Maciej Giertych gloryfikuje antydemokratyczny pucz wojskowy. Czas się opamiętać, Panie Pośle!
Hołd, jaki Maciej Giertych złożył w parlamencie europejskim generałowi Franco, wymaga komentarza. W pierwszej kolejności historycznego, bo w wypowiedzi Giertycha aż roiło się od przekłamań. Najbardziej rażącym było stwierdzenie, że dzięki wystąpieniu Franco udaremniony został komunistyczny zamach w Hiszpanii. Otóż w Madrycie nie doszło do żadnego komunistycznego puczu, takiego jak w Piotrogrodzie w 1917 r. czy w Berlinie w 1919 r. W lutym 1936 r. w Hiszpanii nastąpiła zmiana władzy, ale dokonała się ona w legalny sposób: przez wygrane wybory parlamentarne. Wbrew temu, co twierdzi Giertych, rządów nie objęli komuniści, lecz szeroka lewicowa koalicja, zwana Frontem Ludowym. Wchodzili do niej i komuniści, ale ton nadawali republikanie, radykałowie i socjaliści, którzy z sowiecką ideologią i praktyką nie mieli nic wspólnego.
Rządy Frontu Ludowego nie groziły też skomunizowaniem Hiszpanii. Lewica już przecież rządziła w latach 1931-1933 i chociaż przeprowadziła wiele radykalnych reform, to były one dalekie od komunizmu. Zmiany te nie podobały się wielu Hiszpanom, którzy w wyborach w 1933 r. poparli prawicę. Jej posunięcia też rozczarowały społeczeństwo, dlatego w 1936 r. parlamentarne wahadło ponownie przesunęło się w lewą stronę. Rzecz to w demokracji zrozumiała i nie mająca nic wspólnego z bolszewizmem. Potwierdził to rozwój wydarzeń w sąsiedniej Francji, gdzie w 1936 r. wybory też wygrał Front Ludowy, którego kilkuletnie rządy w niczym nie zagroziły francuskiej demokracji.
Zbliżenie republikańskiej Hiszpanii do stalinowskiego Związku Radzieckiego - wbrew temu, co twierdzi Giertych - było dopiero konsekwencją puczu Franco. Rząd ludowy, broniąc się przed rebelią, jawnie wspieraną wojskiem i sprzętem przez Hitlera i Mussoliniego, skorzystał z pomocy Moskwy, do której w warunkach normalności nie musiałby się odwoływać.
Ale to nie historyczne przekłamania są w wypowiedzi Macieja Giertycha najważniejsze. Nie on jeden nadużywa kostiumu historii do wygłaszania deklaracji politycznych. W tym wypadku chodzi jednak o deklarację wyjątkowo szokującą. Krzywe zwierciadło przeszłości służy przecież liderowi LPR jako pretekst do gloryfikowania antydemokratycznego puczu wojskowego, przekreś-lającego wolę społeczeństwa wyrażoną w wyborach. Nie czyni tego wyznania postać marginalna, lecz wpływowy polityk jednej z rządzących partii. Partii, która nie ukrywa swoich związków z autorytarnym, endeckim dziedzictwem, w najmniejszym stopniu nie przewartościowanym i bezkrytycznie kontynuowanym.
Trudno być spokojnym, kiedy się słyszy, jak LPR-owski ideolog ubolewa, że "brakuje nam dziś takich mężów stanu jak generał Franco". Do czego brakuje, Panie Pośle? Do zakwestionowania niewygodnych dla prawicy wyników wyborów i do antydemokratycznego puczu wojskowego, wspieranego przez totalitarne dyktatury? Czas się opamiętać!
Fot: Z. Furman
Rządy Frontu Ludowego nie groziły też skomunizowaniem Hiszpanii. Lewica już przecież rządziła w latach 1931-1933 i chociaż przeprowadziła wiele radykalnych reform, to były one dalekie od komunizmu. Zmiany te nie podobały się wielu Hiszpanom, którzy w wyborach w 1933 r. poparli prawicę. Jej posunięcia też rozczarowały społeczeństwo, dlatego w 1936 r. parlamentarne wahadło ponownie przesunęło się w lewą stronę. Rzecz to w demokracji zrozumiała i nie mająca nic wspólnego z bolszewizmem. Potwierdził to rozwój wydarzeń w sąsiedniej Francji, gdzie w 1936 r. wybory też wygrał Front Ludowy, którego kilkuletnie rządy w niczym nie zagroziły francuskiej demokracji.
Zbliżenie republikańskiej Hiszpanii do stalinowskiego Związku Radzieckiego - wbrew temu, co twierdzi Giertych - było dopiero konsekwencją puczu Franco. Rząd ludowy, broniąc się przed rebelią, jawnie wspieraną wojskiem i sprzętem przez Hitlera i Mussoliniego, skorzystał z pomocy Moskwy, do której w warunkach normalności nie musiałby się odwoływać.
Ale to nie historyczne przekłamania są w wypowiedzi Macieja Giertycha najważniejsze. Nie on jeden nadużywa kostiumu historii do wygłaszania deklaracji politycznych. W tym wypadku chodzi jednak o deklarację wyjątkowo szokującą. Krzywe zwierciadło przeszłości służy przecież liderowi LPR jako pretekst do gloryfikowania antydemokratycznego puczu wojskowego, przekreś-lającego wolę społeczeństwa wyrażoną w wyborach. Nie czyni tego wyznania postać marginalna, lecz wpływowy polityk jednej z rządzących partii. Partii, która nie ukrywa swoich związków z autorytarnym, endeckim dziedzictwem, w najmniejszym stopniu nie przewartościowanym i bezkrytycznie kontynuowanym.
Trudno być spokojnym, kiedy się słyszy, jak LPR-owski ideolog ubolewa, że "brakuje nam dziś takich mężów stanu jak generał Franco". Do czego brakuje, Panie Pośle? Do zakwestionowania niewygodnych dla prawicy wyników wyborów i do antydemokratycznego puczu wojskowego, wspieranego przez totalitarne dyktatury? Czas się opamiętać!
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 29/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.