Państwowa Komisja Wyborcza orzekła, iż połowa kandydatów biorących udział w wyborach prezydenckich w 2005 r. dopuściła się nieprawidłowości finansowych w kampanii wyborczej - pisze "Rzeczpospolita" w artykule "Jak kandydaci finanse naciągali". Komisja odrzuciła m.in. sprawozdania finansowe Donalda Tuska oraz Andrzeja Leppera. Na czym polegają przewinienia liderów Platformy Obywatelskiej i Samoobrony? Komitet Donalda Tuska wydał na kampanię więcej, niż pozwala prawo. Tusk postawił na promocję w mediach, a prawo narzuca limit wydatków reklamowych. W wyborach prezydenckich można było wydać na to maksymalnie 11,04 mln zł. Tusk wydał ponad dwa mln zł więcej. To niejedyny limit, jaki złamał kandydat Platformy. Przepisy ograniczają także sumę łącznych wydatków na kampanię - do 13,8 mln zł. I tę granicę Tusk przekroczył - o ponad 460 tys. zł. "W końcówce kampanii popełniliśmy błąd" - przyznaje skarbnik PO poseł Mirosław Drzewiecki. "Przez nieuwagę dwa razy złożyliśmy identyczne zamówienie, stąd przekroczenie limitu o ponad 400 tys. zł. Nie mogliśmy przecież odmówić zapłaty kontrahentowi" - dodaje. PKW tłumaczeń nie przyjęła i sprawozdanie Tuska odrzuciła. W uzasadnieniu PKW zwróciła jednak uwagę, że kandydat PO nie przyjmował środków z anonimowych źródeł, a wszelkie nieprawidłowe wpłaty zwracał darczyńcom. Komitet lidera Samoobrony przyjmował wpłaty niezgodne z prawem.
Na zastępcę dyrektora Urzędu Morskiego w Szczecinie minister Rafał Wiechecki mianował partyjnego kolegę, który nie ma doświadczenia w branży - wcześniej handlował rajstopami i telefonami komórkowymi. Teraz ma odpowiadać za pogłębianie toru wodnego i ochronę nabrzeży - pisze "Gazeta Wyborcza" w artykule "Fachowiec ministra Wiecheckiego". Działacz LPR Wojciech Łuczak od 1 czerwca jest zastępcą ds. technicznych dyrektora Urzędu Morskiego w Szczecinie. To stanowisko jest na tyle specjalistyczne, że do tej pory nikt nie odważył się obsadzić go z politycznego klucza - podkreśla dziennik. Piastował je pracownik z 26-letnim stażem pracy w urzędzie. Nagle został odwołany. Dyrektor Urzędu Morskiego powiedział "GW", że w odwołaniu nie podał żadnego powodu. Łuczak i minister gospodarki morskiej Wiechecki znają się ze szczecińskiej LPR. Minister stoi na jej czele, a Łuczak jest rzecznikiem prasowym. W pierwszych dniach ministrowania Wiechecki zapowiedział, że będzie otaczał się fachowcami z branży. Jakie kompetencje ma Łuczak? Oficjalny komunikat Urzędu brzmi: "Jest magistrem ekonomii o specjalności transport i ma sześcioletnie doświadczenie na stanowiskach menedżerskich w firmach prywatnych". Jak ustaliła gazeta, kolega ministra pracował w Idei, gdzie był doradcą klienta biznesowego. Wcześniej był kierownikiem oddziału firmy producenckiej (Levante) i odpowiadał za sprzedaż rajstop i podkolanówek. Doświadczenie zdobywał także w spółce oferującej kredyty (Provident) oraz jako przedstawiciel handlowy Coca-Coli.
