusz kanclerza Schrödera może jest politycznie popularny, ale nie przystaje do rzeczywistości. Nawet w Niemczech pomysł utrzymania siedmioletniej bariery zatrudnienia dla obywateli nowych państw członkowskich nie budzi entuzjazmu. Polscy robotnicy i sprzątaczki dawno przekroczyli unijne granice i niemieckiej ekonomii ciężko byłoby się ich wyrzec.
"To na pewno za długo" - ocenia niemiecką propozycję polski negocjator Jan Kułakowski. Minister nie jest przesadnym optymistą. Polska ma jednak sprzymierzeńca. "To wysoki próg" - przyznał w rozmowie z "Wprost" Eneko Landaburu, szef Dyrekcji Generalnej Komisji Europejskiej ds. Rozszerzenia. Jego zdaniem, niemieckie i austriackie obawy przed napływem taniej siły roboczej ze wschodu są przesadzone. Według danych Brukseli, do krajów unii może przyjechać 300-350 tys. osób. Tymczasem nawet dotychczasowe niewielkie limity zatrudnienia dla naszych pracowników w zachodniej części Europy zwykle nie są wykorzystywane. Umowa między rządami Polski i RFN z 1990 r. w sprawie zatrudniania pracowników w celu podnoszenia kwalifikacji zawodowych i językowych zakłada, że rocznie wyjedzie tysiąc osób. W 1999 r. z możliwości tej skorzystało niespełna siedmiuset Polaków. Również tysiąc osób może każdego roku ubiegać się o staż we Francji. Wyjeżdża sto. Do Belgii, która przyjęłaby rocznie 250 stażystów, przyjeżdża zaledwie kilku. Do Luksemburga nie wybrał się jeszcze nikt. Wykorzystujemy jedynie dwudziestotysięczny limit pracowników zatrudnionych w Niemczech na umowę o dzieło, z którego korzystają głównie robotnicy budowlani.
Jeżeli Komisji Europejskiej wystarczy odwagi, w kwietniu może zostać przedstawiona propozycja kompromisowa: unia zrezygnuje z okresu przejściowego, ale zachowa prawo do wprowadzenia ograniczeń w wypadku, gdy okaże się, że Polaków i innych cudzoziemców jest w unii zbyt wielu. Nieoficjalnie można usłyszeć, że komisja "nie zgodzi się na niemiecką propozycję".
Z perspektywy Brukseli dyskusja o masowej migracji pracowników z nowych państw członkowskich wygląda dość zabawnie. Piętnaście minut marszu dzieli siedzibę Romano Prodiego od dzielnicy, w której w "polskich" barach spotykają się rodacy. Przebywają w Belgii po kilkanaście lat i pracują nielegalnie. Twierdzą, że negocjacje w ogóle ich nie interesują. "Dzięki Polakom odremontowaliśmy dom letniskowy. Gdyby zatrudniać tylko Belgów, Bruksela byłaby w opłakanym stanie" - przyznają żyjący w stolicy Belgii Francuzi. Nawet urzędnicy komisji polecają sobie polskie sprzątaczki i... nie płacą podatków. W Berlinie jest podobnie.
Irracjonalny strach przed "iberyjskim zalewem" towarzyszył wchodzeniu do EWG Hiszpanów i Portugalczyków. "W końcu skrócono okres przejściowy do sześciu lat, bo ludzie zamiast wyjeżdżać, masowo powracali do kraju" - opowiadają hiszpańscy dyplomaci. Polacy mogli się zadomowić na belgijskim czarnym rynku dlatego, że opuścili go Portugalczycy. Z kolei w Niemczech polscy robotnicy już są wypierani przez oferujących dumpingowe stawki Białorusinów czy Rosjan.
Odpowiadający za rozszerzenie komisarz Günter Verheugen jest w trudnej sytuacji. Jest Niemcem i w dodatku politykiem SPD, więc trudno mu się sprzeciwić kanclerzowi. Propozycję siedmioletniej kwarantanny ocenił jako "rozsądną". Verheugen i polscy negocjatorzy mówią o wprowadzeniu zakazów pracy tylko w niektórych regionach albo wybranych gałęziach przemysłu. Mile widziani są informatycy, lekarze i ludzie wykształceni. Pracownicy budowlani są zaś postrzegani jako zagrożenie dla miejscowego rynku pracy.
