80 tysięcy ludzi demonstrowało po południu pod gmachem parlamentu w Budapeszcie. Zebrali się na apel lidera opozycji Viktora Orbana, aby domagać się rezygnacji socjalistycznego premiera Ferenca Gyurcsanya.
"Premier nie słucha ludzi, ludzie nie słuchają i nie będą słuchać premiera. Konsekwencje są trudne do przewidzenia" - powiedział Orban, szef partii Fidesz, do tłumu zebranego na Placu Kossutha. Dodał, że jego partia, "aby nie zagrażać stabilności kraju", nie domaga się wcześniejszych wyborów, lecz będzie kontynuować protest do czasu aż rządząca koalicja zastąpi Gyurcsanya inną osobą. "Będziemy tu każdego dnia między 17.00 a 18.00. Musimy to robić, choć wiemy, że będzie to trudne i potrwa długo" - zapowiedział, stojąc na schodach prowadzących do parlamentu. Orbanowi towarzyszył Zsolt Semjen, szef sojuszniczej Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej (KDNP).
Po godzinie 18.00 uczestnicy protestu zaczęli się rozchodzić. Część demonstrantów nie kryła niezadowolenia. "Węgrzy są zbyt spokojni i zbyt apatyczni. Żałuję, że Orban nie nacisnął silniej na rząd" - skarżyła się 18-letnia Katalin.
Policja w obawie przed zamieszkami ściągnęła dodatkowe siły, wyposażone w działka wodne.
Demonstranci zaczęli się gromadzić o godzinie 16.00 na apel szefa opozycyjnej prawicy Orbana, który bezskutecznie domagał się od parlamentu usunięcia premiera. Chwilę wcześniej Gyurcsany uzyskał w parlamencie, co było i tak pewne, wotum zaufania. Jego partia socjalistyczna i demokraci dysponują w parlamencie większością 210 mandatów.
Premier przeprosił za swą ujawnioną w zeszłym miesiącu wypowiedź z maja. Powiedział wówczas, na zamkniętym spotkaniu partyjnym, że socjaliści miesiącami okłamywali społeczeństwo w kwestii faktycznego stanu gospodarki i państwa, i wezwał do zaprzestania tych praktyk oraz wszczęcia niepopularnych reform.
Ujawnienie tej wypowiedzi stało się powodem rozpoczęcia 17 września dwutygodniowych demonstracji w Budapeszcie, największych od upadku komunizmu na Węgrzech w 1989 roku.
Analitycy węgierskiego życia politycznego uważają, że pomimo planowanych demonstracji aż do 23 października, czyli do obchodów 50. rocznicy Powstania Węgierskiego, opozycji nie uda się usunąć rządu.
pap, ss
Po godzinie 18.00 uczestnicy protestu zaczęli się rozchodzić. Część demonstrantów nie kryła niezadowolenia. "Węgrzy są zbyt spokojni i zbyt apatyczni. Żałuję, że Orban nie nacisnął silniej na rząd" - skarżyła się 18-letnia Katalin.
Policja w obawie przed zamieszkami ściągnęła dodatkowe siły, wyposażone w działka wodne.
Demonstranci zaczęli się gromadzić o godzinie 16.00 na apel szefa opozycyjnej prawicy Orbana, który bezskutecznie domagał się od parlamentu usunięcia premiera. Chwilę wcześniej Gyurcsany uzyskał w parlamencie, co było i tak pewne, wotum zaufania. Jego partia socjalistyczna i demokraci dysponują w parlamencie większością 210 mandatów.
Premier przeprosił za swą ujawnioną w zeszłym miesiącu wypowiedź z maja. Powiedział wówczas, na zamkniętym spotkaniu partyjnym, że socjaliści miesiącami okłamywali społeczeństwo w kwestii faktycznego stanu gospodarki i państwa, i wezwał do zaprzestania tych praktyk oraz wszczęcia niepopularnych reform.
Ujawnienie tej wypowiedzi stało się powodem rozpoczęcia 17 września dwutygodniowych demonstracji w Budapeszcie, największych od upadku komunizmu na Węgrzech w 1989 roku.
Analitycy węgierskiego życia politycznego uważają, że pomimo planowanych demonstracji aż do 23 października, czyli do obchodów 50. rocznicy Powstania Węgierskiego, opozycji nie uda się usunąć rządu.
pap, ss