Według nieoficjalnych informacji "Gazety Wyborczej" miałby powstać odrębny resort oświaty, którym kierowałby obecny wiceminister i poseł PiS Jarosław Zieliński oraz ministerstwo odpowiedzialne za naukę i szkolnictwo wyższe z obecnym ministrem edukacji Michałem Seweryńskim na czele - czytamy w artykule "Z Ministerstwa Edukacji dwa nowe resorty?". - Ta sprawa jest dyskutowana - potwierdza poseł Samoobrony Mirosław Krajewski. - Oddzielenie oświaty od szkolnictwa wyższego, nauki i techniki od dłuższego czasu postuluje część środowiska akademickiego. Taki rozdział pomógłby nadrobić zapóźnienia np. w rozwoju badań - przekonuje. Krajewski przyznaje, że Samoobrona byłaby zainteresowana stanowiskami w nowych resortach. Ale nie tylko ona - także "toruńska" grupa posłów LPR negocjujących koalicję z PiS. - Jeśli nie na poziomie ministra, to wiceministrów - powiedział IAR poseł Ligi Bogusław Kowalski.
Optymistyczne przewidywania mówią o uruchomieniu w Polsce handlu prawami do emisji dwutlenku węgla w czerwcu, pesymistyczne - w przyszłym roku - pisze "Rzeczpospolita" w tekście " Polskie firmy tracą miliardy". W Unii system handlowania prawami do emisji tego gazu został wprowadzony ponad rok temu. Ma on zachęcić trucicieli do korzystania z czystej energii i zmniejszenia zanieczyszczeń powietrza. Firmom przydzielono limity emisji. Jeśli je przekroczą, muszą zapłacić karę albo dokupić brakujące uprawnienia na rynku. Unijnym systemem jest objętych ok. 900 dużych polskich zakładów, którym Bruksela przyznała prawa do emisji 239 mln ton dwutlenku węgla rocznie. - To jest ogromny majątek, bo prawami można obracać na giełdach, zaciągać pod ich zastaw kredyty. Polskie firmy tracą te możliwości, bo nie mają jeszcze przydzielonych uprawnień - mówi Tomasz Chruszczow, prezes Związku Producentów Opakowań Szklanych. Winę za to ponosi polski rząd, który do tej pory nie stworzył elektronicznego systemu rozliczania emisji zanieczyszczeń powietrza.
Od stycznia ubiegłego roku szpitale i przychodnie muszą prowadzić tzw. listę oczekujących na leczenie. Taki obowiązek nałożyła na nie ustawa zdrowotna - pacjenci skarżyli się bowiem, że przy ustalaniu terminu operacji często nagabywani są o łapówki. Ale listy, chociaż powinny działać wszędzie, nie działają - ocenia "Rzeczpospolita" w artykule "Kolejki tajne i wadliwe". - Wiele szpitali nigdy nie zaczęło stosować tych przepisów - mówi Tomasz Gellert z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Do rzecznika trafia najwięcej skarg na system kolejkowy. Pacjentka dużego warszawskiego szpitala napisała, że zanim poddano ją zabiegowi, wykonano go u trzydziestu osób, które były za nią na liście oczekujących. Teoretycznie szpital może przyjąć pacjenta poza kolejnością, ale tylko gdy zagrożone jest jego życie lub zdrowie. Działaniem przepisów o prowadzeniu list oczekujących zajęło się w mijającym tygodniu seminarium zorganizowane w Fundacji Stefana Batorego. Zdaniem specjalistów system działa fatalnie, a pacjenci nie są informowani o swoim miejscu na liście. Przepisy o kolejkach wprowadzono m.in. po to, żeby pacjenci mogli sprawdzać, w którym szpitalu są najkrótsze (każda placówka podaje NFZ długość kolejki, a NFZ publikuje dane w Internecie). Według samych lekarzy szpitale byłyby w stanie przyjąć więcej pacjentów, gdyby nie limity narzucane przez NFZ. - Szpitalowi, który przyjmie za dużo pacjentów, NFZ nie zapłaci za leczenie. To jest prawdziwy powód kolejek - uważa prof. Mieczysław Szostek, krajowy konsultant ds. chirurgii naczyniowej.
Telewizja nie dopuściła do emisji reportażu o sprawie tajnego współpracownika "Bolka" - pisze "Życie Warszawy". - Trzeba go poprawić - tłumaczy Romuald Bokun, kierownik redakcji programów TVP3. Prawie godzinny dokument pt. "Plusy dodatnie - plusy ujemne" opowiada o sprawie tajnego współpracownika "Bolka". Film Grzegorza Brauna kończy się wywiadem z byłym prezydentem Lechem Wałęsą. Były prezydent oburzony materiałami przedstawionymi przez dziennikarza podarł kopie dokumentów z IPN. W reportażu "Plusy dodatnie - plusy ujemne" autor przedstawia relacje świadków oraz dokumenty z początku lat 70. i późniejsze dotyczące "Bolka" oraz Lecha Wałęsy. Zastrzega, że nie chce przesądzać o tym, czy dotyczą tej samej osoby. - Pozostawiam to ocenie widzów - mówi Braun. - Ale w moim przekonaniu, film nie pozostawia cienia wątpliwości, jakie były fakty - dodaje reżyser. Innego zdania byli uczestnicy kolaudacji, podczas której miały zapaść decyzje o dalszych losach reportażu. W zebraniu wziął udział także przedstawiciel IPN oraz prawnicy. Materiał został słabo oceniony. Marek Maldis z TVP3, jeden z uczestników zebrania, twierdzi, że zarzucano mu głównie brak symetrii i nierówno rozłożone akcenty. Podważono także rzetelność dziennikarską i historyczne podejście do sprawy. Autor reportażu nie zgadza się z tym. Uważa, że dopełnił wszelkiej staranności w zbieraniu materiałów - czytamy w artykule "Plusy dodatnie - plusy ujemne filmu o 'Bolku'".
Przegląd prasy przygotował
Sergiusz Sachno
Przegląd prasy
Od poniedziałku, 13 lutego 2006, publikujemy codzienny przegląd prasy. Możesz go zamówić w formie newslettera, odwiedzając stronę: http://www.wprost.pl/newsletter/