Wielu młodych łodzian chciałoby żyć w mieście wolnym od antysemityzmu i ksenofobii, ale mówi o tym tylko raz w roku. Żaden z ponad trzech tysięcy młodych mieszkańców Łodzi, którzy 21 marca zamalowywali rasistowskie, antysemickie i faszystowskie napisy na murach miasta, zapewne nie był ich autorem. Prawdopodobnie też ani jeden z twórców tych napisów nie splamił się udziałem w akcji "Kolorowa tolerancja". Jedni przez cały rok malują, drudzy w ciągu jednego dnia próbują to zmazać. Krucha równowaga.
Pierwsza, zeszłoroczna akcja pod hasłem "Kolorowa tolerancja" była odpowiedzią na list otwarty Związku Byłych Mieszkańców Łodzi z Izraela. Przewodniczący Abraham Zelig napisał, że "pojawiające się na murach miasta swastyki i symbole nazistowskie stanowią straszliwe zbezczeszczenie pamięci ofiar hitleryzmu". Ostrzegł też przed fatalnym obrazem Łodzi w świecie. Lokalne media (jako pierwszy łódzki oddział "Gazety Wyborczej") rzuciły pomysł, by zamalować napisy. Do akcji włączyły władze miasta, młodzież szkolną i studentów, a także prywatnych przedsiębiorców, którzy zafundowali "malarzom" farby i pędzle. Słowa poparcia skierował do młodzieży prymas Józef Glemp. Z murów zniknęła duża część obraźliwych napisów: "Widzew-Żydzew", "ŁKS-Jude", "ŁKS-SS", gwiazd Dawida wpisanych w logo RTS Widzew lub powieszonych na szubienicy oraz krzyży celtyckich i swastyk.
Akcja zakończyła się jednak skandalem. W nocy tuż po niej na domu mieszkającego w Łodzi Marka Edelmana, bohatera powstania w getcie warszawskim, ktoś nabazgrał czarną farbą swastykę, napisy "Jude raus" i "NOP" (Narodowe Odrodzenie Polski - nazwa faszystowskiego ugrupowania). Prokuratura wszczęła śledztwo, ostro wypowiadali się politycy, domagając się surowych kar. NOP odpowiedziało doniesieniem przeciwko organizatorom akcji. "Kolorowa tolerancja" zyskała ogólnopolską sławę przedsięwzięcia wprawdzie szlachetnego, ale prowokującego do eskalacji antysemickich wybryków, wobec których władze były i są bezsilne. Po tej jednodniowej akcji wszystko wróciło do normy.
W tym roku nie było skandalu. Mimo zimna trzy tysiące młodych ludzi znów cierpliwie zamalowywało napisy na murach 800-tysięcznego miasta. W tym celu uczniowie wielu szkół i studenci niektórych wydziałów zostali zwolnieni z zajęć. Znów dostali pędzle i farby od urzędu miasta i sponsorów, Łódź znów pokryła się tysiącami białych i żółtych plam, zasłaniających hańbę miasta.
Tegoroczna "Kolorowa tolerancja" wzbogacona została o wykłady, wystawy, koncerty, pokazy filmów o tolerancji, a także o nietolerancji i ksenofobii. Otwarto drzwi świątyń różnych wyznań. Synagogę odwiedziło ponad tysiąc osób, podobnie cerkiew i kościoły ewangelickie.
- Chcemy przypomnieć młodzieży, że Łódź zawsze była miastem wielonarodowym i wielowyznaniowym - podkreślali organizatorzy. Uczniowie i studenci sprawiali wrażenie szczerze zaangażowanych w akcję. Wierzyli w jej sukces. - Tylu napisów, ile jest w Łodzi, nie ma w żadnym polskim mieście - mówiła z przejęciem 19-letnia Jolanta, uczennica liceum. - Kilkuset idiotów z szalikami nie może przypiąć nam łatki faszystów i rasistów - dodał jej kolega Jerzy. - Malując, pokazujemy, że wbrew temu, co jest nabazgrane na murach, Łódź nie stanowi centrum nietolerancji w Polsce - przekonywał 16-letni Marcin. A machający obok pędzlem aktor Leon Niemczyk powiedział krótko: - Dość chamstwa na murach.
Większość "malarzy" deklarowała, że nie zna nikogo, kto maluje. Bo nie robi tego zwykła młodzież, ale szalikowcy - kibice Widzewa i ŁKS - oraz dresiarze, którzy podzielili miasto na strefy wpływów. W dniu "Kolorowej tolerancji" jedni i drudzy przechadzali się grupami po mieście. Choć nie zachowywali się agresywnie w stosunku do uczestników akcji (prawdopodobnie dlatego, że nie zabrakło policjantów, także w cywilu), była to demonstracja siły. Pytani o to, dlaczego piszą na murach antysemickie i rasistowskie hasła, odpowiadali śmiechem. - Nie antysemickie, tylko antywidzewskie - prostował jeden z szalikowców ŁKS. Jego wrogiem nie jest żaden Żyd, lecz każdy kibic Widzewa. - I ta gwiazda Dawida wpisana w logo klubu jest po to, by tamtych wkur... Bo każdy wie, że "Żyd" to najbardziej obraźliwe słowo. Wszyscy to wiedzą - wyjaśniał.
