Rozmowa z ANDRZEJEM GRAJEWSKIM, przewodniczącym kolegium Instytutu Pamięci Narodowej
Jerzy Sławomir Mac: - "Nie sama lustracja, lecz umożliwienie każdemu obywatelowi dostępu do jego akt jest potrzebne w Polsce, jeśli chce się rozliczyć ze swoją przeszłością" - powiedział Joachim Gauck, zaproszony przez pana w grudniu ubiegłego roku. Na rychły dostęp do akt wcale się nie zanosi. Polska nie chce się rozliczyć ze swą przeszłością?
Andrzej Grajewski: - To pytanie należy kierować przede wszystkim do parlamentu, który przyjął ustawę mającą umożliwić pokrzywdzonym dostęp do swych akt. Nadmiernej determinacji, by ta ustawa została zrealizowana, dotychczas nie widzę. I to po żadnej ze stron. Gdyby klasa polityczna miała taką wolę, instytut już dawno by działał i dziś moglibyśmy mówić o pierwszych rezultatach jego pracy.
- SLD otwarcie torpeduje powstanie IPN, bo chce, by dostęp do akt mieli nie tylko pokrzywdzeni, ale i krzywdziciele. O co jednak chodzi politykom obozu postsolidarnościowego?
- Boleję nad tym, że w hierarchii spraw, które obecna koalicja ma do załatwienia, kwestia instytutu pojawia się na zasadzie gaszenia pożaru. Gdy prof. Andrzej Chwalba stanął przed Klubem Parlamentarnym AWS, zadano mu tylko jedno pytanie, bo wszyscy byli myślami przy sprawie ministra skarbu państwa Emila Wąsacza. Rytm działań koalicji wyznaczają kolejne kryzysy i kłopoty, potrzeby doraźnego negocjowania, przekonywania i zdobywania głosów, a na sprawę o tak doniosłym historycznie znaczeniu nie starcza jej czasu.
- Wiceprezes PSL Marek Sawicki podejrzewa, że AWS po to odwleka powołanie instytutu, by jak najdłużej dostęp do teczek miał jedynie związany z prawicą rzecznik interesu publicznego.
- Jest to teza absurdalna, bo zakłada aberracyjne działanie: że chce się utrzymać monopol na teczki, po czym tworzy się ustawę zakładającą powszechny do nich dostęp, a na końcu torpeduje jej realizację. Nie ma tu sensu ani logiki. Prawda jest prozaiczna. Po prostu klub AWS w obecnym stanie zorganizowania nie ma jasno sprecyzowanych priorytetów, działa chaotycznie i pospiesznie. Ewidentnym tego przykładem jest przypadek prof. Wojciecha Roszkowskiego, który prosił o zwłokę, chciał wrócić z urlopu i przemyśleć sprawę swej kandydatury, tymczasem wcześniej został oficjalnie wyznaczony na kandydata AWS, co uniemożliwiło sensowne przygotowanie kandydatur alternatywnych. Tak się nie postępuje.
- Czy w momencie uchwalania ustawy przypuszczał pan, że procedury związane z wyborem prezesa spowodują paraliż tej instytucji jeszcze przed jej powstaniem?
- Myślę, że żaden z członków kolegium w najczarniejszych snach nie przewidywał, iż w końcu marca będziemy musieli podjąć kolejną próbę wyłonienia kandydata. U mnie obawy pojawiły się dopiero z chwilą rozpoczęcia walk wokół kandydatury prof. Witolda Kuleszy, którą uważam za optymalną. Człowiek znakomicie przygotowany, bez skazy życiowej, bez politycznych afiliacji, bezstronny naukowiec - kandydat wydawałoby się wymarzony - stał się ofiarą niejasnej gry. Powiedziałem wtedy w Sejmie, że odrzucenie tej kandydatury może wprowadzić nas w zaułek, na końcu którego będzie tabliczka: "Nie ma instytutu".
- Zgadza się pan z tezą o istnieniu antylustracyjnego i antyrozliczeniowego stronnictwa ponad podziałami?
- Fakty pokazują, że blokady są w różnych miejscach. Wiadomo, że problem lustracji dotyka wiele ugrupowań - świadczą o tym kolejne nazwiska ogłaszane przez sędziego Nizieńskiego. Nie jest to więc obawa jednego czy drugiego ugrupowania, ale całej klasy politycznej. Jeśli mówimy o setkach tysięcy czy milionach ludzi zawiedzionych tym, że nie mogą zajrzeć do swych teczek, bo nie powstał instytut, to musimy mieć też świadomość, że nie mniej liczne grono jest zadowolone z tego stanu rzeczy.