Od maja 2004 r. pracę w krajach UE mogło podjąć już nawet 2 mln Polaków. To największa fala emigracji w nowoczesnej Europie - pisze "Gazeta Wyborcza" w tekście "Polska mniejsza o 2 mln?". Według danych Ministerstwa Pracy w krajach UE w ciągu ostatnich dwóch lat pracował 1 mln Polaków. "Rzeczywista skala zjawiska jest o wiele większa. Nie wiadomo tylko, czy o 50, czy o 100 proc." - mówi specjalista od migracji z Uniwersytetu Opolskiego dr hab. Romuald Jończy. Dr Wojciech Łukowski z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego potwierdza: "Można założyć, że tyle samo osób wyjeżdża do pracy na czarno i legalnie. Jeśli dołożyć do tego tych, którzy wyjechali przed naszym wejściem do UE i 1 maja 2004 zalegalizowali swój pobyt, to 2 mln są realne" - uważa rozmówca dziennika. Nie wiadomo jednak, jaka część z nich już wróciła do kraju.
Na Woronicza znowu zawrzało. Tym razem chodzi o szefa redakcji sportowej TVP1 Roberta Korzeniowskiego. Czy pożegna się ze stanowiskiem? - pyta "Dziennik" w artykule "Korzeniowski odchodzi z TVP?". "Wszystko na to wskazuje, już krąży lista nazwisk osób, które miałaby go zastąpić" - mówi jeden z jego bliskich współpracowników. Robert Korzeniowski, czterokrotny mistrz olimpijski w chodzie sportowym, został szefem redakcji sportowej 1 stycznia 2005 roku za czasów prezesa Jana Dworaka. Oliwy do ognia w dyskusji nad zmianami w TVP dolała w weekend tajemnicza kartka, którą poseł PiS Jacek Kurski przekazał w czwartek Jarosławowi Kaczyńskiemu w trakcie posiedzenia Sejmu. Na kartce były trzy nazwiska, a przy nich nazwy redakcji mediów publicznych - przypomina gazeta. Obok nazwiska Krzysztofa Miklasa, obecnie szefa redakcji sportowej TVP Polonia, komentatora skoków narciarskich, widnieje dopisek: "Redakcja sportowa TVP". Jak się nieoficjalnie dowiedział "Dziennik", pomysł pozbycia się Korzeniowskiego nie pochodzi z Woronicza, ale z kręgów związanych z PiS. "Nie dostałem żadnej propozycji zastąpienia Korzniowskiego, choć możliwe, że na mój temat ktoś rozmawiał" - mówi Krzysztof Miklas. Z kolei Robert Korzeniowski twierdzi, że nie ma żadnych sygnałów świadczących o jego odwołaniu: "Rozmawiałem z prezesem Wildsteinem na temat przyszłości sportu w TVP, ale nie było mowy o odejściu".
Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro znalazł się na trzecim miejscu w rankingach popularności. Wyprzedził prezydenta Lecha Kaczyńskiego i lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego. Z tego powodu "Dziennik" zapytał ministra Ziobrę o jego relacje z braćmi Kaczyńskimi i polityczne plany na przyszłość. Gazeta zapytała ministra m.in. o to czy widzi się na miejscu premiera Kazimierza Marcinkiewicza. "Cenię premiera i osobiście go lubię. Gdy żegnaliśmy Ojca Świętego, podszedłem do niego i powiedziałem: Kaziu, mam nadzieję, że nie wierzysz w te bzdury, które rozpowszechniają media. Chodziło oczywiście o spekulacje, że chcę go zastąpić. Ponieważ premier też ma poczucie humoru, to obu nas to ubawiło" - odpowiedział Ziobro. Minister podkreślił także, że nie zamierza kandydować na prezydenta RP. "Mamy świetnego prezydenta, który będzie nim przez najbliższe 10 lat" - powiedział. "Wiem, że są ludzie, którzy wydeptują ścieżki do dziennikarzy i tylko dla sobie znanych celów opowiadają wyssane z palca plotki na temat moich aspiracji do urzędu prezydenta, premiera czy prezesa partii. To są wierutne bzdury" - podkreślił w tekście "Ziobro: Nie chcę być premierem".
