Były przywódca marksistowskiej partyzantki Daniel Ortega wygrał wybory prezydenckie w Nikaragui już w pierwszej turze - ogłosili przedstawiciele narodowej komisji wyborczej.
Jego zwycięstwo wzmacnia coraz liczniejszy i coraz silniejszy lewicowo - populistyczny blok antyamerykański w Ameryce Łacińskiej
Wyniki uzyskane po przeliczeniu 91,48 proc. głosów wskazują, że na Ortegę oddano w niedzielnej pierwszej turze ponad 38 procent głosów, a na jego głównego konkurenta, popieranego przez USA konserwatystę Eduardo Montoalegre - 29 proc.
Po opublikowaniu tych wyników Montoalegre złożył gratulacje Ortedze jako zwycięzcy. We wtorek wieczorem obaj rywale spotkali się i po rozmowach obiecali współpracę w walce przeciwko biedzie oraz na rzecz przyciągnięcia i wspierania prywatnych inwestycji, w celu zachęcenia przedsiębiorców do tworzenia nowych miejsc pracy.
Zgodnie z nikaraguańską ordynacją wyborczą, aby odnieść zwycięstwo w pierwszej turze kandydat musi przekroczyć granicę 40 procent głosów bądź uzyskać przewagę 5 procent nad głównym rywalem. Jest już pewne, że przynajmniej jeden z tych warunków, a prawdopodobnie oba, Ortega spełni.
60-letni przywódca ruchu Sandinistów był już prezydentem Nikaragui w bardzo ciężkich dla kraju latach osiemdziesiątych, kiedy to jako jeden z najmłodszych wówczas na świecie szefów państwa musiał wraz ze swym ruchem, nazwanym od imienia bohatera narodowego z 1. płowy 20. wieku, stawić czoło agresji wspieranych bezpośrednio przez USA oddziałów prawicowych "contras", którzy próbowali obalić jego władzę.
Nikaragua, która jest najbiedniejszym po Haiti krajem w Ameryce, nigdy nie zdołała odbudować się w pełni i otrząsnąć z tragicznych skutków ówczesnej wojny domowej, w której zginęło 30 tys. osób, a wiele gałęzi gospodarki zostało zrujnowanych.
Kilka lat po pomyślnym dla sandinistow zakończeniu wojny domowej Ortega w 1990 roku przegrał wybory prezydenckie, a władzę na kilka kadencji przejęły stronnictwa proamerykanskie, które jednak również nie zdołały przełamać chronicznego kryzysu gospodarczego i zmniejszyć skali ubostwa.
Po ogłoszeniu zwycięstwa w obecnych wyborach Ortega wypowiedział się bardzo oględnie i pojdnawczo w stosunku do swych oponentów w kraju, a także wobec Stanów Zjednoczonych. Z kolei Biały Dom w pierwszej reakcji na wieści o jego zwycięstwie podkreślił, że poparcie Waszyngtonu dla Managui zależeć będzie od poszanowania zasad demokracji.
"Dziękujemy Bogu za tę szansę budowania Nikaragui w warunkach pojednania, poprzez rozmawianie ze sobą i osiąganie zgody, nawet przy istnieniu różnic" - powiedział Ortega w nocy z wtorku na środę, podkreślając, że chce by kraj pozostał nadal otwarty na inwestycje z zewnątrz.
Powrót Ortegi do władzy staje się wielkim wsparciem dla organizowanej przez populistycznego prezydenta Wenezueli Jugo Chaveza antyamerykańskiej osi w Ameryce Łacińskiej. Ortega może stać się bliskim sojusznikiem Chaveza, obok sędziwego już i schorowanego przywódcy komunistycznej Kuby Fidela Castro i prezydenta Boliwii Evo Moralesa.
Chavez i Castro pośpieszyli z niezwykle serdecznymi gratulacjami dla Ortegi. "Ameryka Łacinska porzuca na zawsze swą rolę zaplecza północnoamerykańskiego imperium. Yankesi do domu! Gringo do domu! Ten kraj jest nasz, to jest nasza Ameryka" - oświadczył Chavez.