- Może wielu zastanawia się, czy po dziesięciu latach od obalenia komunizmu taki zbiorowy wstrząs, jaki niewątpliwie wywoła ujawnienie teczek, jest Polsce potrzebny?
- Każdy dorosły człowiek musi podjąć we własnym sumieniu decyzję, czy chce przeżyć trudne doświadczenie, jakim będzie otwarcie własnej teczki, w której mogą być donosy ludzi z bliskiego otoczenia, może nawet najbliższych. Od lat opisuję reakcje na otwarcie teczek w krajach sąsiednich, również w środowiskach kościelnych, i mam świadomość, że to będzie wstrząs. Ale dojrzałe demokratyczne społeczeństwo musi mieć taki wybór. W imię jakich racji można go tego wyboru pozbawić? Na pewno racją tą nie jest bezpieczeństwo państwa. Wzgląd na bezpieczeństwo państwa przesądza właśnie o tym, by archiwa służb specjalnych zostały wyjęte spod bieżącej kontroli tych służb i stały się zasobem obywatelskim, a nie kartą w grze politycznej.
- Może w imię swoistego katechizmu narodowego i jego "prawd wiary": że nie donosiliśmy okupantowi na rodaków, że byliśmy odporniejsi na komunę niż inne "baraki" w obozie? Po otwarciu teczek może się okazać, że nie różniliśmy się wiele od "baraków" czechosłowackiego czy enerdowskiego...
- Mimo odmienności historycznych i różnego przebiegu procesów transformacji w poszczególnych krajach byłego obozu, pewne prawidłowości występują wszędzie. Należy do nich dobra kondycja ludzi starego systemu i utrzymywanie się przez nich na powierzchni życia politycznego i ekonomicznego. Pytanie o rolę służb specjalnych w transformacji systemowej tych krajów jest pytaniem zasadniczym, które mało kto zadaje. Bez znajomości tych akt nie będzie można na nie odpowiedzieć. A gdy poznamy ich zawartość, być może będziemy mogli odpowiedzieć sobie na wiele bardziej szczegółowych pytań, dotyczących karier politycznych, finansowych i społecznych poszczególnych ludzi lub układów. Dlatego przynajmniej część środowisk politycznych wyrastających z tamtego systemu nigdy nie będzie zwolennikiem otwierania archiwów.
- Czy ich otworzenie może zmienić wizerunek SLD jako nowoczesnej socjaldemokracji?
- Może również rzucić cień na wizerunek dawnej opozycji, przynajmniej jej części. Te akta nie są czarno-białe. I nie należy mieć złudzeń, że jedna formacja będzie w nich znajdowała samych bohaterów, a druga samych zdrajców. Również ludzie lewicy znajdą tam świadectwa zarówno godnych postaw po swojej stronie, jak i wielkich łajdactw. Będzie to i dla nich wstrząs. Dlatego myślę z nadzieją o otwieraniu teczek jako o wielkiej szansie dla wszystkich.
- Część polskiej prawicy ma za złe Europie, że odcina się od Haidera, a ściska dłonie postkomunistom, także polskim. Czy otwarcie teczek sprawi, że przestanie je ściskać?
- Nie mam takich złudzeń. Włoski premier Massimo d'Alema jest przedstawicielem partii, która jak wykazało opublikowane niedawno archiwum Mitrochina - była sowiecką agenturą. Nie wywołało to specjalnego wstrząsu. Problemy z przeszłością ma wiele krajów. Francja ze swymi zbrodniarzami wojennymi, którzy nagle wyłonili się, tryskając dobrym samopoczuciem w latach 80., Niemcy ze swą legendą "czystego" Wehrmachtu, którą rozwiała słynna wystawa o jego zbrodniach... W Polsce niezbyt znany jest fakt, że tak chwalony urząd Gaucka de facto dysponuje tylko aktami kontrwywiadu Stasi, gdyż akta wywiadu, za zgodą polityków Wschodu i Zachodu, zostały zniszczone. Bo dotyczyły głównie agentury budowanej w RFN. Ale część tych akt znalazła się w rękach amerykańskich i ich zapowiedziane ogłoszenie może wywołać w Niemczech nowy szok, tym razem po stronie zachodniej. Próby zamknięcia przeszłości w archiwach są skuteczne tylko na pewien czas.