Na same odsetki od kredytów zaciągniętych przez Fundusz Pracy państwo wydaje więcej niż na jakąkolwiek formę aktywnego zwalczania bezrobocia - pisze "Życie Warszawy" w artykule "Gigantyczne zadłużenie Funduszu Pracy". Fundusz, z którego wypłacana jest pomoc dla bezrobotnych, tonie w długach. W tym roku tylko na spłatę odsetek i pokrycie kosztów obsługi kredytów bankowych wyda około 300 mln zł. To aż o 120 mln zł więcej, niż wydajemy na szkolenia dla bezrobotnych czy organizację robót interwencyjnych. Obsługa długów zaciągniętych w bankach kosztuje także więcej niż zapomogi dla bezrobotnych, którzy chcą założyć własną działalność gospodarczą. W ubiegłym roku z takich pożyczek - na łączną kwotę 250 mln zł - skorzystało prawie 25 tys. bezrobotnych. Zdaniem głównego ekonomisty Banku BPH Ryszarda Petru, sytuacja funduszu jest typowym przykładem tego, co ekonomiści nazywają zamiataniem pod dywan zobowiązań budżetu. Oficjalnie braki w państwowej kasie są mniejsze, ale instytucje okołobudżetowe mają coraz większe zobowiązania, które ostatecznie i tak spłacimy my wszyscy. Przez ostatnie lata Fundusz Pracy zadłużał się na potęgę. W 2000 r. dług wynosił 745 mln zł. W 2002 r. - już 1,8 mld zł, w 2003 r. - 3,1 mld zł, a w 2004 przekraczał 4,3 mld zł. Spłata samych odsetek wyniosła wówczas 265 mln zł. Na koniec ubiegłego roku zadłużenie funduszu wynosiło 3,3 mld zł. Według Petru lepiej byłoby, gdyby pieniądze do funduszy celowych, takich jak Fundusz Pracy czy Fundusz Ubezpieczeń Społecznych (z tego ostatniego wypłacane są renty i emerytury. Jego zadłużenie w bankach wynosi ok. 7 mld zł), płynęły z dotacji budżetowych.
To nasz najnowszy hit eksportowy. O polskich duchownych biją się parafie z całego świata, dlatego że nasi księża są świetnie wykształceni i nie boją się ciężkiej pracy - podkreśla "Fakt" w tekście "Księża na eksport". Nasi księża są rozrywani nie tylko w Europie. Kapłanów chętnych do pracy szukają u nas biskupi z obu Ameryk, a nawet z odległej Australii. "Polska jest jednym z niewielu krajów gdzie jest aż tak wiele powołań kapłańskich. A tymczasem na świecie brakuje księży" - wyjaśnia dziennikowi ks. Robert Nęcek z krakowskiej kurii. To właśnie do Krakowa przyjechał ostatnio biskup Peter Moran ze szkockiej diecezji Aberdeen. I usilnie prosił o przysłanie kapłanów. "Potrzebujemy duszpasterzy z powołania. A tacy są Polacy" - mówi bp Moran. Aby eksportować jeszcze bardziej profesjonalnych księży, w Poznaniu powstało specjalne seminarium. Przygotowuje się tam młodych kleryków do pracy za granicą. "To bardzo odpowiedzialna praca, dlatego nauka u nas trwa aż siedem lat" - przyznaje rektor Seminarium Towarzystwa Chrystusowego ks. Ryszard Szymanik. Młodzi księża uczą się języków obcych i życiowej zaradności. Bo ta przydaje się, gdy polscy duchowni pomagają parafianom w załatwianiu spraw urzędowych czy szukają dla nich pracy. A na co może liczyć chętny na wyjazd ksiądz? Na pewno na mieszkanie, wikt i opierunek, a także kieszonkowe
Przegląd prasy przygotował
Sergiusz Sachno
Przegląd prasy
Od poniedziałku, 13 lutego 2006, publikujemy codzienny przegląd prasy. Możesz go zamówić w formie newslettera, odwiedzając stronę: http://www.wprost.pl/newsletter/