"Wspaniałe zwycięstwo sandinistów napełnia nasz naród wielka radością i stanowi raz jeszcze wielkie upokorzenie dla terrorystycznego rządu Stanów Zjednoczonych" - oświadczył w swej depeszy gratulacyjnej Castro. Z kolei wśród nikaraguańskich stronników Ortegi są tacy, którzy liczą, że sojusz z latynoamerykańskim mocarstwem naftowym, jakim jest Wenezuela, otworzy im kurek z petrodolarami, które ułatwią sandinistowskiej Nikaragui niezależność od Waszyngtonu.
pap, ss
Wyniki uzyskane po przeliczeniu 91,48 proc. głosów wskazują, że na Ortegę oddano w niedzielnej pierwszej turze ponad 38 procent głosów, a na jego głównego konkurenta, popieranego przez USA konserwatystę Eduardo Montoalegre - 29 proc.
Po opublikowaniu tych wyników Montoalegre złożył gratulacje Ortedze jako zwycięzcy. We wtorek wieczorem obaj rywale spotkali się i po rozmowach obiecali współpracę w walce przeciwko biedzie oraz na rzecz przyciągnięcia i wspierania prywatnych inwestycji, w celu zachęcenia przedsiębiorców do tworzenia nowych miejsc pracy.
Zgodnie z nikaraguańską ordynacją wyborczą, aby odnieść zwycięstwo w pierwszej turze kandydat musi przekroczyć granicę 40 procent głosów bądź uzyskać przewagę 5 procent nad głównym rywalem. Jest już pewne, że przynajmniej jeden z tych warunków, a prawdopodobnie oba, Ortega spełni.
60-letni przywódca ruchu Sandinistów był już prezydentem Nikaragui w bardzo ciężkich dla kraju latach osiemdziesiątych, kiedy to jako jeden z najmłodszych wówczas na świecie szefów państwa musiał wraz ze swym ruchem, nazwanym od imienia bohatera narodowego z 1. płowy 20. wieku, stawić czoło agresji wspieranych bezpośrednio przez USA oddziałów prawicowych "contras", którzy próbowali obalić jego władzę.
Nikaragua, która jest najbiedniejszym po Haiti krajem w Ameryce, nigdy nie zdołała odbudować się w pełni i otrząsnąć z tragicznych skutków ówczesnej wojny domowej, w której zginęło 30 tys. osób, a wiele gałęzi gospodarki zostało zrujnowanych.
Kilka lat po pomyślnym dla sandinistow zakończeniu wojny domowej Ortega w 1990 roku przegrał wybory prezydenckie, a władzę na kilka kadencji przejęły stronnictwa proamerykanskie, które jednak również nie zdołały przełamać chronicznego kryzysu gospodarczego i zmniejszyć skali ubostwa.
Po ogłoszeniu zwycięstwa w obecnych wyborach Ortega wypowiedział się bardzo oględnie i pojdnawczo w stosunku do swych oponentów w kraju, a także wobec Stanów Zjednoczonych. Z kolei Biały Dom w pierwszej reakcji na wieści o jego zwycięstwie podkreślił, że poparcie Waszyngtonu dla Managui zależeć będzie od poszanowania zasad demokracji.
"Dziękujemy Bogu za tę szansę budowania Nikaragui w warunkach pojednania, poprzez rozmawianie ze sobą i osiąganie zgody, nawet przy istnieniu różnic" - powiedział Ortega w nocy z wtorku na środę, podkreślając, że chce by kraj pozostał nadal otwarty na inwestycje z zewnątrz.
Powrót Ortegi do władzy staje się wielkim wsparciem dla organizowanej przez populistycznego prezydenta Wenezueli Jugo Chaveza antyamerykańskiej osi w Ameryce Łacińskiej. Ortega może stać się bliskim sojusznikiem Chaveza, obok sędziwego już i schorowanego przywódcy komunistycznej Kuby Fidela Castro i prezydenta Boliwii Evo Moralesa.
Chavez i Castro pośpieszyli z niezwykle serdecznymi gratulacjami dla Ortegi. "Ameryka Łacinska porzuca na zawsze swą rolę zaplecza północnoamerykańskiego imperium. Yankesi do domu! Gringo do domu! Ten kraj jest nasz, to jest nasza Ameryka" - oświadczył Chavez.
"Wspaniałe zwycięstwo sandinistów napełnia nasz naród wielka radością i stanowi raz jeszcze wielkie upokorzenie dla terrorystycznego rządu Stanów Zjednoczonych" - oświadczył w swej depeszy gratulacyjnej Castro. Z kolei wśród nikaraguańskich stronników Ortegi są tacy, którzy liczą, że sojusz z latynoamerykańskim mocarstwem naftowym, jakim jest Wenezuela, otworzy im kurek z petrodolarami, które ułatwią sandinistowskiej Nikaragui niezależność od Waszyngtonu.
pap, ss