- Czy wstrząs, jaki przeżywa Europa w związku z Haiderem, nie wynika właśnie z nierozliczenia się Austrii z jej wojenną i powojenną przeszłością?
- Każda nie rozliczona przeszłość, faszystowska czy komunistyczna, rzutuje na czasy współczesne. Rodzi mity i zafałszowuje świadomość, a fałszywa świadomość jest źródłem dokonywania fałszywych wyborów politycznych. To właśnie zafałszowana świadomość części społeczeństwa austriackiego, której faszyzm jawi się jako coś pozytywnego, spowodowała, że Haider ze swymi pronazistowskimi sympatiami mógł otrzymać tak znaczące poparcie wyborcze. Nie byłoby tego, gdyby dokonano rzetelnego rachunku sumienia. Dlatego jestem przekonany, że żaden Polak, który zajrzy do swych teczek i pozna mechanizm funkcjonowania systemu totalitarnego, nie będzie już głosował na partię wzdychającą do tamtych czasów i metod.
- Czy to jest właśnie główny cel otwarcia archiwów?
- Chodzi przede wszystkim o pamięć historyczną, będącą formą sprawiedliwości społecznej. Przywrócić komuś dobrą pamięć albo stwierdzić, że ktoś jest dobrej pamięci niegodny, można tylko po dotarciu do źródeł. Mówię to jako histo-
ryk. W działalności urzędu Gaucka frapuje mnie nie tylko 2,5 mln ludzi, którzy postanowili zajrzeć do swych teczek, ale i kilkaset książek powstałych dzięki teczkom. Chodzi też o poznanie potocznej prawdy. Chciałbym znać prawdę o tym, jak służby PRL dzień po dniu pracowały na moją niekorzyść. Mówię to jako obywatel, któremu chodzi o oczyszczenie atmosfery z mitów, przypuszczeń, podejrzeń i posądzeń. Chciałbym wiedzieć, w jakim środowisku przyszło mi żyć, jakie były na przykład jego reakcje na moją działalność w opozycji. Mówię to jako człowiek chcący i mający prawo to wiedzieć. Chciałbym również, by zostały osądzone wszystkie zbrodnie obu totalitaryzmów, nazizmu i komunizmu, w myśl zasady postulowanej - przynajmniej werbalnie - przez wszystkie ugrupowania polityczne: indywidualna odpowiedzialność - tak, zbiorowa - nie. To wszystko gwarantuje Instytut Pamięci Narodowej - o ile powstanie.
Andrzej Grajewski: - To pytanie należy kierować przede wszystkim do parlamentu, który przyjął ustawę mającą umożliwić pokrzywdzonym dostęp do swych akt. Nadmiernej determinacji, by ta ustawa została zrealizowana, dotychczas nie widzę. I to po żadnej ze stron. Gdyby klasa polityczna miała taką wolę, instytut już dawno by działał i dziś moglibyśmy mówić o pierwszych rezultatach jego pracy.
- SLD otwarcie torpeduje powstanie IPN, bo chce, by dostęp do akt mieli nie tylko pokrzywdzeni, ale i krzywdziciele. O co jednak chodzi politykom obozu postsolidarnościowego?
- Boleję nad tym, że w hierarchii spraw, które obecna koalicja ma do załatwienia, kwestia instytutu pojawia się na zasadzie gaszenia pożaru. Gdy prof. Andrzej Chwalba stanął przed Klubem Parlamentarnym AWS, zadano mu tylko jedno pytanie, bo wszyscy byli myślami przy sprawie ministra skarbu państwa Emila Wąsacza. Rytm działań koalicji wyznaczają kolejne kryzysy i kłopoty, potrzeby doraźnego negocjowania, przekonywania i zdobywania głosów, a na sprawę o tak doniosłym historycznie znaczeniu nie starcza jej czasu.
- Wiceprezes PSL Marek Sawicki podejrzewa, że AWS po to odwleka powołanie instytutu, by jak najdłużej dostęp do teczek miał jedynie związany z prawicą rzecznik interesu publicznego.
