Wałęsa podkreślił, że "nie do pomyślenia jest", aby on "walczący o wolność, zabraniał innym wolności". Mówił, że w sytuacji, gdy "niepoważni ludzie typu Kaczyńscy robili demonstracje, palili kukły, wieszali różne kłamliwe plakaty i to nocą głęboką", Urząd Ochrony Państwa musiał się tym zajmować.
Wałęsa podkreślił, że UOP podlegał rządowi, a nie prezydentowi. Dodał jednocześnie, że nie przypuszcza, aby ówczesna premier Hanna Suchocka wiedziała o działaniach UOP wobec polityków prawicy.
"Ja tylko mówię, że to były nowe służby, z SB złożone w większości, więc one robiły, tak jak potrafiły. I wnioskowały, bo przecież nie rozwiązywały problemów, tylko wnioskowały i podchodziły do tego prawdopodobnie po esbecku" - dodał Wałęsa.
Były prezydent uważa, że w działalności UOP z początku lat 90. nie należy doszukiwać się złej woli. "To się dopiero tworzyło, to był dopiero początek. Dlatego tam może popełniono jakieś błędy, ale to nie była złośliwość, nie inwigilacja złośliwa, tylko próba dowiedzenia się, co się właściwie dzieje" - dodał.
W niedzielę wieczorem Wałęsa powiedział, że to sami bracia Kaczyńscy byli inicjatorami i wykonawcami tej inwigilacji.
W poniedziałek tłumaczył, że Jarosław i Lech Kaczyńscy, pracując w jego kancelarii prezydenckiej, "bez przerwy szukali intryg, dywersantów, podejrzewali wszystkich". "Jeśli ktokolwiek by coś zrobił, to tylko Kaczyńscy, bo oni mieli predyspozycje do takich ciemnych działań, natomiast inni ludzie zajmowali się pracą, nie było im w głowie coś podobnego" - mówił.
Wałęsa twierdzi, że obecna próba obarczania go przez premiera odpowiedzialnością za inwigilację prawicy, to zwykła "zemsta" braci Kaczyńskich za zwolnienie ich z kancelarii prezydenckiej. Podkreślił, że jak słyszy dziś ten zarzut, to mu "ręce opadają". "Gdyby były pojedynki, to wiedziałbym jak to załatwić (...). To są mali ludzie w dużych butach" - dodał.
Były prezydent powtórzył także swoją niedzielną wypowiedź, że "ludzie z tej grupy" chcieli go internować na początku lat 90. Nie ujawniając szczegółów, Wałęsa ponownie odesłał do najnowszej książki gen. Edwarda Wejnera "Wojsko i politycy bez retuszu". Zdradził jedynie, że o zamiarze powtórnego internowania go dowiedział się już po zakończeniu prezydentury. "Roześmiałem się w twarz" - odpowiedział zapytany, jak wówczas zareagował na tę informację.
Generał Wejner, który w poniedziałek przed południem spotkał się z byłym prezydentem w jego gdańskim biurze, nie chciał zdradzić, kto miał zamiar internować w latach 90. Wałęsę. Odpowiedział jedynie, podobnie jak były prezydent, że odpowiedź na to pytanie znajduje się w książce. Wejner od sierpnia 1985 r. do maja 1992 r. był dowódcą Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych (NJW) Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Wejner w książce "Wojsko i politycy bez retuszu", w rozdziale zatytułowanym "Czy kierownictwo MSW, Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych i 'GROM' przygotowywały zamach stanu w czerwcu 1992 roku?" pisze m.in., że 5 czerwca po obaleniu rządu Jana Olszewskiego jeden z poważnych oficerów sztabu NJW poinformował go, iż "prezydent (Wałęsa) w nocy z 4 na 5 czerwca znalazł się w poważnym niebezpieczeństwie".
"Panie Generale, to co działo się dzisiejszej nocy nie było śmieszne - gdyby Prezydent Lech Wałęsa opuścił budynek Sejmu, kiedy przemawiał premier Olszewski, byłby internowany przez 'GROM' i przetransportowany w jakieś ustronne miejsce poza Warszawę. Zadanie to wykonać miały zawczasu przygotowane dwie podgrupy z 'GROM-u' i dwa śmigłowce NJW - Bell i Mi-8" - relacjonuje w książce słowa oficera NJW Wejner.
Wejner napisał, że potraktował tę informację jako "niedorzeczność", a wręcz "herezję". "Wzburzony skarciłem go kilku mocnymi, męskimi słowami. Bogu ducha winny oficer zameldował, że sam sobie tego nie wymyślił, jednak źródła informacji nie chciał ujawnić, mimo że usilnie go o to prosiłem - wspomniał tylko, że wiadomość posiadł od zaufanego oficera 'GROM-u'" - czytamy w książce.
pap, ss, ab