"Szeroko i obszernie złożyłem zeznania. Na temat okoliczności przesłuchania nie będę się wypowiadał" - powiedział po jego zakończeniu Niemiro.
Nie chciał ujawnić dziennikarzom, jak wszedł w posiadanie dokumentów. "Dotarły do mnie w okolicznościach zgodnych z prawem. Podkreślam: nie zostało złamane prawo" - zaznaczył.
Mówiąc o dokumentach, zaznaczył, że są jawne, powszechnie dostępne i uprawdopodobniają środowy wyrok Sądu Lustracyjnego w sprawie Gilowskiej. "Te dokumenty w mojej ocenie nie mówią nic o współpracy prof. Gilowskiej z SB. To zwykły esbecki bełkot. Cieszę się bardzo, że prof. Gilowska nie jest kłamcą lustracyjnym. Prawo zwyciężyło, esbecy przegrali" - dodał.
Prokuratura wezwała Niemiro na przesłuchanie, by dowiedzieć się, czy posiada informacje na temat domniemanego szantażu lustracyjnego Gilowskiej.
O tym, że olsztyński biznesmen wszedł w posiadanie dokumentów nt. Gilowskiej, informowały kilkanaście dni temu media. Sam przedsiębiorca powiedział wtedy PAP, że podrzucono mu je, nie wyjaśniając, w jakich okolicznościach do tego doszło. Plik dokumentów liczył 30 kartek. Biznesmen - jak mówił wówczas - uznał je za wiarygodne i postanowił ujawnić.
Według Niemiro, wśród dostarczonych mu materiałów znalazły się meldunki TW "Beata" i inne materiały SB, a treść dokumentów pokrywa się z przebiegiem procesu lustracyjnego Gilowskiej. Pieczątki wskazują, że zostały skopiowane już po tym, jak trafiły do Sądu Lustracyjnego. Dostęp do tych materiałów powinny mieć tylko osoby uczestniczące w procesie.
Dokumenty, o których mówi Niemiro, to m.in. meldunki operacyjne oficera kontrwywiadu z Lublina Witolda Wieczorka, który twierdzi, że fikcyjnie zarejestrował w 1986 r. Gilowską jako TW "Beata". Są to m.in. meldunki nt. obywatela USA Michaela Harscha oraz Niemca - Gerda Leptina, w których jako "sprawdzone" źródło figuruje TW "Beata" (miała ona mieć "bezpośrednie kontakty" z nimi). Przed sądem Gilowska mówiła, że ledwo ich znała.
Tobiasz Niemiro jest prezesem utworzonego w Olsztynie przed kilkoma laty Warmińsko-Mazurskiego Stowarzyszenia na rzecz Bezpieczeństwa, które pomagało wymiarowi sprawiedliwości w schwytaniu i osądzeniu bandy, która zajmowała się porwaniami dla okupu lokalnych przedsiębiorców i członków ich rodzin. Jego zdaniem, to właśnie ta pełniona przez niego funkcja mogła być powodem, że to jemu podrzucono dokumenty dotyczące lustracji Gilowskiej.
Sąd Lustracyjny uznał w środę za prawdziwe oświadczenie Zyty Gilowskiej, że nie była agentem SB.
pap, ss