- Jest to teza absurdalna, bo zakłada aberracyjne działanie: że chce się utrzymać monopol na teczki, po czym tworzy się ustawę zakładającą powszechny do nich dostęp, a na końcu torpeduje jej realizację. Nie ma tu sensu ani logiki. Prawda jest prozaiczna. Po prostu klub AWS w obecnym stanie zorganizowania nie ma jasno sprecyzowanych priorytetów, działa chaotycznie i pospiesznie. Ewidentnym tego przykładem jest przypadek prof. Wojciecha Roszkowskiego, który prosił o zwłokę, chciał wrócić z urlopu i przemyśleć sprawę swej kandydatury, tymczasem wcześniej został oficjalnie wyznaczony na kandydata AWS, co uniemożliwiło sensowne przygotowanie kandydatur alternatywnych. Tak się nie postępuje.
- Czy w momencie uchwalania ustawy przypuszczał pan, że procedury związane z wyborem prezesa spowodują paraliż tej instytucji jeszcze przed jej powstaniem?
- Myślę, że żaden z członków kolegium w najczarniejszych snach nie przewidywał, iż w końcu marca będziemy musieli podjąć kolejną próbę wyłonienia kandydata. U mnie obawy pojawiły się dopiero z chwilą rozpoczęcia walk wokół kandydatury prof. Witolda Kuleszy, którą uważam za optymalną. Człowiek znakomicie przygotowany, bez skazy życiowej, bez politycznych afiliacji, bezstronny naukowiec - kandydat wydawałoby się wymarzony - stał się ofiarą niejasnej gry. Powiedziałem wtedy w Sejmie, że odrzucenie tej kandydatury może wprowadzić nas w zaułek, na końcu którego będzie tabliczka: "Nie ma instytutu".
- Zgadza się pan z tezą o istnieniu antylustracyjnego i antyrozliczeniowego stronnictwa ponad podziałami?
- Fakty pokazują, że blokady są w różnych miejscach. Wiadomo, że problem lustracji dotyka wiele ugrupowań - świadczą o tym kolejne nazwiska ogłaszane przez sędziego Nizieńskiego. Nie jest to więc obawa jednego czy drugiego ugrupowania, ale całej klasy politycznej. Jeśli mówimy o setkach tysięcy czy milionach ludzi zawiedzionych tym, że nie mogą zajrzeć do swych teczek, bo nie powstał instytut, to musimy mieć też świadomość, że nie mniej liczne grono jest zadowolone z tego stanu rzeczy.
- Może wielu zastanawia się, czy po dziesięciu latach od obalenia komunizmu taki zbiorowy wstrząs, jaki niewątpliwie wywoła ujawnienie teczek, jest Polsce potrzebny?
- Każdy dorosły człowiek musi podjąć we własnym sumieniu decyzję, czy chce przeżyć trudne doświadczenie, jakim będzie otwarcie własnej teczki, w której mogą być donosy ludzi z bliskiego otoczenia, może nawet najbliższych. Od lat opisuję reakcje na otwarcie teczek w krajach sąsiednich, również w środowiskach kościelnych, i mam świadomość, że to będzie wstrząs. Ale dojrzałe demokratyczne społeczeństwo musi mieć taki wybór. W imię jakich racji można go tego wyboru pozbawić? Na pewno racją tą nie jest bezpieczeństwo państwa. Wzgląd na bezpieczeństwo państwa przesądza właśnie o tym, by archiwa służb specjalnych zostały wyjęte spod bieżącej kontroli tych służb i stały się zasobem obywatelskim, a nie kartą w grze politycznej.
- Może w imię swoistego katechizmu narodowego i jego "prawd wiary": że nie donosiliśmy okupantowi na rodaków, że byliśmy odporniejsi na komunę niż inne "baraki" w obozie? Po otwarciu teczek może się okazać, że nie różniliśmy się wiele od "baraków" czechosłowackiego czy enerdowskiego...
- Mimo odmienności historycznych i różnego przebiegu procesów transformacji w poszczególnych krajach byłego obozu, pewne prawidłowości występują wszędzie. Należy do nich dobra kondycja ludzi starego systemu i utrzymywanie się przez nich na powierzchni życia politycznego i ekonomicznego. Pytanie o rolę służb specjalnych w transformacji systemowej tych krajów jest pytaniem zasadniczym, które mało kto zadaje. Bez znajomości tych akt nie będzie można na nie odpowiedzieć. A gdy poznamy ich zawartość, być może będziemy mogli odpowiedzieć sobie na wiele bardziej szczegółowych pytań, dotyczących karier politycznych, finansowych i społecznych poszczególnych ludzi lub układów. Dlatego przynajmniej część środowisk politycznych wyrastających z tamtego systemu nigdy nie będzie zwolennikiem otwierania archiwów.
