Rosyjski gaz i ropa naftowa kształtują nowy układ gospodarczy i polityczny Europy
Ukraina już niemal znalazła się w ramionach Gazpromu, czyli Moskwy. Podobnie jak Azerbejdżan, Turkmenistan i Kazachstan oraz w pewnym sensie Bułgaria i Jugosławia. Za pomocą gazpromowskich rur Rosja próbowała uzależnić od siebie Słowację, Węgry i Czechy. Od rosyjskiego gazu coraz bardziej zależą gospodarki Chorwacji i Słowenii. A także Polski. Niebawem w podobnej sytuacji znajdzie się Grecja. Klincze za pomocą rur z każdym rokiem stają się coraz skuteczniejszym instrumentem rosyjskiej polityki zagranicznej, z powodzeniem zastępując wysłużone dywizje armii. 21 listopada 2000 r. Aleksander Kwaśniewski przyjął szefa Gazpromu Rema Wiachiriewa. Niespełna miesiąc później doszło do dość zagadkowej wizyty polskiego prezydenta w Odessie na Ukrainie. W tym samym czasie Polska zaczęła się wycofywać z części deklaracji dotyczących przebiegu kolejnego gazociągu jamalskiego.
Baryłka władzy
Francja narzucała swoją wolę ćwierci Afryki za pośrednictwem koncernu naftowego Elf-Aquitaine. Z drugą ćwiercią robiło to samo BP w imieniu rządu Jej Królewskiej Mości. Exxon, Shell i inne kolosy naftowe hołubiły dyktatora nigeryjskiego Sani Abachę w imieniu Waszyngtonu. Gdy w 1987 r. Algieria zdradziła Rzymowi, że w obronie biegnącego do Włoch gazociągu zamierza dokonać inwazji na Tunezję, nadmiernie - jej zdaniem - spenetrowaną przez elementy radykalne, Włochy wyręczyły ją, współorganizując w Tunisie "zamach konstytucyjny", który odsunął od władzy Habiba Burgibę i postawił na jego miejsce Zina el-Abidina Ben Alego.
Gaz, a zwłaszcza ropa naftowa, to niewyobrażalnie wielkie pieniądze, które wpływają na gospodarkę i politykę globu. W 1999 r. światowe zapotrzebowanie na ropę naftową wynosiło dziennie 74,7 mln baryłek (159 mln litrów). Ubiegłoroczna średnia cena baryłki sięgała 17,3 USD. Daje to 1,3 mld USD dziennie; w skali rocznej - 472 mld USD (cztery razy więcej, niż wynosi PKB Polski!). W 2000 r. baryłka ropy kosztowała średnio 26 USD, a zapotrzebowanie wzrosło do 75 mln baryłek dziennie. Wartość codziennych transakcji wyniosła więc 1,95 mld USD, czyli prawie 712 mld USD rocznie, o 50 proc. więcej niż w roku 1999!
Można sobie zadać pytanie: co spowodowało, że w ciągu niespełna dwóch lat cena baryłki podskoczyła z 9 USD do 37 USD? Niestety, nikt nie potrafi udzielić na nie jasnej odpowiedzi. Nie było ku temu żadnych racjonalnych przesłanek. OPEC, zaspokajająca 40 proc. światowego zapotrzebowania na ropę, nie zmniejszyła produkcji. W 1999 r. przy zapotrzebowaniu równym 74,7 mln baryłek dziennie (mbd) produkcja wynosiła 74,1 mbd, co absolutnie nie uzasadniało podwyżek. W 2000 r. na prośbę Zachodu OPEC dwukrotnie zwiększała produkcję (za pierwszym razem o 1,45 mbd, za drugim o 0,7 mbd), w związku z czym podaż ropy wzrosła do 76,2 mbd. Skoro średnie zapotrzebowanie nie przekraczało 75 mbd, istniała spora przewaga podaży nad popytem. Mimo to ceny rosły jak szalone!
