Nie byłby to zresztą pierwszy przypadek, gdy demokratycznie (jak to ładnie brzmi) wybrany reprezentant narodu sprawuje swój urząd z pudła. Całkiem niedawno oskarżony o korupcję eseldowski prezydent Piotrkowa Trybunalskiego swój urząd sprawował zza krat aresztu. Miasto nie upadło, co można uznać za oznakę albo niepomiernie wielkiego wpływu lokalnej władzy na jego funkcjonowanie, albo wyjątkowej sprawności więziennych służb, które pozwalały prezydentowi na częste widzenia z podwładnymi.
Wracając do wicepremiera Leppera, chyba nikt nie spodziewa się, że sąd stanie na wysokości zadania i pośle go na darmowy wikt i opierunek rodzimych zakładów karnych. Stawiam cztery soki porzeczkowe, że nigdy nie pozna on uroków krajobrazu spacerniaka, bo jednak jakaś resztka przyzwoitości i godności w polskim sądownictwie istnieje. A jako częsty bywalec sądowych korytarzy nie zauważyłem tam zbytnich oznak poczucia humoru. Wręcz przeciwnie. Tak więc zapewne opalony wicepremier złoży kasację, a do czasu jej rozpatrzenia będzie na wolności.
W sumie sąd skazując go wyświadczył mu przysługę wydając niewykonalny de facto wyrok. Wolałbym, gdyby na przykład zamiast skazywać go na karę pozbawienia wolności zasądzono mu dziesięć milionów złotych grzywny na jakiś zbożny cel, powiedzmy na fundacje imienia Leszka Balcerowicza (bardzo chętnie taką założę). Kara ta oznaczałaby, że do końca swojego urzędowania, zarówno w rządzie, jak i w Sejmie obecny wicepremier nie odebrałby ani złotówki pensji i diet poselskich i do swoich zaszczytów musiałby dokładać z dochodów gospodarstwa, jeśli jako wybitny rolnik jakiekolwiek ma. Byłaby to kara znacznie dotkliwsza niż niewykonalne więzienie, a przy okazji stałaby się swoistym zadośćuczynieniem za udrękę narodu, który musiał znosić blokady i inne wygłupy współczesnego Dyzmy. Wszak początkiem kariery miłośnika solariów był sprzeciw wobec prób odzyskania przez wierzycieli pożyczonych Lepperowi pieniędzy. I oto właśnie chodzi.
Andrzej Szozda