Co Polska będzie gotowa "sprzedać" w zamian za rezygnację z okresu przejściowego? Często wymienia się prośbę o osiemnastoletni okres przejściowy na sprzedaż ziemi na cele rekreacyjne i sześcioletni okres przejściowy na tereny pod inwestycje. Na pocieszenie możemy wynegocjować możliwość skrócenia zakazu albo objęcie nim wyłącznie Niemiec i Austrii. Niezależnie od wynegocjowanych warunków, disco-polo w polskich barach w Brukseli będzie grać jeszcze długo. Do czasu, aż słuchacze ocenią, że bardziej opłaci im się słuchanie go w Polsce.
Jeżeli Komisji Europejskiej wystarczy odwagi, w kwietniu może zostać przedstawiona propozycja kompromisowa: unia zrezygnuje z okresu przejściowego, ale zachowa prawo do wprowadzenia ograniczeń w wypadku, gdy okaże się, że Polaków i innych cudzoziemców jest w unii zbyt wielu. Nieoficjalnie można usłyszeć, że komisja "nie zgodzi się na niemiecką propozycję".
Z perspektywy Brukseli dyskusja o masowej migracji pracowników z nowych państw członkowskich wygląda dość zabawnie. Piętnaście minut marszu dzieli siedzibę Romano Prodiego od dzielnicy, w której w "polskich" barach spotykają się rodacy. Przebywają w Belgii po kilkanaście lat i pracują nielegalnie. Twierdzą, że negocjacje w ogóle ich nie interesują. "Dzięki Polakom odremontowaliśmy dom letniskowy. Gdyby zatrudniać tylko Belgów, Bruksela byłaby w opłakanym stanie" - przyznają żyjący w stolicy Belgii Francuzi. Nawet urzędnicy komisji polecają sobie polskie sprzątaczki i... nie płacą podatków. W Berlinie jest podobnie.
Irracjonalny strach przed "iberyjskim zalewem" towarzyszył wchodzeniu do EWG Hiszpanów i Portugalczyków. "W końcu skrócono okres przejściowy do sześciu lat, bo ludzie zamiast wyjeżdżać, masowo powracali do kraju" - opowiadają hiszpańscy dyplomaci. Polacy mogli się zadomowić na belgijskim czarnym rynku dlatego, że opuścili go Portugalczycy. Z kolei w Niemczech polscy robotnicy już są wypierani przez oferujących dumpingowe stawki Białorusinów czy Rosjan.
Odpowiadający za rozszerzenie komisarz Günter Verheugen jest w trudnej sytuacji. Jest Niemcem i w dodatku politykiem SPD, więc trudno mu się sprzeciwić kanclerzowi. Propozycję siedmioletniej kwarantanny ocenił jako "rozsądną". Verheugen i polscy negocjatorzy mówią o wprowadzeniu zakazów pracy tylko w niektórych regionach albo wybranych gałęziach przemysłu. Mile widziani są informatycy, lekarze i ludzie wykształceni. Pracownicy budowlani są zaś postrzegani jako zagrożenie dla miejscowego rynku pracy.
Co Polska będzie gotowa "sprzedać" w zamian za rezygnację z okresu przejściowego? Często wymienia się prośbę o osiemnastoletni okres przejściowy na sprzedaż ziemi na cele rekreacyjne i sześcioletni okres przejściowy na tereny pod inwestycje. Na pocieszenie możemy wynegocjować możliwość skrócenia zakazu albo objęcie nim wyłącznie Niemiec i Austrii. Niezależnie od wynegocjowanych warunków, disco-polo w polskich barach w Brukseli będzie grać jeszcze długo. Do czasu, aż słuchacze ocenią, że bardziej opłaci im się słuchanie go w Polsce.
Więcej możesz przeczytać w 1/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.