Czas zweryfikuje, czy owoc nicejskiego przetargu okaże się "sałatką nicejską", czy też sprawdzi się jako "nice treaty"
"Ignoranti quem portum petat
nullus ventus suus est"
Seneka
Mądrością Seneki posłużył się niedawno znany komentator wydarzeń europejskich Ferdinando Riccardo. Chodziło mu o analizę wynegocjowanego niedawno traktatu nicejskiego, wokół którego nie tylko w Polsce toczyły się i nadal będą się toczyć dyskusje. Dopiero czas zweryfikuje, czy owoc nicejskiego przetargu okaże się "sałatką nicejską" (Polacy powiedzieliby raczej "grochem z kapustą"), czy też sprawdzi się jako "nice treaty" - asumpt do tej angielsko-francuskiej gry słów dało oczywiście dźwięczne brzmienie oryginalnej nazwy miasta, w którym odbywał się unijny szczyt.
O tym jednak za chwilę, wróćmy teraz do Seneki. Zacytowałem go w oryginale, bo już przy tłumaczeniu na współczesne języki europejskie zaczynają się schody. Tymczasem ta stara fraza okazuje się całkiem poręcznym narzędziem nie tylko dla Riccardo, ale i dla innych komentatorów - nie tylko zajmujących się unijnymi traktatami. Bez nadmiernych ambicji translatorskich i wyłącznie na własny użytek posłużyłbym się takim oto spolszczeniem oryginału: "Żaden wiatr nie sprzyja nieświadomym, do którego portu zmierzają". Wydaje mi się ono zgrabniejsze od znanych mi przekładów angielskich i francuskich, a zarazem zaspokaja moją miłość do ojczystego języka. Okazuje się bowiem choćby to, że do oddania myśli, na którą Rzymianin potrzebował 8 słów, a przeciętny tłumacz angielski lub francuski musi użyć 12-13, w naszym nadwiślańskim i podobno nie ociosanym języku starcza raptem 9. Nie jest to może wynik Adama Małysza, ale źle nie jest.
Riccardo jest krytyczny wobec aktorów i autorów gorącego grudniowego tygodnia w nadmorskiej Nicei. Twierdzi jednak, że nie zrealizowawszy najbardziej ambitnego scenariusza jednomyślności co do docelowego portu, ku któremu zmierza ewoluująca Unia Europejska, mimo wszystko uzyskano dostatecznie dużo. W świetle przyjętych rozwiązań poszczególni obecni (i przyszli) członkowie unii mogą bowiem określić swój własny port przeznaczenia, tym samym czyniąc wiatry (i przeciągi) bardziej sprzyjającymi. Optymizm brukselskiego komentatora wynika z zaakceptowanej formuły "wzmocnionej współpracy". Polskie stanowisko uznawało generalnie jej formułę - pod warunkiem, że nie będzie oznaczała zorganizowanej i egoistycznej ucieczki do przodu "starych członków" przed kandydatami.
Wydarzenia minionego tygodnia w Polsce, zapoczątkowane w warszawskim hotelu Sheraton, także wymagają poręcznego narzędzia, za pomocą którego nie tylko dałoby się opisać samo przedsięwzięcie Olechowskiego, Płażyńskiego i Tuska, ale także zarysować szanse i/lub zagrożenia rysujące się w wyniku tego przedsięwzięcia. Skłonny jestem użyć zacytowanej frazy do tego celu. Wiatr wieje i to nie ulega wątpliwości, podobnie jak to, że na razie można już odnotować skutki w postaci bólu uszu, gardła i nawet ostrej grypy - z różnych stron. Czy jest to wiatr korzystny lub - inaczej - kto może uznać ten wiatr za sprzyjający? Na to pytanie dopóty nie będzie jasnej odpowiedzi, dopóki - jak mówi Seneka - nie będzie wiadomy port docelowy. Tymczasem statki, które zaledwie wyszły w morze, zdążyły już narobić parę dziur sąsiadom i oczywiście sobie samym. Trwa właśnie ich łatanie, przy czym trzeba pamiętać, że do zrealizowania planu maksimum w nadchodzących wyborach nie wystarczy żadna "wzmocniona współpraca". Mam nadzieję, że pomimo tej komplikacji wszyscy zdążą na czas z ustaleniem zarówno portu docelowego, jak i trasy doń wiodącej.