Winę za to - według OPEC - ponoszą głównie spekulanci giełdowi oraz rządy państw Zachodu zrzeszone w OECD, które niemal jednocześnie postanowiły zwiększyć rezerwy strategiczne: dzisiaj wystarczyłyby one na 83 dni, podczas gdy do tej pory zazwyczaj trzymano zapasy sześćdziesięciodniowe. Również w tym wypadku można by sobie zadać pytanie (które też pozostanie bez odpowiedzi): kto, kiedy i dlaczego zdecydował o zwiększeniu rezerw w tylu krajach jednocześnie? I czy było to skutkiem, czy przyczyną drastycznego podwyższenia cen ropy?
Wartość dodana
O tym, ile można zarobić na surowcach energetycznych, świadczy również fakt, że w głównych terminalach naftowych nad Morzem Śródziemnym kupuje się ropę ze zniżką 9 USD na tonie, a w Noworosyjsku, Odessie i w innych punktach nad Morzem Czarnym upust wynosi nawet 12 USD. Zważywszy na to, że tankowiec zabiera co najmniej 50 tys. ton ropy, zysk na każdym rejsie wynosi zwykle (po odliczeniu kosztów transportu) około pół miliona dolarów. Oczywiście wszystkie wielkie towarzystwa naftowe mają stałe umowy z producentami i większość światowej produkcji trafia bezpośrednio do ich zbiorników, ale też rzadko się zdarza, żeby któreś z nich odrzuciło ofertę "niezależnego", zwykle o wiele tańszego sprzedawcy. Dzięki takiemu nastawieniu prosperują tysiące małych spółek. Większość z nich działa w Rosji. Ich właścicielami są dawni sowieccy funkcjonariusze ministerialni, oficerowie KGB, działacze partyjni wysokiego szczebla, dyrektorzy rafinerii, menedżerowie z portów morskich itd.
Take or pay
To samo dotyczy gazu ziemnego, nazwanego nieco na wyrost "paliwem przyszłości". Metr sześcienny gazu kosztuje dziś 1,05-1,10 USD. Na podstawie "kontraktu stulecia" podpisanego w 1996 r. przez Polskie Górnictwo Naftowe i Gazowe z Gazpromem w ciągu najbliższych 25 lat nasz kraj kupi od Rosji 250 mld m3 gazu (po 10 mld rocznie). Nawet zakładając, że dostaniemy gaz po cenie niższej od rynkowej, a w rozliczeniu potrącimy po 1,5 USD za 100 km tranzytu każdego tysiąca metrów sześciennych gazu zmierzającego przez Polskę na południe i zachód Europy, oznacza to, że zapłacimy Rosji około 20 mld USD.
Dla podpisujących kontrakt ze strony polskiej nie miał większego znaczenia fakt, że nie mamy prawa reeksportować rosyjskiego gazu do krajów trzecich. Zawarto kontrakt typu "take or pay", a więc musimy płacić za gaz, nawet jeśli nie będzie nam potrzebny (a nie brak sugestii, że polska gospodarka nie zdoła wykorzystać takich ilości). Nie miało też znaczenia, że komisarz UE ds. konkurencji Mario Monti uważa tego rodzaju umowy za nielegalne z punktu widzenia prawodawstwa unijnego i wszczął już w tej sprawie przeciwko Włochom śledztwo, które zamierza rozciągnąć na pozostałe państwa UE.
Klincz ukraiński
"Chcecie niepodległości? - zapytał dwa miesiące temu Rem Wiachiriew Leonida Kuczmę, prezydenta Ukrainy. - W porządku, ale za własne pieniądze." Odłączając się od ZSRR, Ukraina wywalczyła sobie, by przebiegające przez jej terytorium rurociągi stały się jej własnością. Nie potrwało to długo. W październiku 2000 r. na spotkaniu z Władimirem Putinem w Soczi prezydent Kuczma zgodził się, by 49 proc. wszystkich rurociągów ukraińskich stało się z powrotem własnością Gazpromu (być może była to cena za długi Ukrainy wobec Rosji). Mało tego - Kuczma nakazał wstrzymać prace nad zgłoszonym przez "najładniejszego wicepremiera świata" Julię Tymoszenko projektem budowy gazociągu z Turkmenistanu i zniszczył w zarodku pomysł przeciągnięcia na Ukrainę gazociągu z Norwegii do Polski.
