Nie odkryliśmy Ameryki, na początku był "Time". Swój pierwszy tytuł Człowieka Roku przyznał w 1927 r. Charlesowi Lindberghowi, pierwszemu z Ziemian, który przeleciał Atlantyk. Potem okładki tego prestiżowego magazynu zdobili m.in. Hitler, Stalin, Churchill, Jan Paweł II. "Time" przedstawiał ludzi, którzy - w sposób pozytywny, godny powszechnego uwielbienia lub skrajnie negatywny, wręcz krwawy - odciskali piętno na życiu trzeciej planety od Słońca.
"Wprost" po raz pierwszy wybrał Człowieka Roku, który "wywarł największy wpływ na rzeczywistość polską", dokładnie 10 lat temu. I "Time", i "Wprost" (zachowując oczywiście odpowiednie proporcje) połączyła w różnym miejscu i czasie - jak mniemam - jedna intencja: zwrócić uwagę na potęgę i sprawczą siłę jednostki. Bo tak naprawdę to nie rewolucje z udziałem tak zwanych mas zmieniały świat - grzebiąc z reguły własne dzieci i przynosząc często skutki odwrotne do zamierzonych - lecz z żelazną konsekwencją realizowane plany charyzmatycznych postaci.
Naszym tropem podążyły znacznie później inne krajowe media. Honoruje się więc dziś kobietę roku, polityka roku, a nawet przyznaje pewien mebel roku, jednoznacznie kojarzący się z pośladkami. Nie grzech kopiować dobre wzorce - co i my przecież uczyniliśmy - ale jedno zdaje się nie ulegać wątpliwości: przyznawany od zarania III RP tytuł Człowieka Roku tygodnika "Wprost" ma między Odrą a Bugiem wymiar wyjątkowy. Bo - śmiem twierdzić - w sposób najbardziej lapidarny i symboliczny opisuje historię najnowszą Rzeczypospolitej, wskazując jej najwybitniejszych kreatorów. Owszem, można dyskutować, czy za taką postać uznać można na przykład noblistkę Wisławę Szymborską (tytuł Człowieka Roku 1996). Przecież jednak i George Bush Junior, ostatni w minionym tysiącleciu wybraniec "Time’a", niemal tak jak z Alem Gore’em w wyborach prezydenckich, ostro rywalizował o zaszczytne miano Człowieka Roku z niejakim Harrym Potterem, baśniowym dzieckiem J.K. Rowling, bohaterem zbiorowej wyobraźni. Ale to chyba pokrzepiające, że literatura, poezja oddziałuje niekiedy na ludzi równie silnie jak teatr polityki? "Byliśmy niczym ludzie w płonącym domu. Mogliśmy zaniechać reform albo zaryzykować i skoczyć" - wspominał na naszych łamach dwa lata temu Leszek Balcerowicz, Człowiek Roku 1991 tygodnika "Wprost". Skoczyliśmy, pokonując lęk wysokości, a potem niemal powszechnie mówiono na świecie o "polskim cudzie gospodarczym", porównywalnym z niemieckim doby Ludwiga Erharda. Minęła ostatnia dekada drugiego tysiąclecia, świeżo upieczony prezes NBP Leszek Balcerowicz nie zdążył kiwnąć palcem w bucie, a zaraz po jego wyborze złoty zaczął iść w górę jak szalony. Kolejny "cud" nad Wisłą? A może tylko znane porzekadło "czas to pieniądz" należałoby zastąpić stwierdzeniem "zaufanie to pieniądz"? W tym konkretnym wypadku zaufanie zagranicznych inwestorów do człowieka, który - odwołując się do słów Margaret Thatcher - sfery działalności publicznej nigdy nie traktował jak "wybiegu dla modelek"? "W 1990 r. klasa polityczna, godząc się na reformy pierwszego zdobywcy tytułu Człowieka Roku, wyprzedziła wyobraźnią własne społeczeństwo. Teraz Człowiek Roku 2000 zmusił klasę polityczną do zweryfikowania wizerunku wyborców, do zauważenia zdroworozsądkowego elektoratu środka. Wynik wyborczy uprawnia Olechowskiego do twierdzenia, że państwo nie musi się zataczać od prawa do lewa" - czytam w artykule "Partia zdrowego rozsądku". Czy aby na pewno nie musi? Nie chcę ryzykować przepowiedni. Z lektury kolejnego tekstu zamieszczonego w tym numerze - "Przyszłość w teraźniejszości" - wynika, że wszelkie wróżby naukowców, socjologów i wielu ludzi pióra sprzed dziesiątków lat okazują się teraz niewarte funta kłaków.
