Wzlot i upadek FDP
Niemiecka FDP może się poszczycić sukcesami, o jakich liberałowie wielu innych krajów Europy mogą tylko marzyć. Wolna Partia Demokratyczna (FDP) powstała zaraz po wojnie i szybko stała się alternatywą dla wielkich partii ludowych.
Niemiecka FDP może się poszczycić sukcesami, o jakich liberałowie wielu innych krajów Europy mogą tylko marzyć. Wolna Partia Demokratyczna (FDP) powstała zaraz po wojnie i szybko stała się alternatywą dla wielkich partii ludowych.
Europejska lewica i prawica dyskretnie przejmuje idee liberałów
Liberałowie stracili energię, są zbyt grzeczni i nie mają koncepcji na przyszłość - twierdzi Jürgen Möllemann, szef FDP w Nadrenii Północnej-Westfalii. Möllemann - ostatni niemiecki polityk próbujący wysoko trzymać sztandar liberalizmu - zachęca kolegów, by "nawiązali do swych najlepszych tradycji". "Z naszego dorobku korzystają wszyscy, tylko nie my" - konstatuje. Nic jednak nie wskazuje na to, by w dającej się przewidzieć przyszłości miało być inaczej. Nie tylko w Niemczech - także w innych państwach Europy, gdzie idee liberalne zyskują co prawda coraz więcej zwolenników, ale pod sztandarami partii socjaldemokratycznych i chadeckich, nie zaś liberalnych.
Wzlot i upadek FDP
Niemiecka FDP może się poszczycić sukcesami, o jakich liberałowie wielu innych krajów Europy mogą tylko marzyć. Wolna Partia Demokratyczna (FDP) powstała zaraz po wojnie i szybko stała się alternatywą dla wielkich partii ludowych. Głosowali na nią ci, dla których chadecka CDU była zbyt katolicka lub prawicowa, a socjaldemokratyczna SPD zbyt czerwona. FDP głosząca wolność jednostki i liberalizm gospodarczy skupiła wokół siebie stan średni i zwolenników gry wolnorynkowej. Partia ta była przez kilka dziesięcioleci języczkiem u wagi: to ona decydowała - poprzez zawiązywanie i zrywanie koalicji - o utrzymaniu się bądź upadku rządów CDU lub SPD, to jej członkowie kreowali politykę zagraniczną, obsadzali resorty gospodarki i sprawiedliwości, to z jej szeregów pochodzili Theodor Heuss i Walter Scheel, prezydenci Niemiec. Do wielkich osobowości FDP należy były szef dyplomacji Hans-Dietrich Genscher, który kładł podwaliny pod wspólnotę polityczną Europy i jako pierwszy uznał po upadku muru berlińskiego granicę na Odrze i Nysie. Po odejściu Genschera w 1992 r. liberałowie stracili polityczne wpływy. Maszerowali na postronku chadeków, a następcy Genschera - Klaus Kinkel i Wolfgang Gerhard - byli już tylko urzędnikami bez talentów przywódczych. FDP zniknęła z parlamentów jedenastu landów, a w strukturach federalnych musiała ustąpić miejsca Zielonym, którzy współtworzą gabinet kanclerza Gerharda Schrödera. W byłej NRD wolni demokraci nie odgrywają dziś żadnej roli.
Eksperyment liberalny
Francuscy liberałowie nie mają tak bogatej przeszłości i nie stanowią nawet takiej siły jak niemiecka FDP w kryzysie. We Francji jest zaledwie jeden liczący się w skali kraju polityk, który określa się mianem liberała i zamierza wystartować w wyborach prezydenckich - Alain Madelin, deputowany i szef Demokracji Liberalnej (DL). Partia ta ma przedstawicieli w Zgromadzeniu Narodowym i Senacie oraz wchodzi w koalicje wyborcze z neogaullistami z RPR i centrystami z UDF, ciągle jednak pozostaje na marginesie wielkiej polityki.
Ewolucja poglądów Francuzów w kierunku liberalizmu jest powolna, ale widoczna. W latach 90., gdy dwukrotnie wybrano socjalistycznego prezydenta i lewicową większość w parlamencie, paradoksalnie wzrosła liczba pozytywnych ocen takich terminów, jak "zysk", "kapitalizm", "prywatyzacja" i "konkurencja", a zmalała sympatia dla "socjalizmu", "nacjonalizacji" i "planowania" (sondaż Instytutu SOFRES). Uznanie dla liberalizmu jest jednak wciąż stosunkowo niewielkie. Francuzi chcą żyć w państwie wolnej konkurencji, ale chcą też bezpieczeństwa socjalnego. Jak trafnie podsumował w wywiadzie dla "Le Figaro" Jean-Franois Revel: "Mówienie o liberalizmie w kraju, w którym 54 proc. produktu krajowego osiągane jest w sektorze kontrolowanym przez państwo, brzmi jak dowcip".
W nieco lepszej sytuacji od francuskich liberałów są brytyjscy Liberalni Demokraci. Od lat mają poparcie około 20 proc. społeczeństwa, czego nie udało się uzyskać nawet niemieckiej FDP w najlepszych czasach, a szef brytyjskiego ugrupowania Paddy Ashdown w rankingach popularności utrzymuje się na trzecim miejscu, jednak większościowy system wyborczy daje tej partii zaledwie 46 z 658 miejsc w parlamencie, co z góry marginalizuje jej znaczenie. Mimo to wpływy polityczne Liberalnych Demokratów były i są wyraźne.
