Są dowody na to, że akcja milicji w kopalni "Wujek" była zaplanowana na szczeblu komendy wojewódzkiej oraz bardzo silne przesłanki, że była na nią zgoda w MSW.
Uważa były ekspert sejmowej komisji badającej na początku lat 90. zbrodnie PRL, Andrzej Zalewski.
Powołana przez Sejm kontraktowy tzw. komisja Rokity przez prawie dwa lata badała działalność MSW. Zalewski badał wtedy m.in. przekazane przez MSW dokumenty. Wnioski z raportu komisji stały się podstawą do wszczęcia prokuratorskich postępowań w sprawie niewyjaśnionych zbrodni.
We wtorek przed katowickim sądem Zalewski zeznawał jako świadek w procesie dotyczącym pacyfikacji kopalń "Wujek" i "Manifest Lipcowy". Jak podkreślił, wszystkie swoje ustalenia przekazał sądowi już na poprzednim procesie w tej sprawie, stąd jego wtorkowe zeznania nie miały charakteru informacyjnego, a jedynie weryfikowały te elementy, do których sąd miał wątpliwości.
Ekspert przypomniał ustalenia komisji Rokity, że wkrótce po pacyfikacji kopalni, funkcjonariusze milicji dopuścili się wielu błędów i uchybień. Aby bowiem ustalić rzeczywisty przebieg wydarzeń, konieczne było zabezpieczenie używanej broni, wyegzekwowanie stworzenia raportów przez każdego uczestnika akcji milicji oraz niedopuszczenie zaangażowanych w pacyfikację funkcjonariuszy do dalszych czynności.
"Niczego po akcji nie zrobiono, a przecież jeżeli milicjant skutecznie strzela do człowieka, to najpierw zatrzymuje się jego broń i oddaje do badań, a następnie od milicjanta żąda się raportu. Tego nie ma, nie zabezpieczono broni, nie odebrano żadnej informacji, nie wycofano ich z żadnych działań" - powiedział ekspert dziennikarzom.
Zeznając przed sądem uznał, że zaniechanie przez milicję tych działań już po dokonanej z użyciem broni pacyfikacji kopalni jest "bardzo silną przesłanką" m.in. zezwolenia na akcję przez MSW. "Gdyby nie było na to zezwolenia, Jerzy G. (ówczesny szef komendy wojewódzkiej milicji w Katowicach) pięć minut po niej zostałby zawieszony i odwołany" - wyjaśnił Zalewski.
Podkreślił też, że według jego wiedzy, broni w "Wujku" używał wyłącznie pluton specjalny. Przypomniał, że w czasie prac komisji pojawiały się informacje, że w kopalni strzelały niemilicyjne formacje. Można wykluczyć - zeznawał - że do górników strzelali wojskowi lub jakieś zagraniczne formacje.
"Z moich ustaleń wynika też, że były bardzo duże braki amunicji, które miały miejsce w składzie MO, a egzemplarze użytej broni P-63 o tym samym oznaczeniu numerycznym były wykazywane zarówno w ewidencji plutonu specjalnego milicji i jednej z kompanii Batalionów Centralnego Podporządkowania (BCP)" - powiedział.
Dodał, że zajmujący się sprawą prokuratorzy wojskowi, którzy prowadzili śledztwo w sprawie "Wujka", tuż po tragicznych wydarzeniach, nie ustalili, czy powtarzanie się numerów broni było związane z tym, że niektóre jej egzemplarze były przekazywane ze stanu plutonu specjalnego do kompanii BCP, czy też były błędnie zapisane numery ewidencyjne różnych egzemplarzy.
Przed tygodniem w katowickim sądzie zeznawał szef komisji, na potrzeby której pracował Zalewski, Jan Rokita. Jego zdaniem, użycie broni palnej w pacyfikowanych na początku stanu wojennego kopalniach "Wujek" i "Manifest Lipcowy" było "zaplanowanym zabójstwem". Rokita podkreślił też, że "nie ulega wątpliwości, że do górników strzelali funkcjonariusze plutonu specjalnego ZOMO".
