Jednak ani czeski PiS, ani partia Helax w wyborach się nie liczą. Bój toczy się między konserwatystami z ODS i socjaldemokratami z CSSD. Ci ostatni liczą na bezprecedensową w Czechach (ostatnio taki wyczyn udał Węgrom) reelekcję. Jeszcze niedawno niewiele wskazywało, że CSSD się to uda. Ich notowania pogrążyła afera finansowa byłego premiera Stanislava Grossa. Partia podniosła się dzięki zdolnościom Jiriego Paroubka, który obejmując fotel premiera powoli acz systematycznie zaczął atakować prezydenta Vaclava Klausa, honorowego przewodniczącego OSD.
W końcówce kampanii obie partie dały sobie spory wycisk. Socjaldemokratom przypomniano wszystkie niewyjaśnione afery gospodarcze (a jest ich sporo), a lewica straszyła nadejściem brunatnej dyktatury OSD. W sondażach obie partie szły łeb w łeb przez co eksperci przewidywali aż siedem różnych układów koalicyjnych, łącznie z wielką koalicją a' la Niemcy.
Czarnym koniem wyborów będą na pewno komuniści (to jedyna w Europie Środkowej dawna partia rządząca, która nie zmieniła się w socjaldemokrację) i powstali niedawno Zieloni (pierwsza tego typu partia w Europie Środkowo-wschodniej) na których głosować chce były prezydent Vaclav Havel. Dziś jedna trzecia Czechów nie ma nic przeciwko, by krajem rządzili komuniści, a prawie 10 proc. zapowiada, że zagłosuje na Zielonych. Wkrótce może się okazać, że o kształcie rządu będą decydowali komuniści, a Czesi będą musieli znowu odwołać swoje "to se ne vrati".
Grzegorz Sadowski