Człowiek z Davos" i "człowiek z Seattle" to urodzeni kontestatorzy - z tą różnicą, że gdy "człowiek z Davos" czemukolwiek się sprzeciwia, to stara się natychmiast znaleźć rozwiązanie problemu, natomiast gdy "człowiek z Seattle" się sprzeciwia, to się sprzeciwia: jedzie do Seattle, Pragi, Nicei lub Davos poprotestować - poblokować, poskandować, porzucać kamieniami, powalczyć z policją (vide: "Człowiek z Seattle kontra człowiek z Davos" i "Cytat dyplomatyczny").
Spór "człowieka z Davos" (uosabianego teraz przez Billa Gatesa, Jeffa Bezosa, Percy’ego Barnevika, Billa Clintona, Lestera Thurowa) z "człowiekiem z Seattle" (uosabianym dziś przez Lori Wallach, Thilo Bode, Petera Bossharda, Davida Bryera, Martina Khora) jest dokładnie tak stary jak nasz świat. "Człowiek z Davos" pierwszy zszedł z drzewa, nauczył się krzesać ogień, wymyślił włócznię, koło, telegraf, radio, bank, samochód, penicylinę, telefon, telewizję, antybiotyki, giełdę, samolot, Internet. W tym samym czasie "człowiek z Seattle" wybrzydzał: że na drzewie było wygodniej i zgodnie z naturą, że nie należało opuszczać szałasów ani karczować puszczy, że polowanie na zwierzęta gołymi rękami było wprawdzie mniej bezpieczne, ale za to o ileż bardziej naturalne, że życie bez koła było znacznie bardziej ludzkie, że telegraf, radio, a szczególnie telewizja niszczą społeczeństwo, że banki byłyby lepsze, gdyby nie pobierały prowizji, że zysk jest naganny, a giełda zabija zdrową tkankę ludzkości, zaś samochód sprawia, iż życie traci sens, samolot zanadto skraca czas podróży, a Internet jest jak sieć, w którą wpadliśmy bez szans na życie zgodne z prawdziwą naturą człowieka. Wybrzydzając na innowacyjność oraz przedsiębiorczość "człowieka z Davos", "człowiek z Seattle" naturalnie używał i używa ognia, koła i telegrafu, słucha radia, sprawdza, czy dostatecznie często mówią o nim w telewizji, jeździ na akcje protestacyjne samochodem lub lata samolotem, a z kolegami kontestatorami komunikuje się głównie za pomocą telefonu (komórkowego) oraz Internetu. I - rzecz jasna - robi to wyłącznie po to, by móc skuteczniej organizować swą antycywilizacyjną krucjatę.
"Człowiek z Seattle" to w prostej linii potomek właśnie "człowieka z drzewa" - "człowieka natury" Jana Jakuba Rousseau, "człowieka z lasu" Henry’ego Davida Thoreau, zwróconego przeciw maszynom i ich twórcom "luddysty z Nottingham", leninowskiego "człowieka z Pitra", pacyfistycznie nastawionego "człowieka z Woodstock" (który w latach 60. rzucił wyzwanie "człowiekowi z Wall Street") i ekologicznego fundamentalisty, czyli "człowieka z zieleni". "Człowiek z Davos" od tysiącleci dzięki swej innowacyjności, przedsiębiorczości i pracowitości likwiduje światowy głód i dziesiątkujące ludzkość epidemie, zmniejsza obszary biedy, włączając coraz to nowe społeczności w proces globalnej wymiany towarów i usług, natomiast cały wysiłek, na jaki zdobywa się "człowiek z Seattle", to doszukiwanie się w działalności "człowieka z Davos" wyłącznie niecnych intencji i zdrożnych celów.
Każdy "człowiek z Davos" ma swojego "człowieka z Seattle", ale nie każdy takiego, na jakiego zasłużył. Naszym, polskim, "ludziom z Davos" - Lechowi Wałęsie, Leszkowi Balcerowiczowi, Hannie Gronkiewicz-Waltz, Janowi Krzysztofowi Bieleckiemu, Jerzemu Buzkowi, Bronisławowi Geremkowi (vide: "Rozmowa wprost"), Łukaszowi A. Turskiemu (vide: "Szok przyszłości"), Januszowi Szlancie i wielu, wielu innym - od lat towarzyszą nasi "ludzie z Seattle" - o. Tadeusz Rydzyk, Piotr Ikonowicz, Andrzej Lepper, Jan Łopuszański i parę setek zadymiarzy z ulic Pragi oraz Davos, którzy z uporem próbują zawrócić Polskę z drogi do globalnego sukcesu. Próbują, co oczywiste, z żadnym skutkiem.