- Czy ich otworzenie może zmienić wizerunek SLD jako nowoczesnej socjaldemokracji?
- Może również rzucić cień na wizerunek dawnej opozycji, przynajmniej jej części. Te akta nie są czarno-białe. I nie należy mieć złudzeń, że jedna formacja będzie w nich znajdowała samych bohaterów, a druga samych zdrajców. Również ludzie lewicy znajdą tam świadectwa zarówno godnych postaw po swojej stronie, jak i wielkich łajdactw. Będzie to i dla nich wstrząs. Dlatego myślę z nadzieją o otwieraniu teczek jako o wielkiej szansie dla wszystkich.
- Część polskiej prawicy ma za złe Europie, że odcina się od Haidera, a ściska dłonie postkomunistom, także polskim. Czy otwarcie teczek sprawi, że przestanie je ściskać?
- Nie mam takich złudzeń. Włoski premier Massimo d'Alema jest przedstawicielem partii, która jak wykazało opublikowane niedawno archiwum Mitrochina - była sowiecką agenturą. Nie wywołało to specjalnego wstrząsu. Problemy z przeszłością ma wiele krajów. Francja ze swymi zbrodniarzami wojennymi, którzy nagle wyłonili się, tryskając dobrym samopoczuciem w latach 80., Niemcy ze swą legendą "czystego" Wehrmachtu, którą rozwiała słynna wystawa o jego zbrodniach... W Polsce niezbyt znany jest fakt, że tak chwalony urząd Gaucka de facto dysponuje tylko aktami kontrwywiadu Stasi, gdyż akta wywiadu, za zgodą polityków Wschodu i Zachodu, zostały zniszczone. Bo dotyczyły głównie agentury budowanej w RFN. Ale część tych akt znalazła się w rękach amerykańskich i ich zapowiedziane ogłoszenie może wywołać w Niemczech nowy szok, tym razem po stronie zachodniej. Próby zamknięcia przeszłości w archiwach są skuteczne tylko na pewien czas.
- Czy wstrząs, jaki przeżywa Europa w związku z Haiderem, nie wynika właśnie z nierozliczenia się Austrii z jej wojenną i powojenną przeszłością?
- Każda nie rozliczona przeszłość, faszystowska czy komunistyczna, rzutuje na czasy współczesne. Rodzi mity i zafałszowuje świadomość, a fałszywa świadomość jest źródłem dokonywania fałszywych wyborów politycznych. To właśnie zafałszowana świadomość części społeczeństwa austriackiego, której faszyzm jawi się jako coś pozytywnego, spowodowała, że Haider ze swymi pronazistowskimi sympatiami mógł otrzymać tak znaczące poparcie wyborcze. Nie byłoby tego, gdyby dokonano rzetelnego rachunku sumienia. Dlatego jestem przekonany, że żaden Polak, który zajrzy do swych teczek i pozna mechanizm funkcjonowania systemu totalitarnego, nie będzie już głosował na partię wzdychającą do tamtych czasów i metod.
- Czy to jest właśnie główny cel otwarcia archiwów?
- Chodzi przede wszystkim o pamięć historyczną, będącą formą sprawiedliwości społecznej. Przywrócić komuś dobrą pamięć albo stwierdzić, że ktoś jest dobrej pamięci niegodny, można tylko po dotarciu do źródeł. Mówię to jako histo-
ryk. W działalności urzędu Gaucka frapuje mnie nie tylko 2,5 mln ludzi, którzy postanowili zajrzeć do swych teczek, ale i kilkaset książek powstałych dzięki teczkom. Chodzi też o poznanie potocznej prawdy. Chciałbym znać prawdę o tym, jak służby PRL dzień po dniu pracowały na moją niekorzyść. Mówię to jako obywatel, któremu chodzi o oczyszczenie atmosfery z mitów, przypuszczeń, podejrzeń i posądzeń. Chciałbym wiedzieć, w jakim środowisku przyszło mi żyć, jakie były na przykład jego reakcje na moją działalność w opozycji. Mówię to jako człowiek chcący i mający prawo to wiedzieć. Chciałbym również, by zostały osądzone wszystkie zbrodnie obu totalitaryzmów, nazizmu i komunizmu, w myśl zasady postulowanej - przynajmniej werbalnie - przez wszystkie ugrupowania polityczne: indywidualna odpowiedzialność - tak, zbiorowa - nie. To wszystko gwarantuje Instytut Pamięci Narodowej - o ile powstanie.
Więcej możesz przeczytać w 11/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.