Jeśli się twierdzi, że domaganie się lustracji księżyjest dziełem wrogich sił, trzeba te siły nazwać
Maciej Rybiński
Jedno jest pewne - żywoty świętych są mniej atrakcyjne od żywotów grzeszników. Żywoty świętych napawają tylko podziwem, żywoty grzeszników, w zależności od rodzaju i gatunku uprawianych grzechów, całą gamą uczuć. Od odrazy do zazdrości. W końcu jesteśmy, konsumenci cudzych życiorysów, tylko ludźmi. W grzechach konfidencji i delatorstwa, będących dziś przedmiotem dociekań lustracyjnych, nie ma nic pociągającego. Rozpusta, pijaństwo, obżarstwo, nawet złodziejstwo na wielką skalę i dokonywane z fantazją mogą pobudzać wyobraźnię i niskie, ale bardzo ludzkie instynkty. Donosicielstwo jest marne. Zdrada nie przechodziła na przestrzeni dziejów żadnej ewolucji, mody obyczajowe nie wynosiły jej, jak rozpusty, do rangi rozrywki towarzyskiej. Nie relatywizowały jej, jak nawet morderstw, okoliczności i uwarunkowania polityczne. Zawsze spotykała się z jedną reakcją - pogardą i obrzydzeniem.
W Boże Ciało wielu biskupów poświęciło swoje kazania lustracji księży, to znaczy ujawnianiu grzeszników i ich grzechów. Kardynał Stanisław Dziwisz przeprosił wszystkich skrzywdzonych postawą niektórych kapłanów i przypomniał, że wszyscy ludzie są grzeszni, w tym kapłani. Arcybiskup Józef Michalik określił wzywanie księży do rozliczenia się z przeszłością tematem zastępczym i wezwał do rozliczenia przede wszystkim tych, którzy zmuszali księży do donoszenia. Arcybiskup Józef Życiński powołał się na Chrystusa, który nawet do zdrajców mówił "przyjacielu".
Różne podejścia hierarchów, ale niemal wszyscy uznali, że media, zajmujące się sprawą lustracji w Kościele, działają w złej wierze. Kardynał Dziwisz ujął to tak - czy naprawdę chodzi o naprawienie krzywd, czy też o podkopywanie autorytetu Kościoła, bo komuś Kościół jest niewygodny. Zabrzmiało w tych słowach, niestety, echo dawnych czasów i zaprzeszłych pytań: komu to służy? kto za tym stoi? czyja to woda i na czyj młyn? Wtedy, a były to czasy zapełniania teczek TW także z grona duchownych, takie pytania mogły być retoryczne, bo każdy znał odpowiedź - imperializmowi amerykańskiemu, odwetowcom niemieckim, burżuazyjnym krwiopijcom albo kołom klerykalno-syjonistycznym. Dzisiaj nie na takich automatycznych, powszechnie znanych odpowiedzi. I nie może być retorycznych pytań w tym stylu. Jeśli się twierdzi, że domaganie się lustracji księży jest dziełem wrogich sił, trzeba te siły nazwać.
Jako członkowie Kościoła powszechnego chcielibyśmy znać przeciwnika. Choćby po to, żeby go zwalczać. Logicznie wydawałoby się, że dobrym kandydatem jest lewica laicka, gdyby nie to, że "Trybuna" walczy z lustracją ramię w ramię z "Naszym Dziennikiem" i w sojuszu z "Gazetą Wyborczą". Wychodzi na to, że wrogami Kościoła są ci, którzy się troszczą o jego wizerunek i samooczyszczenie. Autorytetu Kościoła w Polsce nikt nie może podkopać łatwiej niż sam Kościół. Rzecznik kurii krakowskiej ksiądz Robert Nęcek odwołał się niedawno w związku ze sprawą księdza Zaleskiego w "Gazecie Wyborczej" (a w minioną sobotę w tejże "Gazecie" przypomniał to jeszcze raz wielki rycerz antylustracji Andrzej Romanowski) do Kommodiana, chrześcijańskiego ascety z II wieku. Kommodian, mając do czynienia z wiernymi, którzy w obliczu tortur zaparli się wiary, takimi, którzy uciekli, i tymi, którzy wytrwali, napominał tych ostatnich, aby nie ulegali pysze. Wprawdzie nawet z Kommodiana nie wynika, by w tradycji chrześcijańskiej leżała zamiana miejscami grzechu zaparcia i cnoty wierności. Aby zdrada była cnotą, a wierność grzechem. Jest to dialektyka dość świecka, by nie powiedzieć, że marksistowsko-leninowska.
Ale jeśli o historii mowa, to zacytujmy Sozomenosa, historyka z V wieku, słów parę o żalu za grzechy i pokucie: "Pokutnicy stoją w miejscu oddzielnym i widocznym, smutni i pogrążeni w żałobie. Po nabożeństwie wszystkie wykluczone ze wspólnoty osoby padają twarzą na ziemię, płacząc i jęcząc. Biskup spieszy ku nim, również łzami zalany i tak samo jak tamci rzuca się na ziemię. Modli się za błądzących i odejść im każe. A każdy z nich osobno jeszcze się umartwia (...). Tak oczekują przyjścia dnia wyznaczonego przez biskupa. Wtedy dopiero, jakby po spłaceniu długu, zostają uwolnieni od kary za grzech, jaki popełnili, i znowu stają się pełnoprawnymi członkami wspólnoty". Taką pokutę święty Ambroży wyznaczył nawet cesarzowi Konstantynowi. Dziś godność grzeszników większa jest od cesarskiej, co wyklucza pokutę. Pozostaje pycha nie męczenników, ale zdrajców i ich ochroniarzy.
