Stolica Białorusi powinna zostać przemianowana z Mińska na Weterańsk?
Cezary Goliński
Bez Białorusi nie byłoby zwycięstwa w II wojnie światowej, tymczasem dziś wrogie siły ignorują wkład tego kraju i jego obecnego prezydenta w dzieło pokoju na świecie. Na tych filarach opiera się nowa ideologia państwowa powstająca w Mińsku. - Nasza stolica powinna zostać oficjalnie przemianowana z Mińska na Weterańsk - mówił mi kilka lat temu jeden z najbardziej znanych białoruskich muzyków rockowych, który dziś częściej występuje w Warszawie niż w Mińsku. Żart okazał się proroczy. Niemal dokładnie rok temu prezydent Aleksander Łukaszenka postanowił zrobić weteranom prezent i zmienił swoim dekretem nazwy dwóch głównych ulic w Mińsku. Prospektowi Franciszka Skaryny, XVI-wiecznego humanisty, nadano nazwę Niepodległości, a prospekt Maszerowa, partyzanta i późniejszego I sekretarza partii komunistycznej na Białorusi, stał się prospektem Zwycięzców.
Wkrótce pojawiły się plotki, że Łukaszence nie chodziło o weteranów, lecz o miłość własną. Prezydent miał być po prostu zazdrosny. Piotra Maszerowa, który zginął ćwierć wieku temu w podejrzanym wypadku samochodowym, Białorusini do dziś darzą podobnym sentymentem jak część Polaków Edwarda Gierka. Na Białorusi zaś jest miejsce tylko dla jednego ulubieńca tłumów, a przede wszystkim ulubieńca weteranów. To właśnie pokolenie weteranów - wciąż pełne żalu po "wielkim i niepokonanym" ZSRR - jest najwierniejszym elektoratem Łukaszenki. To kombatantów prezydent zapewniał kiedyś, że są "przyszłością narodu". Pewnego razu zagalopował się do tego stopnia, że wyznał, iż na wojnie poległ jego ojciec. Wzruszeni staruszkowie kiwali głowami, zapominając, że Łukaszenka nie znał swojego ojca, w dodatku urodził się w 1954 r. Ojciec bohater musiałby więc zginąć w walkach z ostatnimi oddziałami AK lub białoruskiej antykomunistycznej partyzantki ukrywającymi się w lasach. O tym jednak żadna biografia prezydenta nie wspomina.
Bez prawdy i dumy
Oglądając białoruską telewizję i czytając mińskie gazety, można odnieść wrażenie, że wojna wciąż trwa. Przynajmniej w umysłach, o co stara się państwowa propaganda. Paradoksalnie wraz z upływem czasu coraz ważniejszą datą w oficjalnym kalendarzu staje się 22 czerwca, rocznica napaści hitlerowskich Niemiec na ZSRR. W zeszłym roku z tej okazji odrestaurowano fragment przedwojennych umocnień obronnych niedaleko Mińska i chociaż tzw. Linia Stalina nigdy nie spełniła swej funkcji, bo w wyniku napaści na Polskę w 1939 r. granica przesunęła się daleko na Zachód, to przed prezydentem i weteranami odgrywa się tam inscenizacje zaciętych walk bojców Armii Czerwonej z faszystami. Czerwonoarmiści zawsze zwyciężają. Pewnie dlatego, że w 1941 r. żadnych bojów tam nie było.
Prawda historyczna ma drugorzędne znaczenie. Ważniejsze jest stworzenie w miarę spójnej ideologii państwowej, uwiarygadniającej linię władz. - Człowiek chce się czymś chlubić, na przykład przodkami, tradycjami. A czym może się pochwalić współczesny Białorusin? Tym, że do dziś wielu z nas nie ma mieszkania? Czy tym, że jeśli nie będzie pracował na swojej działce, to się nie wykarmi? - pytał niedawno podczas dyskusji przeprowadzonej przez Radio Swaboda historyk Uładzimier Isajenka. - Nie ma powodów do dumy. Pozostaje więc duma z tego, że przynależało się do potężnego państwa, którego wszyscy się bali. To dlatego oficjalni ideolodzy i historycy zwracają się do wydarzeń wielkiej wojny ojczyźnianej. Podobnego zdania jest historyk Aleh Hardzijenka: - W państwie, w którym podstawowymi wartościami ogłasza się porządek i stabilność, należy szukać fundamentów w przeszłości sowieckiej Białorusi jako czegoś, do czego można się zwracać. A porządek zarówno w sowieckiej, jak i obecnej Białorusi kojarzy się ze Stalinem i jego zwycięstwem w wojnie.
