Negocjator pozbawiony asów, którymi może stosownie do okoliczności operować, traci szansę, by optymalnie wykonać zlecone mu zadanie. "Kto sam bitew nie wygrywał jeszcze, temu wara nicować strategiczne pomysły Cezara" Bohdan Zaleski, "Krytyk Dantowy" Bez wątpienia proces negocjacji z UE z każdym miesiącem skraca dystans dzielący nas od godziny "E", kiedy w składzie Rady Europejskiej, Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego znajdą się wreszcie Polacy. Tymczasem ekipa Jana Kułakowskiego robi swoje w myśl określonej przez rząd strategii negocjacji, Jacek Saryusz-Wolski wraz z podległym mu urzędem KIE zajmuje się przygotowaniem polskiego boiska do udziału w europejskiej grze, widoczne już są także efekty pracy Bronisława Geremka, który nie tylko "dał twarz" sejmowej Komisji Prawa Europejskiego, ale także spowodował realne przyspieszenie niezbędnych legislacji.
Bez wątpienia proces negocjacji z UE z każdym miesiącem skraca dystans dzielący nas od godziny "E", kiedy w składzie Rady Europejskiej, Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego znajdą się wreszcie Polacy. Tymczasem ekipa Jana Kułakowskiego robi swoje w myśl określonej przez rząd strategii negocjacji, Jacek Saryusz-Wolski wraz z podległym mu urzędem KIE zajmuje się przygotowaniem polskiego boiska do udziału w europejskiej grze, widoczne już są także efekty pracy Bronisława Geremka, który nie tylko "dał twarz" sejmowej Komisji Prawa Europejskiego, ale także spowodował realne przyspieszenie niezbędnych legislacji. Czy zatem jesteśmy na dobrej drodze?
Strategia negocjacyjna (zwłaszcza zaplanowany termin uzyskania członkostwa oraz zasada minimalizacji liczby i długości okresów przejściowych) to ogólne założenia oraz szczegółowe warianty i ustalenia "co za co". Z natury rzeczy te ostatnie muszą mieć charakter konfidencjonalny, stanowią bowiem tajną broń, ukrytą kartę, a tej nie wolno spalić zawczasu. Negocjator pozbawiony asów, którymi może stosownie do okoliczności operować, traci szansę, by optymalnie wykonać zlecone mu zadanie. Zarazem siłą każdego negocjatora jest pewność, że - jeśli nie popełni zasadniczego błędu - mocodawcy nie pozbawią go nagle mandatu. Ta pewność sprawia, iż partner nie może liczyć na zmianę ekipy i tym samym zmianę warunków zawieranego kontraktu. Nie przyjdzie inny, z którym będzie łatwiej niż z poprzednim twardzielem.
W obu przestrzeniach mamy ostatnio do czynienia z publicznymi zdarzeniami i wypowiedziami. Szefostwo SLD wypuściło (rozumnie brzmiący) sygnał, że nie przewiduje zmian w ekipie szeroko rozumianego procesu negocjacyjnego. Na tle nerwowych ruchów wykonywanych w innych krajach kandydackich przy okazji alternacji powyborczych sygnalizowana strategia kontynuacji (chciałbym rozumieć, że dotyczy ona w intencji SLD zarówno ministrów Kułakowskiego i Saryusza-Wolskiego, jak i prof. Geremka - każdego w swojej roli) z pewnością wzmocniłaby polskie karty na negocjacyjnym stole. Dotrzymanie słowa (jeśli potwierdziłyby się sondaże dające SLD powyborczą przewagę) oznaczałoby przejście bodaj najpoważniejszego testu intencji i zarazem wydatnie przyczyniłoby się do wzmocnienia naszych szans. Gorzej z "ukrytymi asami". Można odnieść wrażenie, że odpowiedzialność za tę sferę chcą przejąć niektórzy bardziej krewcy dziennikarze. Argument redaktora Sołtyka z "Gazety Wyborczej" wydaje mi się pozbawiony sensu. Publikować wyjęty spod czyjegoś sukna dokument (lub choćby go streszczać) i dowodzić, że oto przygotowujemy opinię publiczną do "manewru" negocjacyjnego, jest rzeczą kontrproduktywną - nawet jeśli nie był to samochód, lecz rower, nie ukradziono go, tylko pomalowano, i nie w Moskwie, tylko w Erewaniu. Akurat wokół takiego "pakietu" negocjacyjnego należałoby zachować swoistą zmowę milczenia, a jej uczestnikami powinni być nie tylko politycy, ale także dziennikarze. Wiem z własnego doświadczenia, jak niewiele sekretów pozostało negocjatorom generalnie działającym z otwartą przyłbicą. Odebranie im tej - jakże nikłej - swobody manewru skazuje ekipę na znacznie gorszą pozycję.
