Wydawać by się mogło, że twórczość reżysera "Dekalogu" nie ma już dla nas tajemnic, że odczytaliśmy wszystkie tropy, rozszyfrowaliśmy znaki. Amerykanka Annette Insdorf w książce "Podwójne życie, powtórne szanse" udowadnia, że jest inaczej.
W piątą rocznicę śmierci Krzysztofa Kieślowskiego długoletnia tłumaczka twórcy "Przypadku" proponuje nam osobiste, niekonwencjonalne spojrzenie na kino tego reżysera - z perspektywy kogoś, kto będąc blisko artysty, dostrzega idealną tożsamość jego życia i sztuki. Klucza do dzieł Kieślowskiego Insdorf upatruje właśnie w tej jedności. Na podstawie fragmentów filmów kreśli portret artysty, udowadniając, że korzenie jego kina tkwią w biografii. "We wszystkich filmach, które robię, kieruję kamerę na siebie, ale w taki sposób, by nikt tego nie zauważył" - potwierdzał reżyser.
Insdorf dokonuje przeglądu twórczości Kieślowskiego nie z pozycji krytyka, lecz zwyczajnego kinomana. Szczególne miejsce w jej rozważaniach zajmuje "Dekalog", od którego zaczęła się międzynarodowa kariera reżysera. Według autorki książki, najcelniejszą recenzję cyklu wygłosił ksiądz Józef Tischner: "Dekalog to opowieść o pamięci raju utraconego - tego czasu, kiedy dziesięć przykazań miało jeszcze sens, bo człowiek czuł, że jest zdolny wybierać pomiędzy dobrem i złem". Na pytania o rodowód serii Kieślowski odpowiadał: "Coraz częściej spotykam ludzi, którzy nie wiedzą, po co żyją". "Dekalog" miał im pomóc w znalezieniu odpowiedzi. Tygodnik "Time" uznał go za drugi najlepszy film na świecie. Sława i sukces nie były jednak dla Kieślowskiego istotne. "Nie lubię słowa sukces, bo nie wiem, co oznacza" - mówił, mając już na koncie niemal wszystkie ważne nagrody filmowe. Skreślał zera na czekach od producentów, tłumacząc, że nieprzyzwoitością jest płacić tak dużo za "zwykłe filmy". "A przecież nigdy nie robił zwykłego kina" - oburzają się jego współpracownicy.
O tym, że miał słuch absolutny na współczesność, wiedzieliśmy już wcześniej. "Wspaniała, nieogarnięta rzeczywistość. O jej rozwój nie musimy się martwić. Trzeba tylko uwierzyć w jej dramaturgię" - mówił jeszcze jako student łódzkiej Filmówki. Jak nikt umiał opowiadać o niej za pomocą symboli, ale i konkretów. Insdorf przekonująco wyjaśnia tę symbiozę realizmu z metafizyką. Jej korzenie znajduje w sposobie patrzenia na rzeczywistość jak na fotografię, z perspektywy autora zdjęcia, który musi opowiedzieć o tym, co uwiecznił na obrazku. Bez uciekania w pospolitość, banał. "Trzeba szukać cudow-nego w tym, co zwyczajne" - zwykł mawiać Kieślowski. I zwy-czajność w jego interpretacji nabierała znamion niezwykłości. To dlatego Insdorf nazywa go poetą kina. Spoglądając na polską twórczość filmową z zew-nątrz, podkreśla cechy wspólne dzieł Kieślowskiego i Wojciecha Hasa. Melancholia, pesymizm, motyw śmierci funkcjonują w nich na podobnych prawach - zarówno w "Sanatorium Pod Klepsydrą", jak i "Trzech kolorach" zyskują wymiar metafizyczny.
Fenomen kina Kieślowskiego polega także na wielości znaczeń - każdą opowiedzianą przez niego historię interpretowano na wiele sposobów, mimo to pozostawała niedookreślona. W kinie światowym niewielu jest artystów, którzy posiedli tę umiejętność. Michel-angelo Antonioni, Ingmar Bergman, Peter Weir... Gdy porównywano go z nimi, Kieślowski protestował. Także wówczas, gdy odbierał w Wenecji Złote Lwy za "Niebieskiego". Ostatnie jego dzieło, tryptyk "Trzy kolory", doczekało się tak wielu interpretacji, że dziwił się nawet autor. Zaskoczy nas podczas lektury książki Ins-dorf to, jak wiele znaczeń nadali mu Amerykanie, wydawałoby się nieskłonni do dzielenia włosa na czworo. Sama autorka dopatruje się choćby związków z Szekspirem.
Największą niespodzianką są te fragmenty książki, w których poznajemy prywatność artysty introwertyka. Opowieści o tym, jak Krzyś, nie mając na bilet do kina, podpatrywał projekcje przez dziurę w dachu, a Krzysztof aż sto razy oglądał "Obywatela Kane’a", choć na krótko dają złudzenie spoufalenia się z twórcą "Przypadku". Sam Kieślowski jednak spoufalania nie znosił.
Książkę Annette Insdorf kończy fragment wypowiedzi reżysera z konferencji prasowej w Bostonie, która odbyła się na rok przed jego śmiercią. "Pociąg gdzieś pędzi, a wagon z filmem jest zatłoczony. Żeby inni mogli do niego wsiąść, ktoś musi wysiąść i ustąpić im miejsca" - powiedział Kieślowski. Jego miejsce w polskim i europejskim kinie wciąż jednak pozostaje puste.
Więcej możesz przeczytać w 11/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.