Nieprzypadkowo Aleksander Łukaszenka zmienił datę Dnia Niepodległości. Teraz to 3 lipca, rocznica wkroczenia do Mińska Armii Radzieckiej w 1944 r. Nie ma znaczenia to, że Mińsk wówczas bardziej zdobyto, niż wyzwolono, a po sowieckich nalotach miasto zostało zrujnowane w takim stopniu jak Warszawa przez Niemców. W podręcznikach o tym nie piszą. Podobnie jak o tym, że wcześniej Dniem Niepodległości był 27 lipca - na pamiątkę przyjęcia w 1990 r. przez Radę Najwyższą Białorusi deklaracji suwerenności. Rady Najwyższej już nie ma - w 1996 r. prezydent rozwiązał ją w odwecie za próbę odsunięcia go od władzy. No i "suwerenność" jest słowem niepewnym politycznie. W dobie odradzania się tęsknoty za ZSRR termin ten czasem jest słuszny, a czasem nie - w zależności od tego, jak potrzebuje go wykorzystać prezydent.
Wojna trwa
Prezydent lubi też dużo mówić o "pobiedzie", czyli zwycięstwie. Na przykład o tym, że to Białorusini walczący ramię w ramię z innymi narodami ZSRR ocalili świat przed faszyzmem, więc Zachód powinien być Białorusi za to dozgonnie wdzięczny. Swoje zwycięstwo w wyborach subtelnie porównywał do zwycięstw nad faszyzmem i w równie dwuznaczny sposób poruszał kwestię niepodległości. Zwracając się do weteranów, szef państwa podkreślił: "Wielkość waszych osiągnięć nie blaknie z czasem. W latach wojny obroniliście wolność i niepodległość Ojczyzny. A my, spadkobiercy Zwycięstwa, uroczyście przyrzekamy wykonać wasze przykazanie. Kochać i chronić naszą Białoruś". Z oficjalnych doniesień nie wynika jednak, o wolność i niepodległość jakiej ojczyzny walczyli dzisiejsi weterani. O niepodległą Białoruś? Raczej nie. Za taką walkę - prowadzoną podczas wojny czasem u boku Niemców, a czasem z leśnych ostępów - rozstrzeliwało bez sądu NKWD, a sądowe "trojki" zsyłały na ćwierć wieku łagrów. Podobnie jak na Ukrainie i w republikach bałtyckich.
- To elementarna zamiana pojęć - mówi "Wprost" znany miński dziennikarz. Anonimowo, bo niedawno opozycyjny lider Aleksander Milinkiewicz dostał oficjalne ostrzeżenie z prokuratury za krytyczną wypowiedź o prezydencie opublikowaną w "Rzeczypospolitej". Za drugie może już grozić odsiadka, więc dziennikarze i analitycy wolą nie ujawniać nazwisk. - Za jedynych słusznych patriotów Łukaszenka uznał ludzi radzieckich, a Białoruś uczynił ideową spadkobierczynią ZSRR. Działaczy antykomunistycznych i niepodległościowych wrzucił do jednego worka. Znowu stali się kolaborantami i nacjonalistami - dodaje nasz rozmówca. - I wszystko zgrabnie się poukładało. 60 lat temu wrogiem numer 1 byli faszyści i miejscowi kolaboranci. Dziś do ich grona oficjalna propaganda dołączyła przeciwników prezydenta - białoruską opozycję i jej rzekomych mocodawców z Zachodu, knujących przeciw błękitnookiej Białorusi. Wojna trwa.
Dobrobyt z butelek
Zbliża się 22 czerwca, a potem 3 lipca. Armia Czerwona pewnie znowu rozgromi faszystów na Linii Stalina - ku uciesze radzieckich patriotów i ku przestrodze nowym nieprzyjaciołom Białorusi i jej prezydenta. A może władze w Mińsku postanowią w tym roku uświetnić w podobny sposób historyczne "wyzwolenie zachodniej Białorusi" i zainscenizować zdobycie strażnicy Korpusu Ochrony Pogranicza w 1939 r.? Do 17 września zostało już niewiele czasu. Zresztą można odnieść wrażenie, że dla młodego pokolenia okazja hucznych igrzysk nie jest już taka ważna, a potyczki czerwonoarmistów z wrogiem traktują oni jako rodzaj turniejów rycerskich. - Przyjechaliśmy na festyn z innego miasta, żeby pokazać dziecku, jak wygląda świąteczny Mińsk - mówiła przed kamerami TV z rozbrajającą szczerością młoda mama. - To dla nas takie rodzinne święto.
Huczne obchody mają jeszcze jedną zaletę. Po okolicznościowych imprezach na ulicach i skwerach białoruskich miast zostanie zapewne tyle butelek, że dobrobyt emerytów jeszcze wzrośnie. O ile znowu nie nawalą punkty skupu.