To prawda, że zakręcenie kurka przez Rosję postawiłoby Ukrainę w sytuacji rozpaczliwej; do tej pory nie ma ona żadnego liczącego się alternatywnego dostawcy. Jednocześnie Kijów winien jest Rosji (Gazpromowi) 1,4 mld USD za wykorzystany gaz. Część przepływającego przez Ukrainę surowca została ukradziona, ale znawcy twierdzą, że nie można dokładnie sprawdzić ile, ponieważ liczniki znajdują się w Rosji, a poza tym kradzieży dokonywały spółki ukraińsko-rosyjskie i większość zarobków z nielegalnego reeksportu trafiła do Moskwy.
Ukraina chwali się, że kończy budowę rurociągu Odessa-Brody, którym ropa z Turkmenistanu miałaby płynąć do Gdańska. Byłby to jeden ze sposobów (a być może jedyny) na choćby częściowe uniezależnienie się od Rosji. Pozostaje jednak pewien problem: rurociągu na razie nie ma czym napełnić i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie, skoro Ukraina oddała Rosji połowę rurociągów i wszystko wskazuje na to, że zgodziła się, by gazociąg jamalski ominął jej terytorium.
Broń gazowa
Ukraina nie jest jedyną ofiarą Gazpromu będącego longa manus (długą ręką) Kremla. Moskiewski koncern stał się właścicielem praktycznie całego systemu dystrybucji gazu w Bułgarii. Miejscowy potentat Bulgargaz oddawał mu za długi kolejne fragmenty swojego imperium i teraz pozostały mu tylko rury. Przy okazji prosto z Moskwy importowano do Sofii sporo metod mafijno-gangsterskich: grupa byłych oficerów bułgarskiego urzędu bezpieczeństwa założyła koncern Multigroup, specjalizujący się w podrabianiu na wielką skalę płyt kompaktowych i software’u komputerowego, używając do przerzutu trefnych towarów samolotów należących do Gazpromu.
Ofiarą niezwykłej zażyłości z Gazpromem padł Jan Ducky, zabity strzałem w tył głowy na schodach własnego domu. Zaufany człowiek byłego premiera Słowacji Vladimira Meciara został przezeń mianowany prezesem SPP - Słowackiego Przedsiębiorstwa Gazowego. Ducky odwdzięczył się Meciarowi, przelewając ogromne sumy na konto jego partii HZDS (Ruch na Rzecz Demokratycznej Słowacji). Mówi się o "gazowym" tle porwania syna prezydenta Michala Kovaca. Gazprom przejął słowacki Devin Banka, który zasłynął korumpowaniem lokalnych polityków i nakłanianiem ich do podejmowania decyzji korzystnych dla wielkiego sąsiada.
Nowy rząd w Bratysławie od roku przecina te powiązania i przeorientowuje politykę zagraniczną na prozachodnią. Mimo to Słowacja nadal jest dla Rosji i Gazpromu krajem o znaczeniu strategicznym: tam ma się znajdować newralgiczna dla gazociągu jamalskiego przepompownia, kierująca część gazu w stronę Bałkanów i Włoch, a część do Niemiec. Wystarczy jednak rzut oka na mapę, by stwierdzić, że o wytyczeniu trasy gazociągu zdecydowały nie tylko względy geograficzne.
