Autor komentarza Frank Herold zastrzegł na wstępie, że uwagi do wystawy są jak najbardziej uprawnione. "Kto prezentuje publicznie swój sposób widzenia na wydarzenia, ten musi znieść sprzeciw" - czytamy.
Niemiecki dziennikarz dodaje, że prawo do wyrażenia dezaprobaty wobec wystawy ma również polski premier Jarosław Kaczyński. "Ale sposób, w jaki to zrobił, jest skandalem, zaś konsekwencje jego słów są bezprecedensowe" - ocenił "Berliner Zeitung". Kaczyński nie widział wystawy, a mimo tego wezwał w dniu otwarcia do "unicestwienia" jej - twierdzi komentator.
Polacy, którzy wypożyczyli organizatorom wystawy eksponaty, zareagowali natychmiast i zamierzają wycofać te przedmioty - pisze "Berliner Zeitung". "Taka uległość wobec władzy jest przerażająca i znana tylko w krajach rządzonych w sposób despotyczny" - ocenia komentator.
Aby wyrobić sobie sąd, Kaczyński nie potrzebował wizji lokalnej - pisze gazeta. "Wyniośle czerpie on swoje przekonania z utrwalonego obrazu świata" - dodaje komentator. Jego zdaniem, można streścić go w następujący sposób: "Polacy byli i są ofiarami Niemców, którzy ze swej winy niczego nie nauczyli się lub nauczyli się w stopniu dalece niewystarczającym. Grass w Waffen-SS, nazistowscy prominenci w kierownictwie Związku Wypędzonych - czyż to nie są dowody na słuszność tego wizerunku?" - pyta ironicznie autor.
W tych warunkach żaden Polak nie chce narazić się na zarzut kolaboracji z Niemcami. Inaczej nie sposób wytłumaczyć decyzji właścicieli eksponatów o wycofaniu ich z wystawy - uważa komentator.
"Wspólne badanie historii przez Niemców i Polaków stało się w ostatnich dniach dużo trudniejsze, chociaż w dłuższej perspektywie czasu nie jest niemożliwe" - stwierdził w konkluzji komentator "Berliner Zeitung".
pap, ab