Cezary Goliński
Bez Białorusi nie byłoby zwycięstwa w II wojnie światowej, tymczasem dziś wrogie siły ignorują wkład tego kraju i jego obecnego prezydenta w dzieło pokoju na świecie. Na tych filarach opiera się nowa ideologia państwowa powstająca w Mińsku. - Nasza stolica powinna zostać oficjalnie przemianowana z Mińska na Weterańsk - mówił mi kilka lat temu jeden z najbardziej znanych białoruskich muzyków rockowych, który dziś częściej występuje w Warszawie niż w Mińsku. Żart okazał się proroczy. Niemal dokładnie rok temu prezydent Aleksander Łukaszenka postanowił zrobić weteranom prezent i zmienił swoim dekretem nazwy dwóch głównych ulic w Mińsku. Prospektowi Franciszka Skaryny, XVI-wiecznego humanisty, nadano nazwę Niepodległości, a prospekt Maszerowa, partyzanta i późniejszego I sekretarza partii komunistycznej na Białorusi, stał się prospektem Zwycięzców.
Wkrótce pojawiły się plotki, że Łukaszence nie chodziło o weteranów, lecz o miłość własną. Prezydent miał być po prostu zazdrosny. Piotra Maszerowa, który zginął ćwierć wieku temu w podejrzanym wypadku samochodowym, Białorusini do dziś darzą podobnym sentymentem jak część Polaków Edwarda Gierka. Na Białorusi zaś jest miejsce tylko dla jednego ulubieńca tłumów, a przede wszystkim ulubieńca weteranów. To właśnie pokolenie weteranów - wciąż pełne żalu po "wielkim i niepokonanym" ZSRR - jest najwierniejszym elektoratem Łukaszenki. To kombatantów prezydent zapewniał kiedyś, że są "przyszłością narodu". Pewnego razu zagalopował się do tego stopnia, że wyznał, iż na wojnie poległ jego ojciec. Wzruszeni staruszkowie kiwali głowami, zapominając, że Łukaszenka nie znał swojego ojca, w dodatku urodził się w 1954 r. Ojciec bohater musiałby więc zginąć w walkach z ostatnimi oddziałami AK lub białoruskiej antykomunistycznej partyzantki ukrywającymi się w lasach. O tym jednak żadna biografia prezydenta nie wspomina.
Bez prawdy i dumy
Oglądając białoruską telewizję i czytając mińskie gazety, można odnieść wrażenie, że wojna wciąż trwa. Przynajmniej w umysłach, o co stara się państwowa propaganda. Paradoksalnie wraz z upływem czasu coraz ważniejszą datą w oficjalnym kalendarzu staje się 22 czerwca, rocznica napaści hitlerowskich Niemiec na ZSRR. W zeszłym roku z tej okazji odrestaurowano fragment przedwojennych umocnień obronnych niedaleko Mińska i chociaż tzw. Linia Stalina nigdy nie spełniła swej funkcji, bo w wyniku napaści na Polskę w 1939 r. granica przesunęła się daleko na Zachód, to przed prezydentem i weteranami odgrywa się tam inscenizacje zaciętych walk bojców Armii Czerwonej z faszystami. Czerwonoarmiści zawsze zwyciężają. Pewnie dlatego, że w 1941 r. żadnych bojów tam nie było.
Prawda historyczna ma drugorzędne znaczenie. Ważniejsze jest stworzenie w miarę spójnej ideologii państwowej, uwiarygadniającej linię władz. - Człowiek chce się czymś chlubić, na przykład przodkami, tradycjami. A czym może się pochwalić współczesny Białorusin? Tym, że do dziś wielu z nas nie ma mieszkania? Czy tym, że jeśli nie będzie pracował na swojej działce, to się nie wykarmi? - pytał niedawno podczas dyskusji przeprowadzonej przez Radio Swaboda historyk Uładzimier Isajenka. - Nie ma powodów do dumy. Pozostaje więc duma z tego, że przynależało się do potężnego państwa, którego wszyscy się bali. To dlatego oficjalni ideolodzy i historycy zwracają się do wydarzeń wielkiej wojny ojczyźnianej. Podobnego zdania jest historyk Aleh Hardzijenka: - W państwie, w którym podstawowymi wartościami ogłasza się porządek i stabilność, należy szukać fundamentów w przeszłości sowieckiej Białorusi jako czegoś, do czego można się zwracać. A porządek zarówno w sowieckiej, jak i obecnej Białorusi kojarzy się ze Stalinem i jego zwycięstwem w wojnie.
