Jak długo nietrzeźwi politycy będą traktowani jak święte krowy? Codziennie milion Polaków znajduje się w stanie upojenia alkoholowego. Nadużywanie trunków przez osoby publiczne jest więc traktowane jako zachowanie nie odbiegające od przeciętnej - zarówno przez społeczeństwo, jak i samych polityków. Czy Robert Lipka, wiceminister obrony narodowej, liczył na to, że pokładanie się na mównicy i mówienie o sobie jako o "bezczelnym ryju" nie będzie miało konsekwencji, bo inni też piją? Incydent zostałby zapewne zbagatelizowany, gdyby nie to, że polityk zachowywał się tak w obecności wojskowych i ich rodzin, którym groziła utrata pracy.
Pijany wiceminister po prostu z nich zakpił. Zamiast propozycji konkretnych rozwiązań usłyszeli bełkot: "Przyjechałem, by wam powiedzieć, że jestem".
Nasi politycy i funkcjonariusze państwowi nadużywają alkoholu, bo mogą sobie na to pozwolić, bo takie zachowanie nie jest piętnowane. Przecież ponad rok trwało usuwanie ze stanowiska jednego z zastępców komendanta głównego policji, który butelkę z alkoholem wyciągał z biurka tuż po przyjściu do pracy. Dwóch wysokich urzędników jednej z najważniejszych instytucji w państwie nie rozpoczyna dnia bez szklanki whisky, a często urządzają wręcz zawody, ile uda się im wypić do lunchu. Picie wódki w UOP minister Janusz Pałubicki ukrócił dopiero dzięki wprowadzeniu badania alkomatem funkcjonariuszy przychodzących do pracy i z niej wychodzących.
Spotkania urzędników z podwładnymi nierzadko kończą się imprezami zakrapianymi alkoholem. Nim wiceminister Lipka przyjechał do Grudziądza, wpadł na spotkanie z okazji święta, które obchodzili marynarze trzeciej flotylli z Gdyni. Musieli je obchodzić wyjątkowo hucznie, skoro na następne spotkanie wiceminister spóźnił się dwie godziny i nie bardzo wiedział, gdzie się znalazł ani czego zebrani od niego oczekują. Jan Wyrowiński i Andrzej Potocki, posłowie UW, uznali zachowanie wiceministra za skandaliczne, podważające autorytet MON i rządu. W ostatni poniedziałek Robert Lipka podał się do dymisji i została ona przyjęta.
Choć wielu naszych polityków ma usta pełne frazesów o europejskich standardach i naszym wkładzie w cywilizację Zachodu, ich stosunek do nadużywania alkoholu do owych standardów nie przystaje. Przypomina zaś zachowania Rosjan. To Borysa Jelcyna nie udało się doprowadzić do jako takiego stanu, kiedy jego samolot wylądował w Dublinie, więc oficjalne spotkania trzeba było odwołać. To pijany prezydent Rosji zaczepiał zatrudnione na Kremlu kobiety i miał dziesiątki wpadek z powodu nadużycia alkoholu. "Wódka jest ponadpartyjna" - odpowiedział Leszek Miller na pytanie, dlaczego tego rodzaju wpadki zdarzają się tak często członkom sojuszu. Przyznał tym samym, że picie alkoholu przez osoby publiczne nie jest niczym nadzwyczajnym. Lider SLD zaapelował, by partyjni koledzy się opamiętali, bo o ich wybrykach zaczęło być głośno w mediach. Czy wcześniej problemu nie było? Czy czymś nadzwyczajnym była sprawa Bronisława Cieślaka, który jechał pod prąd, przejechał przez chodnik i nie zatrzymał się na wezwanie policji, a później odmówił poddania się badaniu alkomatem? Zdzisław Chrobot, wiceprezydent Kielc, mając 2,2 promila alkoholu we krwi, z trudem wytoczył się z samochodu. Gdy podał się do dymisji, partyjni koledzy solidarnie odmówili jej przyjęcia. Stanisław Rajkowski, radny SLD z Gdańska, spowodował po pijanemu wypadek. Poszkodowana kobieta doznała urazu kręgosłupa. Radny ofiarę przeprosił, a Wojewódzki Sąd Partyjny udzielił mu nagany i poprosił, by powstrzymał się od spożywania alkoholu.
