Prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko, który dotychczas bardzo niechętnie patrzył na przyznanie swej dawnej sojuszniczce Julii Tymoszenko stanowiska premiera, dał w sobotę do zrozumienia, że już się na to zgadza. Tymoszenko stała na czele ukraińskiego rządu w ubiegłym roku, ale musiała opuścić to stanowisko w atmosferze skandalu i wzajemnych oskarżeń o korupcję z najbliższym otoczeniem Juszczenki.
Nasza Ukraina, która w marcowych wyborach parlamentarnych znalazła się na trzecim miejscu, chce, aby stanowiska zostały przyznane odpowiednio do rezultatów wyborczych - powiedziała w sobotę rzeczniczka Mokridi. Ponieważ Nasza Ukraina godzi się już na Tymoszenko na stanowisku premiera, to chciałaby, aby jej przedstawiciel został szefem parlamentu.
W cotygodniowym wystąpieniu radiowym prezydent Juszczenko przyznał w sobotę, że blok Tymoszenko może wysuwać na stanowisko premiera swego kandydata, gdyż w wyborach zdobył najwięcej głosów spośród wszystkich "pomarańczowych" ugrupowań.
W wyborach zwyciężyła opozycyjna, prorosyjska Partia Regionów Ukrainy byłego premiera Wiktora Janukowycza, zdobywając najwięcej - 186 mandatów, co nie daje jej jednak możliwości samodzielnego utworzenia rządu; w parlamencie zasiada 450 deputowanych.
Za Partią Regionów uplasował się blok Tymoszenko, dalej Nasza Ukraina i socjaliści. Te trzy partie miały do 27 czerwca utworzyć koalicję rządową.
"To jest logiczny koniec" - powiedziała w sobotę rzeczniczka Partii Regionów, Hanna Herman, komentując załamanie się rozmów "pomarańczowych" ugrupowań i wyraziła nadzieję na utworzenie "szerszej koalicji" i znalezienie wspólnego języka przez jej partię i siły proprezydenckie.
Tymoszenko powiedział na sobotniej konferencji prasowej, że Nasza Ukraina wykorzystała upór socjalistów w sprawie funkcji przewodniczącego parlamentu i doprowadziła do fiaska rozmów, aby móc zacząć negocjacje z Partią Regionów. "To było posunięcie taktyczne (sprawa przewodniczącego parlamentu), aby zacząć tworzyć koalicję z innymi siłami politycznymi" - powiedziała Tymoszenko.
Socjalista Mykoła Rudkowski oświadczył, że jest "zaskoczony" załamaniem się rozmów sojuszników z czasów "pomarańczowej rewolucji" 2004 roku. "Robiliśmy, co w naszej mocy, aby doprowadzić do utworzenia +pomarańczowej koalicji+. Potrzebowaliśmy jeszcze uzgodnić tylko kilka kluczowych stanowisk" - powiedział Rudkowski.
pap, ss