Nieprzypadkowo Aleksander Łukaszenka zmienił datę Dnia Niepodległości. Teraz to 3 lipca, rocznica wkroczenia do Mińska Armii Radzieckiej w 1944 r. Nie ma znaczenia to, że Mińsk wówczas bardziej zdobyto, niż wyzwolono, a po sowieckich nalotach miasto zostało zrujnowane w takim stopniu jak Warszawa przez Niemców. W podręcznikach o tym nie piszą. Podobnie jak o tym, że wcześniej Dniem Niepodległości był 27 lipca - na pamiątkę przyjęcia w 1990 r. przez Radę Najwyższą Białorusi deklaracji suwerenności. Rady Najwyższej już nie ma - w 1996 r. prezydent rozwiązał ją w odwecie za próbę odsunięcia go od władzy. No i "suwerenność" jest słowem niepewnym politycznie. W dobie odradzania się tęsknoty za ZSRR termin ten czasem jest słuszny, a czasem nie - w zależności od tego, jak potrzebuje go wykorzystać prezydent.
Wojna trwa
Prezydent lubi też dużo mówić o "pobiedzie", czyli zwycięstwie. Na przykład o tym, że to Białorusini walczący ramię w ramię z innymi narodami ZSRR ocalili świat przed faszyzmem, więc Zachód powinien być Białorusi za to dozgonnie wdzięczny. Swoje zwycięstwo w wyborach subtelnie porównywał do zwycięstw nad faszyzmem i w równie dwuznaczny sposób poruszał kwestię niepodległości. Zwracając się do weteranów, szef państwa podkreślił: "Wielkość waszych osiągnięć nie blaknie z czasem. W latach wojny obroniliście wolność i niepodległość Ojczyzny. A my, spadkobiercy Zwycięstwa, uroczyście przyrzekamy wykonać wasze przykazanie. Kochać i chronić naszą Białoruś". Z oficjalnych doniesień nie wynika jednak, o wolność i niepodległość jakiej ojczyzny walczyli dzisiejsi weterani. O niepodległą Białoruś? Raczej nie. Za taką walkę - prowadzoną podczas wojny czasem u boku Niemców, a czasem z leśnych ostępów - rozstrzeliwało bez sądu NKWD, a sądowe "trojki" zsyłały na ćwierć wieku łagrów. Podobnie jak na Ukrainie i w republikach bałtyckich.
- To elementarna zamiana pojęć - mówi "Wprost" znany miński dziennikarz. Anonimowo, bo niedawno opozycyjny lider Aleksander Milinkiewicz dostał oficjalne ostrzeżenie z prokuratury za krytyczną wypowiedź o prezydencie opublikowaną w "Rzeczypospolitej". Za drugie może już grozić odsiadka, więc dziennikarze i analitycy wolą nie ujawniać nazwisk. - Za jedynych słusznych patriotów Łukaszenka uznał ludzi radzieckich, a Białoruś uczynił ideową spadkobierczynią ZSRR. Działaczy antykomunistycznych i niepodległościowych wrzucił do jednego worka. Znowu stali się kolaborantami i nacjonalistami - dodaje nasz rozmówca. - I wszystko zgrabnie się poukładało. 60 lat temu wrogiem numer 1 byli faszyści i miejscowi kolaboranci. Dziś do ich grona oficjalna propaganda dołączyła przeciwników prezydenta - białoruską opozycję i jej rzekomych mocodawców z Zachodu, knujących przeciw błękitnookiej Białorusi. Wojna trwa.
Dobrobyt z butelek
Zbliża się 22 czerwca, a potem 3 lipca. Armia Czerwona pewnie znowu rozgromi faszystów na Linii Stalina - ku uciesze radzieckich patriotów i ku przestrodze nowym nieprzyjaciołom Białorusi i jej prezydenta. A może władze w Mińsku postanowią w tym roku uświetnić w podobny sposób historyczne "wyzwolenie zachodniej Białorusi" i zainscenizować zdobycie strażnicy Korpusu Ochrony Pogranicza w 1939 r.? Do 17 września zostało już niewiele czasu. Zresztą można odnieść wrażenie, że dla młodego pokolenia okazja hucznych igrzysk nie jest już taka ważna, a potyczki czerwonoarmistów z wrogiem traktują oni jako rodzaj turniejów rycerskich. - Przyjechaliśmy na festyn z innego miasta, żeby pokazać dziecku, jak wygląda świąteczny Mińsk - mówiła przed kamerami TV z rozbrajającą szczerością młoda mama. - To dla nas takie rodzinne święto.
Huczne obchody mają jeszcze jedną zaletę. Po okolicznościowych imprezach na ulicach i skwerach białoruskich miast zostanie zapewne tyle butelek, że dobrobyt emerytów jeszcze wzrośnie. O ile znowu nie nawalą punkty skupu.
Więcej możesz przeczytać w 25/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.