Wprawdzie Stefan Niesiołowski, poseł AWS-ZChN, twierdzi, że trudno się oprzeć wrażeniu, iż SLD stał się partią opojów, a Leszek Miller chce zamydlić wyborcom oczy, mówiąc, że wódka jest ponadpartyjna, alkoholowe wpadki rzeczywiście zdarzają się politykom wszystkich ugrupowań. Choć SLD rzeczywiście ma z tym ostatnio największe problemy. Kilka dni temu Włodzimierz Całka, wiceburmistrz gminy Bemowo, szef klubu radnych SLD, spędził noc w stołecznej izbie wytrzeźwień. Patrol policyjny znalazł go leżącego na chodniku na ul. Akacjowej. Dariusz Matusiak, członek sojuszu i wicedyrektor dzielnicy Praga-Południe, odpowiadający m.in. za bezpieczeństwo, rozbił po pijanemu auto i uderzył w twarz policjanta. Wkrótce partia rekomendowała Matusiaka do pracy w gminie Centrum.
Bogdan Tyszkiewicz, radny gminy Centrum z mandatu AWS, przechadzając się w ubiegłym roku po Kępie Potockiej w Warszawie, miał we krwi 2,5 promila alkoholu, a w ręce broń, na którą nie posiadał pozwolenia. Na pytanie, czy z tego powodu zrezygnuje z mandatu radnego, odpowiedział: "Czy wyście oszaleli! Ludzie po pijanemu powodują wypadki, zabijają pieszych, a co ja takiego zrobiłem? Wyszedłem się przejść i byłem uzbrojony. I z tego powodu mam się wycofać z polityki?". Później jednak zawiesił swoje członkostwo w klubie radnych AWS.
Wbrew dobremu samopoczuciu polskich polityków w cywilizowanych krajach nie jest przyjęte, by osoby publiczne prowadziły samochody po pijanemu, urządzały pod wpływem "środków dopingujących" wyścigi po publicznych drogach, strzelały z broni palnej, wymachiwały pistoletami podczas libacji czy choćby grały na werblu marsza w hotelu poselskim. - Wyborcy często mają krótką pamięć, a jeśli nawet są oburzeni, nie potrafią wyciągać konsekwencji - mówi prof. Edmund Mokrzycki, socjolog w PAN. - Polscy politycy obawiają się jedynie tego, że partia skaże ich na banicję i nie zostaną wciągnięci na listę wyborczą w następnej kadencji - dodaje Wiesław Oleksy, socjolog z Uniwersytetu Łódzkiego.
Przyłapani na gorącym uczynku politycy najczęściej wypierają się, że nadużyli alkoholu. Nie chcą się poddać badaniu alkomatem, zasłaniając się immunitetem parlamentarnym. Postąpił tak Bronisław Cieślak, który tłumaczył, że złamał przepisy, bo był zdenerwowany, gdyż nie mógł kupić odpowiedniej choinki. Włodzimierz Całka mówił, że musiały mu zaszkodzić środki przepisane przez lekarza. Tadeusz Łazowski z PSL, starosta bialski, który rozbił służbowe auto, twierdził, że było ślisko, wpadł w poślizg i dlatego spowodował kolizję. Marian Zagórny, działacz rolniczej "Solidarności", ułaskawiony przez prezydenta po wyroku za wysypywanie importowanego zboża na tory, w hotelu Rzeszów groził ochronie po pijanemu pistoletem startowym, a potem tłumaczył swoje zachowanie cukrzycą.
Donald Tusk przyznał ostatnio w jednym z wywiadów, że był niegdyś w "grupie zagrożonej" i że alkohol jest dziś problemem wielu polityków. W magazynie "Viva" zaproponował nawet wprowadzenie w Sejmie badań alkomatem. "Gdyby tu wprowadzić alkomat i dyscyplinarne zwolnienia, to byłaby rzeź straszna. Z pewnością ludzi zagrożonych alkoholizmem i alkoholików jest wśród parlamentarzystów bardzo wielu. Oni muszą zacząć myśleć o tym jako o problemie" - stwierdził Tusk. Także wyborcy powinni odmawiać poparcia kompromitującym siebie i państwo pijanym politykom.
Więcej możesz przeczytać w 12/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.