Autor jest publicystą "Dziennika" i "Faktu"
Fot: T. Strzyżewski
Maciej Rybiński
Jedno jest pewne - żywoty świętych są mniej atrakcyjne od żywotów grzeszników. Żywoty świętych napawają tylko podziwem, żywoty grzeszników, w zależności od rodzaju i gatunku uprawianych grzechów, całą gamą uczuć. Od odrazy do zazdrości. W końcu jesteśmy, konsumenci cudzych życiorysów, tylko ludźmi. W grzechach konfidencji i delatorstwa, będących dziś przedmiotem dociekań lustracyjnych, nie ma nic pociągającego. Rozpusta, pijaństwo, obżarstwo, nawet złodziejstwo na wielką skalę i dokonywane z fantazją mogą pobudzać wyobraźnię i niskie, ale bardzo ludzkie instynkty. Donosicielstwo jest marne. Zdrada nie przechodziła na przestrzeni dziejów żadnej ewolucji, mody obyczajowe nie wynosiły jej, jak rozpusty, do rangi rozrywki towarzyskiej. Nie relatywizowały jej, jak nawet morderstw, okoliczności i uwarunkowania polityczne. Zawsze spotykała się z jedną reakcją - pogardą i obrzydzeniem.
W Boże Ciało wielu biskupów poświęciło swoje kazania lustracji księży, to znaczy ujawnianiu grzeszników i ich grzechów. Kardynał Stanisław Dziwisz przeprosił wszystkich skrzywdzonych postawą niektórych kapłanów i przypomniał, że wszyscy ludzie są grzeszni, w tym kapłani. Arcybiskup Józef Michalik określił wzywanie księży do rozliczenia się z przeszłością tematem zastępczym i wezwał do rozliczenia przede wszystkim tych, którzy zmuszali księży do donoszenia. Arcybiskup Józef Życiński powołał się na Chrystusa, który nawet do zdrajców mówił "przyjacielu".
Różne podejścia hierarchów, ale niemal wszyscy uznali, że media, zajmujące się sprawą lustracji w Kościele, działają w złej wierze. Kardynał Dziwisz ujął to tak - czy naprawdę chodzi o naprawienie krzywd, czy też o podkopywanie autorytetu Kościoła, bo komuś Kościół jest niewygodny. Zabrzmiało w tych słowach, niestety, echo dawnych czasów i zaprzeszłych pytań: komu to służy? kto za tym stoi? czyja to woda i na czyj młyn? Wtedy, a były to czasy zapełniania teczek TW także z grona duchownych, takie pytania mogły być retoryczne, bo każdy znał odpowiedź - imperializmowi amerykańskiemu, odwetowcom niemieckim, burżuazyjnym krwiopijcom albo kołom klerykalno-syjonistycznym. Dzisiaj nie na takich automatycznych, powszechnie znanych odpowiedzi. I nie może być retorycznych pytań w tym stylu. Jeśli się twierdzi, że domaganie się lustracji księży jest dziełem wrogich sił, trzeba te siły nazwać.
Jako członkowie Kościoła powszechnego chcielibyśmy znać przeciwnika. Choćby po to, żeby go zwalczać. Logicznie wydawałoby się, że dobrym kandydatem jest lewica laicka, gdyby nie to, że "Trybuna" walczy z lustracją ramię w ramię z "Naszym Dziennikiem" i w sojuszu z "Gazetą Wyborczą". Wychodzi na to, że wrogami Kościoła są ci, którzy się troszczą o jego wizerunek i samooczyszczenie. Autorytetu Kościoła w Polsce nikt nie może podkopać łatwiej niż sam Kościół. Rzecznik kurii krakowskiej ksiądz Robert Nęcek odwołał się niedawno w związku ze sprawą księdza Zaleskiego w "Gazecie Wyborczej" (a w minioną sobotę w tejże "Gazecie" przypomniał to jeszcze raz wielki rycerz antylustracji Andrzej Romanowski) do Kommodiana, chrześcijańskiego ascety z II wieku. Kommodian, mając do czynienia z wiernymi, którzy w obliczu tortur zaparli się wiary, takimi, którzy uciekli, i tymi, którzy wytrwali, napominał tych ostatnich, aby nie ulegali pysze. Wprawdzie nawet z Kommodiana nie wynika, by w tradycji chrześcijańskiej leżała zamiana miejscami grzechu zaparcia i cnoty wierności. Aby zdrada była cnotą, a wierność grzechem. Jest to dialektyka dość świecka, by nie powiedzieć, że marksistowsko-leninowska.
Ale jeśli o historii mowa, to zacytujmy Sozomenosa, historyka z V wieku, słów parę o żalu za grzechy i pokucie: "Pokutnicy stoją w miejscu oddzielnym i widocznym, smutni i pogrążeni w żałobie. Po nabożeństwie wszystkie wykluczone ze wspólnoty osoby padają twarzą na ziemię, płacząc i jęcząc. Biskup spieszy ku nim, również łzami zalany i tak samo jak tamci rzuca się na ziemię. Modli się za błądzących i odejść im każe. A każdy z nich osobno jeszcze się umartwia (...). Tak oczekują przyjścia dnia wyznaczonego przez biskupa. Wtedy dopiero, jakby po spłaceniu długu, zostają uwolnieni od kary za grzech, jaki popełnili, i znowu stają się pełnoprawnymi członkami wspólnoty". Taką pokutę święty Ambroży wyznaczył nawet cesarzowi Konstantynowi. Dziś godność grzeszników większa jest od cesarskiej, co wyklucza pokutę. Pozostaje pycha nie męczenników, ale zdrajców i ich ochroniarzy.
Autor jest publicystą "Dziennika" i "Faktu"
Fot: T. Strzyżewski
Więcej możesz przeczytać w 25/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.