Parę tysięcy młodych łodzian raz w roku deklaruje zażenowanie i zawstydzenie obraźliwymi napisami na murach. Przez wszystkie pozostałe dni mija je obojętnie. Reszta mieszkańców miasta robi to samo. Raz w roku urząd miejski daje pędzle i farby, a nawet czynnie włącza się do akcji. Przez cały rok władze miejskie nie widzą jednak powodu, by nakazać administracjom domów i dozorcom usuwanie tych napisów na bieżąco. "Kolorową tolerancję" ochrania policja, która na co dzień patrzy przez palce na popisy faszystowskich grafficiarzy. W akcji biorą udział twórcy i pedagodzy, którzy przez resztę roku mają lepsze zajęcia niż tłumaczenie młodym łodzianom, czym jest nienawiść, a czym tolerancja. Z kolei prezesom, działaczom i piłkarzom zwaśnionych łódzkich klubów nie przeszkadza, że pod pozorem "świętej wojny" szalikowców wychwala się nazizm i znieważa uczucia narodowe mniejszości żydowskiej. Ewentualne wyrzuty sumienia zawsze można zamazać, sponsorując zakup kubła farby i paru pędzli dla "Kolorowej tolerancji".
Akcja zakończyła się jednak skandalem. W nocy tuż po niej na domu mieszkającego w Łodzi Marka Edelmana, bohatera powstania w getcie warszawskim, ktoś nabazgrał czarną farbą swastykę, napisy "Jude raus" i "NOP" (Narodowe Odrodzenie Polski - nazwa faszystowskiego ugrupowania). Prokuratura wszczęła śledztwo, ostro wypowiadali się politycy, domagając się surowych kar. NOP odpowiedziało doniesieniem przeciwko organizatorom akcji. "Kolorowa tolerancja" zyskała ogólnopolską sławę przedsięwzięcia wprawdzie szlachetnego, ale prowokującego do eskalacji antysemickich wybryków, wobec których władze były i są bezsilne. Po tej jednodniowej akcji wszystko wróciło do normy.
W tym roku nie było skandalu. Mimo zimna trzy tysiące młodych ludzi znów cierpliwie zamalowywało napisy na murach 800-tysięcznego miasta. W tym celu uczniowie wielu szkół i studenci niektórych wydziałów zostali zwolnieni z zajęć. Znów dostali pędzle i farby od urzędu miasta i sponsorów, Łódź znów pokryła się tysiącami białych i żółtych plam, zasłaniających hańbę miasta.
Tegoroczna "Kolorowa tolerancja" wzbogacona została o wykłady, wystawy, koncerty, pokazy filmów o tolerancji, a także o nietolerancji i ksenofobii. Otwarto drzwi świątyń różnych wyznań. Synagogę odwiedziło ponad tysiąc osób, podobnie cerkiew i kościoły ewangelickie.
- Chcemy przypomnieć młodzieży, że Łódź zawsze była miastem wielonarodowym i wielowyznaniowym - podkreślali organizatorzy. Uczniowie i studenci sprawiali wrażenie szczerze zaangażowanych w akcję. Wierzyli w jej sukces. - Tylu napisów, ile jest w Łodzi, nie ma w żadnym polskim mieście - mówiła z przejęciem 19-letnia Jolanta, uczennica liceum. - Kilkuset idiotów z szalikami nie może przypiąć nam łatki faszystów i rasistów - dodał jej kolega Jerzy. - Malując, pokazujemy, że wbrew temu, co jest nabazgrane na murach, Łódź nie stanowi centrum nietolerancji w Polsce - przekonywał 16-letni Marcin. A machający obok pędzlem aktor Leon Niemczyk powiedział krótko: - Dość chamstwa na murach.
Większość "malarzy" deklarowała, że nie zna nikogo, kto maluje. Bo nie robi tego zwykła młodzież, ale szalikowcy - kibice Widzewa i ŁKS - oraz dresiarze, którzy podzielili miasto na strefy wpływów. W dniu "Kolorowej tolerancji" jedni i drudzy przechadzali się grupami po mieście. Choć nie zachowywali się agresywnie w stosunku do uczestników akcji (prawdopodobnie dlatego, że nie zabrakło policjantów, także w cywilu), była to demonstracja siły. Pytani o to, dlaczego piszą na murach antysemickie i rasistowskie hasła, odpowiadali śmiechem. - Nie antysemickie, tylko antywidzewskie - prostował jeden z szalikowców ŁKS. Jego wrogiem nie jest żaden Żyd, lecz każdy kibic Widzewa. - I ta gwiazda Dawida wpisana w logo klubu jest po to, by tamtych wkur... Bo każdy wie, że "Żyd" to najbardziej obraźliwe słowo. Wszyscy to wiedzą - wyjaśniał.
Parę tysięcy młodych łodzian raz w roku deklaruje zażenowanie i zawstydzenie obraźliwymi napisami na murach. Przez wszystkie pozostałe dni mija je obojętnie. Reszta mieszkańców miasta robi to samo. Raz w roku urząd miejski daje pędzle i farby, a nawet czynnie włącza się do akcji. Przez cały rok władze miejskie nie widzą jednak powodu, by nakazać administracjom domów i dozorcom usuwanie tych napisów na bieżąco. "Kolorową tolerancję" ochrania policja, która na co dzień patrzy przez palce na popisy faszystowskich grafficiarzy. W akcji biorą udział twórcy i pedagodzy, którzy przez resztę roku mają lepsze zajęcia niż tłumaczenie młodym łodzianom, czym jest nienawiść, a czym tolerancja. Z kolei prezesom, działaczom i piłkarzom zwaśnionych łódzkich klubów nie przeszkadza, że pod pozorem "świętej wojny" szalikowców wychwala się nazizm i znieważa uczucia narodowe mniejszości żydowskiej. Ewentualne wyrzuty sumienia zawsze można zamazać, sponsorując zakup kubła farby i paru pędzli dla "Kolorowej tolerancji".
Więcej możesz przeczytać w 13/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.