Bądźmy jednak sprawiedliwi: gdyby "człowiek z Seattle" nie istniał, "człowiek z Davos" powinien go jak najszybciej wymyślić - dla własnego bezpieczeństwa: mniej więcej w tym samym celu, w jakim wcześniej wymyślił samochodowe hamulce. "Antyglobalizm nie odniesie zwycięstwa - zauważa prof. Wiktor Osiatyński - lecz jego porażka zmieni świat, tak jak zmienił go bunt młodzieży końca lat 60. Po przegranych zrywach zwycięzcy otwierają się na ideały przeciwników, by uniknąć powtórnych zawirowań".
I to jest właściwie jedyna rola, jaką w historii ludzkości ma do odegrania "wieczny buntownik z Seattle". W naturze człowieka leży innowacyjność, kreatywność i przedsiębiorczość - ustawiczne doskonalenie, poprawianie świata, w którym żyje, wieczne ułatwianie i przedłużanie życia. Dlatego to "człowiek z Davos" jest człowiekiem jak najbardziej ludzkim, natomiast "człowiek z Seattle" - człowiekiem nieludzkim, z czego płynie jasny wniosek, że naprzeciw "człowieka z Davos" od wieków stoi w istocie nie "człowiek z Seattle", lecz "antyczłowiek z Seattle".
"Człowiek z Seattle" to w prostej linii potomek właśnie "człowieka z drzewa" - "człowieka natury" Jana Jakuba Rousseau, "człowieka z lasu" Henry’ego Davida Thoreau, zwróconego przeciw maszynom i ich twórcom "luddysty z Nottingham", leninowskiego "człowieka z Pitra", pacyfistycznie nastawionego "człowieka z Woodstock" (który w latach 60. rzucił wyzwanie "człowiekowi z Wall Street") i ekologicznego fundamentalisty, czyli "człowieka z zieleni". "Człowiek z Davos" od tysiącleci dzięki swej innowacyjności, przedsiębiorczości i pracowitości likwiduje światowy głód i dziesiątkujące ludzkość epidemie, zmniejsza obszary biedy, włączając coraz to nowe społeczności w proces globalnej wymiany towarów i usług, natomiast cały wysiłek, na jaki zdobywa się "człowiek z Seattle", to doszukiwanie się w działalności "człowieka z Davos" wyłącznie niecnych intencji i zdrożnych celów.
Każdy "człowiek z Davos" ma swojego "człowieka z Seattle", ale nie każdy takiego, na jakiego zasłużył. Naszym, polskim, "ludziom z Davos" - Lechowi Wałęsie, Leszkowi Balcerowiczowi, Hannie Gronkiewicz-Waltz, Janowi Krzysztofowi Bieleckiemu, Jerzemu Buzkowi, Bronisławowi Geremkowi (vide: "Rozmowa wprost"), Łukaszowi A. Turskiemu (vide: "Szok przyszłości"), Januszowi Szlancie i wielu, wielu innym - od lat towarzyszą nasi "ludzie z Seattle" - o. Tadeusz Rydzyk, Piotr Ikonowicz, Andrzej Lepper, Jan Łopuszański i parę setek zadymiarzy z ulic Pragi oraz Davos, którzy z uporem próbują zawrócić Polskę z drogi do globalnego sukcesu. Próbują, co oczywiste, z żadnym skutkiem.
Bądźmy jednak sprawiedliwi: gdyby "człowiek z Seattle" nie istniał, "człowiek z Davos" powinien go jak najszybciej wymyślić - dla własnego bezpieczeństwa: mniej więcej w tym samym celu, w jakim wcześniej wymyślił samochodowe hamulce. "Antyglobalizm nie odniesie zwycięstwa - zauważa prof. Wiktor Osiatyński - lecz jego porażka zmieni świat, tak jak zmienił go bunt młodzieży końca lat 60. Po przegranych zrywach zwycięzcy otwierają się na ideały przeciwników, by uniknąć powtórnych zawirowań".
I to jest właściwie jedyna rola, jaką w historii ludzkości ma do odegrania "wieczny buntownik z Seattle". W naturze człowieka leży innowacyjność, kreatywność i przedsiębiorczość - ustawiczne doskonalenie, poprawianie świata, w którym żyje, wieczne ułatwianie i przedłużanie życia. Dlatego to "człowiek z Davos" jest człowiekiem jak najbardziej ludzkim, natomiast "człowiek z Seattle" - człowiekiem nieludzkim, z czego płynie jasny wniosek, że naprzeciw "człowieka z Davos" od wieków stoi w istocie nie "człowiek z Seattle", lecz "antyczłowiek z Seattle".
Więcej możesz przeczytać w 5/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.