Dałoby się powiedzieć "nihil novi sub sole" - nic nowego pod słońcem. Dylematu Seneki doświadczamy na co dzień wszyscy: szefowie firm, politycy, naukowcy, a także anonimowi śmiertelnicy starający się po prostu wiązać koniec z końcem. To odwieczny dylemat ludzkiego życia. Jak żyć, jeśli się nie wie, dokąd żeglujemy? I o ileż łatwiej złapać choćby słaby wiatr tym, którzy to wiedzą...
nullus ventus suus est"
Seneka
Mądrością Seneki posłużył się niedawno znany komentator wydarzeń europejskich Ferdinando Riccardo. Chodziło mu o analizę wynegocjowanego niedawno traktatu nicejskiego, wokół którego nie tylko w Polsce toczyły się i nadal będą się toczyć dyskusje. Dopiero czas zweryfikuje, czy owoc nicejskiego przetargu okaże się "sałatką nicejską" (Polacy powiedzieliby raczej "grochem z kapustą"), czy też sprawdzi się jako "nice treaty" - asumpt do tej angielsko-francuskiej gry słów dało oczywiście dźwięczne brzmienie oryginalnej nazwy miasta, w którym odbywał się unijny szczyt.
O tym jednak za chwilę, wróćmy teraz do Seneki. Zacytowałem go w oryginale, bo już przy tłumaczeniu na współczesne języki europejskie zaczynają się schody. Tymczasem ta stara fraza okazuje się całkiem poręcznym narzędziem nie tylko dla Riccardo, ale i dla innych komentatorów - nie tylko zajmujących się unijnymi traktatami. Bez nadmiernych ambicji translatorskich i wyłącznie na własny użytek posłużyłbym się takim oto spolszczeniem oryginału: "Żaden wiatr nie sprzyja nieświadomym, do którego portu zmierzają". Wydaje mi się ono zgrabniejsze od znanych mi przekładów angielskich i francuskich, a zarazem zaspokaja moją miłość do ojczystego języka. Okazuje się bowiem choćby to, że do oddania myśli, na którą Rzymianin potrzebował 8 słów, a przeciętny tłumacz angielski lub francuski musi użyć 12-13, w naszym nadwiślańskim i podobno nie ociosanym języku starcza raptem 9. Nie jest to może wynik Adama Małysza, ale źle nie jest.
Riccardo jest krytyczny wobec aktorów i autorów gorącego grudniowego tygodnia w nadmorskiej Nicei. Twierdzi jednak, że nie zrealizowawszy najbardziej ambitnego scenariusza jednomyślności co do docelowego portu, ku któremu zmierza ewoluująca Unia Europejska, mimo wszystko uzyskano dostatecznie dużo. W świetle przyjętych rozwiązań poszczególni obecni (i przyszli) członkowie unii mogą bowiem określić swój własny port przeznaczenia, tym samym czyniąc wiatry (i przeciągi) bardziej sprzyjającymi. Optymizm brukselskiego komentatora wynika z zaakceptowanej formuły "wzmocnionej współpracy". Polskie stanowisko uznawało generalnie jej formułę - pod warunkiem, że nie będzie oznaczała zorganizowanej i egoistycznej ucieczki do przodu "starych członków" przed kandydatami.
Wydarzenia minionego tygodnia w Polsce, zapoczątkowane w warszawskim hotelu Sheraton, także wymagają poręcznego narzędzia, za pomocą którego nie tylko dałoby się opisać samo przedsięwzięcie Olechowskiego, Płażyńskiego i Tuska, ale także zarysować szanse i/lub zagrożenia rysujące się w wyniku tego przedsięwzięcia. Skłonny jestem użyć zacytowanej frazy do tego celu. Wiatr wieje i to nie ulega wątpliwości, podobnie jak to, że na razie można już odnotować skutki w postaci bólu uszu, gardła i nawet ostrej grypy - z różnych stron. Czy jest to wiatr korzystny lub - inaczej - kto może uznać ten wiatr za sprzyjający? Na to pytanie dopóty nie będzie jasnej odpowiedzi, dopóki - jak mówi Seneka - nie będzie wiadomy port docelowy. Tymczasem statki, które zaledwie wyszły w morze, zdążyły już narobić parę dziur sąsiadom i oczywiście sobie samym. Trwa właśnie ich łatanie, przy czym trzeba pamiętać, że do zrealizowania planu maksimum w nadchodzących wyborach nie wystarczy żadna "wzmocniona współpraca". Mam nadzieję, że pomimo tej komplikacji wszyscy zdążą na czas z ustaleniem zarówno portu docelowego, jak i trasy doń wiodącej.
Dałoby się powiedzieć "nihil novi sub sole" - nic nowego pod słońcem. Dylematu Seneki doświadczamy na co dzień wszyscy: szefowie firm, politycy, naukowcy, a także anonimowi śmiertelnicy starający się po prostu wiązać koniec z końcem. To odwieczny dylemat ludzkiego życia. Jak żyć, jeśli się nie wie, dokąd żeglujemy? I o ileż łatwiej złapać choćby słaby wiatr tym, którzy to wiedzą...
Więcej możesz przeczytać w 3/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.