Podczas pacyfikacji strajkujących kopalń "Wujek" i "Manifest Lipcowy" na początku stanu wojennego zginęło dziewięciu górników, a kilkudziesięciu zostało rannych. Obecny proces jest już trzecim w tej sprawie. Dwa poprzednie wyroki, w których sąd uniewinnił część oskarżonych, a wobec pozostałych umorzył postępowanie, uchylił Sąd Apelacyjny w Katowicach. Na ławie oskarżonych zasiada były wiceszef komendy wojewódzkiej MO w Katowicach i 16 byłych funkcjonariuszy plutonu specjalnego ZOMO.
pap, ab
Powołana przez Sejm kontraktowy tzw. komisja Rokity przez prawie dwa lata badała działalność MSW. Zalewski badał wtedy m.in. przekazane przez MSW dokumenty. Wnioski z raportu komisji stały się podstawą do wszczęcia prokuratorskich postępowań w sprawie niewyjaśnionych zbrodni.
We wtorek przed katowickim sądem Zalewski zeznawał jako świadek w procesie dotyczącym pacyfikacji kopalń "Wujek" i "Manifest Lipcowy". Jak podkreślił, wszystkie swoje ustalenia przekazał sądowi już na poprzednim procesie w tej sprawie, stąd jego wtorkowe zeznania nie miały charakteru informacyjnego, a jedynie weryfikowały te elementy, do których sąd miał wątpliwości.
Ekspert przypomniał ustalenia komisji Rokity, że wkrótce po pacyfikacji kopalni, funkcjonariusze milicji dopuścili się wielu błędów i uchybień. Aby bowiem ustalić rzeczywisty przebieg wydarzeń, konieczne było zabezpieczenie używanej broni, wyegzekwowanie stworzenia raportów przez każdego uczestnika akcji milicji oraz niedopuszczenie zaangażowanych w pacyfikację funkcjonariuszy do dalszych czynności.
"Niczego po akcji nie zrobiono, a przecież jeżeli milicjant skutecznie strzela do człowieka, to najpierw zatrzymuje się jego broń i oddaje do badań, a następnie od milicjanta żąda się raportu. Tego nie ma, nie zabezpieczono broni, nie odebrano żadnej informacji, nie wycofano ich z żadnych działań" - powiedział ekspert dziennikarzom.
Zeznając przed sądem uznał, że zaniechanie przez milicję tych działań już po dokonanej z użyciem broni pacyfikacji kopalni jest "bardzo silną przesłanką" m.in. zezwolenia na akcję przez MSW. "Gdyby nie było na to zezwolenia, Jerzy G. (ówczesny szef komendy wojewódzkiej milicji w Katowicach) pięć minut po niej zostałby zawieszony i odwołany" - wyjaśnił Zalewski.
Podkreślił też, że według jego wiedzy, broni w "Wujku" używał wyłącznie pluton specjalny. Przypomniał, że w czasie prac komisji pojawiały się informacje, że w kopalni strzelały niemilicyjne formacje. Można wykluczyć - zeznawał - że do górników strzelali wojskowi lub jakieś zagraniczne formacje.
"Z moich ustaleń wynika też, że były bardzo duże braki amunicji, które miały miejsce w składzie MO, a egzemplarze użytej broni P-63 o tym samym oznaczeniu numerycznym były wykazywane zarówno w ewidencji plutonu specjalnego milicji i jednej z kompanii Batalionów Centralnego Podporządkowania (BCP)" - powiedział.
Dodał, że zajmujący się sprawą prokuratorzy wojskowi, którzy prowadzili śledztwo w sprawie "Wujka", tuż po tragicznych wydarzeniach, nie ustalili, czy powtarzanie się numerów broni było związane z tym, że niektóre jej egzemplarze były przekazywane ze stanu plutonu specjalnego do kompanii BCP, czy też były błędnie zapisane numery ewidencyjne różnych egzemplarzy.
Przed tygodniem w katowickim sądzie zeznawał szef komisji, na potrzeby której pracował Zalewski, Jan Rokita. Jego zdaniem, użycie broni palnej w pacyfikowanych na początku stanu wojennego kopalniach "Wujek" i "Manifest Lipcowy" było "zaplanowanym zabójstwem". Rokita podkreślił też, że "nie ulega wątpliwości, że do górników strzelali funkcjonariusze plutonu specjalnego ZOMO".
Podczas pacyfikacji strajkujących kopalń "Wujek" i "Manifest Lipcowy" na początku stanu wojennego zginęło dziewięciu górników, a kilkudziesięciu zostało rannych. Obecny proces jest już trzecim w tej sprawie. Dwa poprzednie wyroki, w których sąd uniewinnił część oskarżonych, a wobec pozostałych umorzył postępowanie, uchylił Sąd Apelacyjny w Katowicach. Na ławie oskarżonych zasiada były wiceszef komendy wojewódzkiej MO w Katowicach i 16 byłych funkcjonariuszy plutonu specjalnego ZOMO.
pap, ab