Najpopularniejsze polskie telenowele to adaptacje starych amerykańskich scenariuszy. W połowie lat 90. Polska masowo kupowała telenowele z Ameryki Południowej i sitcomy z USA. Dziś rodzime seriale wypierają zagraniczne produkcje, ale na światowych rynkach "Kiepscy" i "Złotopolscy" wciąż jeszcze nie mogą konkurować z wenezuelską "Esmeraldą" czy czeskim "Szpitalem na peryferiach".
Telenowela jest takim samym produktem, jak buty, lodówka czy samochód. Musi sprostać oczekiwaniom i gustom najszerszej publiczności, zwabić ją przed telewizory i tym samym przyciągnąć reklamodawców - twierdzi Paweł Nowicki, który na początku lat 90. był generalnym producentem tego rodzaju filmów w kolumbijskiej telewizji Coracol, a obecnie Polsatowskiego serialu "Adam i Ewa".
Dobra telenowela powinna być także towarem eksportowym. Po premierze w kraju ma natychmiast podbić zagranicę. Nasze seriale na razie mają małe szanse na znalezienie rynku zbytu.
Większość telenowel czy sitcomów produkowanych przez rodzime telewizje komercyjne to opowieści realizowane według pomysłów amerykańskich, transplantowanych kolejno na rynki całego świata. Zanim Polsatowskie "Miodowe lata" zaczęły robić furorę w Polsce, jako "Honeymooners" obiegły wszystkie kontynenty. Trudno, żebyśmy oferowali na sprzedaż kolejną mutację komedii, przy której Amerykanie bawili się w latach 50. Polskie "Miodowe lata" są już osiemnastą wersją językową oryginału. Za podstawę prezentowanej na TV4 soap opery "Czułość i kłamstwa" posłużył scenariusz skandynawski.
Tego rodzaju produkcje mogą być atrakcyjne jedynie dla właścicieli nowych stacji komercyjnych na Łotwie czy Ukrainie. Przebywają oni teraz tę samą drogę, na którą niemal dekadę temu wkroczyły Polonia 1 czy Polsat. Kupując najtańsze telenowele
- często w tak zwanym pakiecie, czyli razem z ambitniejszymi filmami fabularnymi - nadawcy ci w sposób mało kosztowny wypełniali ramówkę. Na tej zasadzie polskim producentom udało się zainteresować biedniejszych sąsiadów "13. posterunkiem" i "Rodziną zastępczą". Ukraińcy i Bułgarzy gotowi byli kupić "Rodzinę zastępczą" i "Dużą przerwę". - Musieliśmy jednak najpierw przygotować więcej odcinków, by wyjść z ofertą handlową na zewnątrz - wyjaśnia Jarosław Sander, szef redakcji produkcji filmowej Polsatu.
Nieeksportowy okazał się "Świat według Kiepskich", chociaż wśród widzów w kraju cieszy się sporą popularnością. Wyrwany z kontekstu polskiej codzienności, nie jest czytelny dla obcokrajowców, choć - paradoksalnie - reżyseruje go Tadżyk z pochodzenia, Okił Khamidow. Z tego samego powodu kłopoty ze sprzedaniem "Klanu" bądź "Złotopolskich" będzie miała telewizja publiczna. Pierwszy serial stanowi mały przegląd prasy. Oglądając go regularnie, dowiadujemy się, kiedy odbywają się egzaminy wstępne do szkół średnich, że Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zakupiła aparaty do dializy nerek, dzięki czemu mały Jasio może mniej czasu spędzać w szpitalu, albo że na święta przyjeżdżają Polacy z Kazachstanu. - To też przykład filmu, który jest swoistą instrukcją obsługi rzeczywistości. Od rozwiązywania problemów egzystencjalnych poczynając, na urządzaniu mieszkania kończąc - stwierdza Marek Krajewski, socjolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Oba seriale kultywują ponadto polskie tradycje. Rodzina Chojnickich przed Bożym Narodzeniem przygotowywała bigos na świąteczny obiad, w "Złotopolskich" natomiast można odnaleźć spokojną atmosferę szlacheckiego dworku.
Telenowele o tematyce bardziej uniwersalnej, jak "Na dobre i na złe" czy "M jak miłość", łatwiej mogą zainteresować czeskiego bądź węgierskiego widza. - To kwestia przyszłości. Jesteśmy na początku drogi prowadzącej w świat, ale mamy szansę tam dojść - twierdzi Wojciech Jędrkiewicz z Agencji Filmowej TVP. Wprawdzie "Na dobre i na złe" będzie musiał stoczyć zaciekłą walkę z amerykańskim "Ostrym dyżurem" czy czeskim "Szpitalem na peryferiach", który zdobył w Niemczech sporą publiczność, ale komercyjne stacje telewizyjne mnożące się na wschodzie Europy tworzą całkiem duży rynek. Może nadejdzie dzień, w którym bohaterowie "M jak miłość" czy "Świata według Kiepskich" będą fetowani gdzieś za granicą tak jak Isaura i Leoncio przed dwudziestu laty w Polsce.
Więcej możesz przeczytać w 4/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.