W niedzielę PAP opublikowała odtajnione przez ABW akta z szafy płk. SB i UOP Jana Lesiaka, do których dostęp uzyskała w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Wynika z nich, że w pierwszej połowie lat 90. Urząd Ochrony Państwa posługiwał się swymi agentami wobec polityków opozycji w celu ich skłócenia oraz dezinformowania.
"Ja oczywiście nie byłem nigdy człowiekiem odpowiedzialnym ani za służby specjalne, ani za Urząd Ochrony Państwa, toteż z pewną przykrością przyjąłem tę kolejną falę oskarżeń pod moim adresem ze strony Jarosława Kaczyńskiego, o przestępstwo i nikczemność" - powiedział w poniedziałek Rokita w Salonie Politycznym Trójki.
Jak dodał, "ma wrażenie", iż skoro premier "wie o nikczemności i łamaniu prawa", to powinien "podzielić się tymi informacjami nie tylko z Polską Agencją Prasową, tylko z prokuratorem". "Wtedy ta sprawa rozstrzygnie się przed sądem" - dodał. Zaznaczył, że jeśli tak się nie stanie, to wówczas on "będzie musiał przy pomocy prawnika zadbać o to, żeby sprawa jednak przed wymiarem sprawiedliwości się skończyła".
W wywiadzie dla PAP, dotyczącym materiałów z szafy pułkownika Lesiaka, premier powiedział m.in. "Natomiast zupełnie inaczej widzę odpowiedzialność takich osób jak chociażby pan Andrzej Milczanowski (minister spraw wewnętrznych w rządzie Hanny Suchockiej - PAP), Konieczny (Jerzy Konieczny, ówczesny szef UOP), jak pan Jan Rokita. Bo nie mam najmniejszej wątpliwości, że on doskonale się orientował w tych praktykach. Ci ludzie nie tylko łamali prawo i to w kilka lat po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, ale dopuszczali się czynów po prostu nikczemnych, zupełnie jakby odwracających to, co przedtem było przedmiotem działalności wielu z nich. Bo nie mówię tu o panu Koniecznym, ale i Rokita i Milczanowski działali w opozycji".
Rokita podkreślił, że do zawartości tzw. szafy Lesiaka będzie mógł się odnieść, gdy zostanie opublikowana całość dokumentów, bo - jak mówił - "opublikowanie części archiwów jest zafałszowaniem zbioru archiwalnego".
"Ja byłem wówczas, to był rok 1992, 1993, szefem kancelarii premiera i nie łączyło mnie absolutnie nic ze służbami tajnymi. Nie miałem z nimi żadnego styku" - mówił Rokita. Przypomniał, że wówczas obowiązywała tzw. Mała Konstytucja, na mocy której ministrowie: spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych i obrony narodowej podlegali prezydentowi, a nie premierowi.
Zaznaczył jednocześnie, że "nie ma żadnej wiedzy", czy ówczesna Kancelaria Prezydenta (Lecha Wałęsy) miała coś wspólnego z inwigilacją opozycji. Przypomniał, że Jarosław Kaczyński nie wymienia Lecha Wałęsy w kontekście odpowiedzialności za inwigilację opozycji.
"Uważam wszystko, co się działo w tym czasie w służbach specjalnych, za rzecz naganną. Uważam za rzecz fatalną to, że te archiwa ujawnione są częściowo i dopiero po 13 latach. Należało to zrobić grubo, grubo wcześniej, a osoby, które są w tej sprawie odpowiedzialne, powinny ponieść konsekwencje, jak w każdym przypadku, w którym następuje łamanie prawa" - powiedział Rokita.
"Jestem przekonany o tym, że ci wszyscy, którzy ponoszą odpowiedzialność za łamanie prawa, powinni ponieść tę odpowiedzialność przed sądem" - podkreślił.
pap, ss