Zarazem wszyscy przecież wiedzą, że in fine żadna decyzja negocjatorów nie zapadnie bez potwierdzenia i ratyfikacji najpierw przez rząd i parlament, a ostatecznie przez obywateli. Nie musimy się więc obawiać żadnego "kryto-szyto". Możemy się natomiast lękać skutków swawolnego epatowania rzekomą przejrzystością, z niedobrymi skutkami dla interesu naszego państwa. Chyba że - wpadając w ton pompatycznego XIX-wiecznego poety - ktoś ma pewność, że wygrał dość bitew, by samemu się ogłosić Cezarem-strategiem.
Strategia negocjacyjna (zwłaszcza zaplanowany termin uzyskania członkostwa oraz zasada minimalizacji liczby i długości okresów przejściowych) to ogólne założenia oraz szczegółowe warianty i ustalenia "co za co". Z natury rzeczy te ostatnie muszą mieć charakter konfidencjonalny, stanowią bowiem tajną broń, ukrytą kartę, a tej nie wolno spalić zawczasu. Negocjator pozbawiony asów, którymi może stosownie do okoliczności operować, traci szansę, by optymalnie wykonać zlecone mu zadanie. Zarazem siłą każdego negocjatora jest pewność, że - jeśli nie popełni zasadniczego błędu - mocodawcy nie pozbawią go nagle mandatu. Ta pewność sprawia, iż partner nie może liczyć na zmianę ekipy i tym samym zmianę warunków zawieranego kontraktu. Nie przyjdzie inny, z którym będzie łatwiej niż z poprzednim twardzielem.
W obu przestrzeniach mamy ostatnio do czynienia z publicznymi zdarzeniami i wypowiedziami. Szefostwo SLD wypuściło (rozumnie brzmiący) sygnał, że nie przewiduje zmian w ekipie szeroko rozumianego procesu negocjacyjnego. Na tle nerwowych ruchów wykonywanych w innych krajach kandydackich przy okazji alternacji powyborczych sygnalizowana strategia kontynuacji (chciałbym rozumieć, że dotyczy ona w intencji SLD zarówno ministrów Kułakowskiego i Saryusza-Wolskiego, jak i prof. Geremka - każdego w swojej roli) z pewnością wzmocniłaby polskie karty na negocjacyjnym stole. Dotrzymanie słowa (jeśli potwierdziłyby się sondaże dające SLD powyborczą przewagę) oznaczałoby przejście bodaj najpoważniejszego testu intencji i zarazem wydatnie przyczyniłoby się do wzmocnienia naszych szans. Gorzej z "ukrytymi asami". Można odnieść wrażenie, że odpowiedzialność za tę sferę chcą przejąć niektórzy bardziej krewcy dziennikarze. Argument redaktora Sołtyka z "Gazety Wyborczej" wydaje mi się pozbawiony sensu. Publikować wyjęty spod czyjegoś sukna dokument (lub choćby go streszczać) i dowodzić, że oto przygotowujemy opinię publiczną do "manewru" negocjacyjnego, jest rzeczą kontrproduktywną - nawet jeśli nie był to samochód, lecz rower, nie ukradziono go, tylko pomalowano, i nie w Moskwie, tylko w Erewaniu. Akurat wokół takiego "pakietu" negocjacyjnego należałoby zachować swoistą zmowę milczenia, a jej uczestnikami powinni być nie tylko politycy, ale także dziennikarze. Wiem z własnego doświadczenia, jak niewiele sekretów pozostało negocjatorom generalnie działającym z otwartą przyłbicą. Odebranie im tej - jakże nikłej - swobody manewru skazuje ekipę na znacznie gorszą pozycję.
Zarazem wszyscy przecież wiedzą, że in fine żadna decyzja negocjatorów nie zapadnie bez potwierdzenia i ratyfikacji najpierw przez rząd i parlament, a ostatecznie przez obywateli. Nie musimy się więc obawiać żadnego "kryto-szyto". Możemy się natomiast lękać skutków swawolnego epatowania rzekomą przejrzystością, z niedobrymi skutkami dla interesu naszego państwa. Chyba że - wpadając w ton pompatycznego XIX-wiecznego poety - ktoś ma pewność, że wygrał dość bitew, by samemu się ogłosić Cezarem-strategiem.
Więcej możesz przeczytać w 7/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.