Zastanawia mnie, a nawet martwi, coś jak najbardziej teraźniejszego. Oto według ostatniego sondażu Pentora, rok 2001 większość Polaków przejmuje obawą i strachem. W tym momencie przypominają mi się słowa Oscara Wilde’a: "Stajemy się uosobieniem własnych lęków". Po stu latach od śmierci autora "Portretu Doriana Graya" życzyłbym sobie i mieszkańcom kraju nazywanego tu i ówdzie "tygrysem Europy Środkowej", abyśmy nie padli ofiarą irracjonalnego zbiorowego pesymizmu, czarnych, samospełniających się przepowiedni. Żeby już nikt - jak niegdyś Leszek Balcerowicz - nie musiał pokonywać naszego lęku wysokości, wypychając nas z "płonącego domu".
Naszym tropem podążyły znacznie później inne krajowe media. Honoruje się więc dziś kobietę roku, polityka roku, a nawet przyznaje pewien mebel roku, jednoznacznie kojarzący się z pośladkami. Nie grzech kopiować dobre wzorce - co i my przecież uczyniliśmy - ale jedno zdaje się nie ulegać wątpliwości: przyznawany od zarania III RP tytuł Człowieka Roku tygodnika "Wprost" ma między Odrą a Bugiem wymiar wyjątkowy. Bo - śmiem twierdzić - w sposób najbardziej lapidarny i symboliczny opisuje historię najnowszą Rzeczypospolitej, wskazując jej najwybitniejszych kreatorów. Owszem, można dyskutować, czy za taką postać uznać można na przykład noblistkę Wisławę Szymborską (tytuł Człowieka Roku 1996). Przecież jednak i George Bush Junior, ostatni w minionym tysiącleciu wybraniec "Time’a", niemal tak jak z Alem Gore’em w wyborach prezydenckich, ostro rywalizował o zaszczytne miano Człowieka Roku z niejakim Harrym Potterem, baśniowym dzieckiem J.K. Rowling, bohaterem zbiorowej wyobraźni. Ale to chyba pokrzepiające, że literatura, poezja oddziałuje niekiedy na ludzi równie silnie jak teatr polityki? "Byliśmy niczym ludzie w płonącym domu. Mogliśmy zaniechać reform albo zaryzykować i skoczyć" - wspominał na naszych łamach dwa lata temu Leszek Balcerowicz, Człowiek Roku 1991 tygodnika "Wprost". Skoczyliśmy, pokonując lęk wysokości, a potem niemal powszechnie mówiono na świecie o "polskim cudzie gospodarczym", porównywalnym z niemieckim doby Ludwiga Erharda. Minęła ostatnia dekada drugiego tysiąclecia, świeżo upieczony prezes NBP Leszek Balcerowicz nie zdążył kiwnąć palcem w bucie, a zaraz po jego wyborze złoty zaczął iść w górę jak szalony. Kolejny "cud" nad Wisłą? A może tylko znane porzekadło "czas to pieniądz" należałoby zastąpić stwierdzeniem "zaufanie to pieniądz"? W tym konkretnym wypadku zaufanie zagranicznych inwestorów do człowieka, który - odwołując się do słów Margaret Thatcher - sfery działalności publicznej nigdy nie traktował jak "wybiegu dla modelek"? "W 1990 r. klasa polityczna, godząc się na reformy pierwszego zdobywcy tytułu Człowieka Roku, wyprzedziła wyobraźnią własne społeczeństwo. Teraz Człowiek Roku 2000 zmusił klasę polityczną do zweryfikowania wizerunku wyborców, do zauważenia zdroworozsądkowego elektoratu środka. Wynik wyborczy uprawnia Olechowskiego do twierdzenia, że państwo nie musi się zataczać od prawa do lewa" - czytam w artykule "Partia zdrowego rozsądku". Czy aby na pewno nie musi? Nie chcę ryzykować przepowiedni. Z lektury kolejnego tekstu zamieszczonego w tym numerze - "Przyszłość w teraźniejszości" - wynika, że wszelkie wróżby naukowców, socjologów i wielu ludzi pióra sprzed dziesiątków lat okazują się teraz niewarte funta kłaków.
Zastanawia mnie, a nawet martwi, coś jak najbardziej teraźniejszego. Oto według ostatniego sondażu Pentora, rok 2001 większość Polaków przejmuje obawą i strachem. W tym momencie przypominają mi się słowa Oscara Wilde’a: "Stajemy się uosobieniem własnych lęków". Po stu latach od śmierci autora "Portretu Doriana Graya" życzyłbym sobie i mieszkańcom kraju nazywanego tu i ówdzie "tygrysem Europy Środkowej", abyśmy nie padli ofiarą irracjonalnego zbiorowego pesymizmu, czarnych, samospełniających się przepowiedni. Żeby już nikt - jak niegdyś Leszek Balcerowicz - nie musiał pokonywać naszego lęku wysokości, wypychając nas z "płonącego domu".
Więcej możesz przeczytać w 1/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.