Skończyły się też - jak się wydaje - sny o potędze Azerbejdżanu, Turkmenistanu i Kazachstanu. Rządy w Baku, Aszchabadzie i Astanie nie chcą się już za wszelką cenę wyzwalać spod rosyjskiej kurateli. Turkmenistan sprzedał Gazpromowi 20 mld m3 gazu po 36 centów za 1 m3 (Gazprom prawdopodobnie odsprzeda go na Zachodzie po cenie trzykrotnie wyższej) i na dodatek zgodził się przyjąć 60 proc. zapłaty w towarach (przestarzałe systemy rakietowe?). Prowadzone są rozmowy w sprawie partnerstwa Gazpromu w transporcie turkmeńskiego gazu do Turcji (Ukraina wycofała się z projektu jego kupna).
Kazachstan planuje wręcz utworzenie wspólnej z Rosją strefy ekonomicznej na wzór Białorusi. Gazprom (we współpracy z włoskim koncernem naftowym ENI) będzie głównym wydobywcą i dostawcą ropy oraz gazu z ogromnych złóż w pobliżu Tengizu i Astrachania. Ponieważ z Kazachstanu wycofał się strategiczny partner zachodni - belgijski koncern Tractbel - Astana sama zwróciła się do Gazpromu z prośbą, by zajął jego miejsce.
Również Azerbejdżan poprawnie odczytał rezultaty rosyjskiej ofensywy w Czeczenii i wycofał się z zakrojonych na szeroką skalę planów budowy ropociągów na tureckie wybrzeże Morza Śródziemnego. Nie chcąc irytować USA, już dawno zrezygnował z "opcji irańskiej", czyli budowy ropociągu biegnącego przez terytorium tego kraju do Zatoki Perskiej, pozostała mu więc tylko Rosja.
Gazprom jest wszędzie. Podjął próbę przejęcia systemu gazowniczego na Węgrzech i w Czechach, z mniejszym jednak powodzeniem. Jest głównym dostawcą paliw dla Jugosławii, a prawdopodobnie stanie się nim również dla Chorwacji i Słowenii. Strategiczne partnerstwo z Ruhrgasem daje mu pozycję jednego z głównych dostawców na rynek niemiecki. Gazociąg jamalski doprowadzi surowiec między innymi do Włoch, które - wydawać by się mogło - na brak gazu nie narzekają dzięki "żelaznemu" kontraktowi na dostawy z Algierii. Za kilka lat Gazprom podbije rynek grecki, nadal też jest monopolistą w dostawach do Polski.
Teraz Polska?
Zasadnicza zmiana w polskiej polityce zagranicznej dotyczącej gazu dokonała się w ciągu niecałego miesiąca. 21 listopada prezydent Aleksander Kwaśniewski przyjął w Warszawie prezesa Gazpromu Rema Iwanowicza Wiachiriewa (datę tę podał w rozmowie z Moniką Olejnik sam Kwaśniewski, choć prasa rosyjska sugerowała, że do spotkania doszło 4 grudnia). Następnie prezydent przesłał ministrowi gospodarki dokument zawierający postulaty Gazpromu wobec Polski. 18 grudnia Kwaśniewski spotkał się w Odessie z przywódcami Ukrainy: prezydentem Leonidem Kuczmą, premierem Wiktorem Juszczenką, ministrem spraw zagranicznych Anatolijem Zlenką, a nawet szefem Rady Bezpieczeństwa Ukrainy Jewhenem Marczukiem, generałem KGB i byłym premierem, uważanym za rzecznika interesów Rosji w Kijowie. Po spotkaniu prasa rosyjska poinformowała, że Polska zgodziła się, by gazociąg jamalski ominął Ukrainę. Na dodatek, powołując się na "wysokiego przedstawiciela polskiej lewicy", dziennik "Wiedomosti" poinformował, że po wygranych wyborach SLD zawiesi co najmniej na dziesięć lat podpisaną już umowę w sprawie dostaw gazu z Norwegii. Czas pokaże, czy rosyjska gazeta miała rację, czyli jak długą ręką Kremla okaże się Gazprom w wypadku Polski. Ręka ta pokazała już pazury - Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo zmuszone zostało pod presją przerwania dostaw przez Gazprom do podpisania nowej, niekorzystnej dla nas umowy o cenach gazu.
Więcej możesz przeczytać w 2/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.