Krótki kurs liberalizmu dla socjaldemokratów
Kuracja Wielkiej Brytanii, jeszcze niedawno określanej mianem "chorego człowieka Europy", zaordynowana w latach 1979-1990 przez konserwatywną premier Margaret Thatcher, oparła się na takich postulatach liberałów, jak prywatyzacja i indywidualna przedsiębiorczość, ale także na sprzecznym z ich ideologią scentralizowanym i autokratycznym systemie sprawowania władzy. W efekcie Brytyjczycy oddali ster rządu Partii Pracy. Tony Blair, który objął urząd w chwili, gdy najboleśniejsze zabiegi zostały już przeprowadzone, mógł rozluźnić budżetowy gorset i zwiększyć postulowaną przez liberałów samorządność lokalną.
Jego niemiecki kolega, kanclerz Gerhard Schröder, był w odwrotnej sytuacji. Demontażu niemieckiego państwa opiekuńczego nawet nie rozpoczęto, bezrobocie biło rekordy, a budżet dławiło zadłużenie publiczne sięgające 2 bln marek. Socjaliści pod wodzą Schrödera musieli więc najpierw uznać wyższość matematyki nad populizmem. Polityka Blaira i jego New Labour były wzorem do naśladowania. Kanclerz przystąpił do ideologicznej modernizacji SPD i stopniowej liberalizacji gospodarki. Dowodem znalezienia wspólnego języka przez szefów rządów Niemiec i Wielkiej Brytanii było ogłoszenie manifestu o potrzebie unowocześnienia socjaldemokracji.
Na propagandowy użytek Blair i Schröder wymyślili nowe określenia dla liberalizacji - hasła "trzeciej drogi" i "nowego środka". Chodziło o porzucenie lewicowej ortodoksji. Schröder wolałby nie łączyć się w koalicji rządowej z Zielonymi, lecz z wolnymi demokratami z FDP, ale ci nie gwarantowali SPD parlamentarnej większości. Również Blair miał ochotę na alians z Liberalnymi Demokratami, ale gdy w 1997 r. jego Partia Pracy zdobyła absolutną większość, zignorował ich. Nie zignorował natomiast ich ideologii. Znalazło to wyraz w memorandum Blaira/Schrödera. Dokument ten potwierdził, że Unia Europejska ciągnięta przez niemiecką różową lokomotywę wjeżdża na tory thatcheryzmu. Również Schröder chciał zademonstrować wolę liberalizacji i zapewnienia gospodarczej koniunktury jako najlepszego sposobu realizacji celów państwa opiekuńczego. Różnica polega na tym, że w "odchudzonej" przez torysów Wielkiej Brytanii Blair może sobie pozwolić na dawkowanie przywilejów socjalnych, natomiast Schröder musi je ograniczać, a przy realizacji reform skazany jest na konflikty z wszechwładnymi centralami związkowymi.
Progressive governance
Dziś brytyjscy i niemieccy socjaliści zapomnieli już o trzeciej drodze: w gabinecie Blaira mówi się o progressive governance, czyli "nowoczesnym rządzeniu". Gabinet Schrödera nie znalazł zamiennika dla "nowego środka", natomiast fakty potwierdzają rezygnację z prób udowadniania wyższości lewicowej ideologii nad prawami ekonomii. Przed wyborami w 1998 r. SPD obiecała związkowcom przywrócenie przywilejów zabranych przez ekipę Kohla i obietnicy tej dotrzymała. Schröderowi nie zabrakło jednak siły, by politykę gospodarczą i społeczną oprzeć na rachunku zysków i strat. Obecnie jego rząd realizuje kilkuetapową redukcję podatków, a w reformowanym systemie świadczeń społecznych kładzie większy nacisk na odpowiedzialność indywidualną. Lionel Jospin oficjalnie zdystansował się od brytyjsko-niemieckiego manifestu lewicy, lecz i jego gabinet sięga do liberalnych rozwiązań. Widać to choćby na przykładzie przeprowadzanych prywatyzacji i strukturalnych zmian w gospodarce. Hasłem ekipy Jospina jest: "Gospodarka rynkowa - tak, społeczeństwo rynkowe - nie!". Szef "Le Monde" Jean-Marie Colombani uważa, że we Francji już kształtuje się "społeczeństwo rynkowe", które wymusi "kompletną restrukturyzację krajobrazu politycznego i instytucjonalnego".
W największych krajach Europy ideały wolnych demokratów dyskontują wszyscy prócz nich samych. Wielkie partie zrozumiały, że "przeideologizowanie" może tylko pozbawić ich głosu. Przykładem tego były wybory do parlamentu w Strasburgu, w których unijni wyborcy przedłożyli nad różową przyszłość Europy rządy chadeków. Co prawda, zbyt głośne szermowanie przez lewicę i prawicę hasłami wolnych demokratów również uszczupla grono wyborców. Tony Blair przekonał się o tym podczas ubiegłorocznych wyborów na burmistrza Londynu, które wygrał Ken Livingstone, forsowany przez tradycjonalistów ze skrzydła Old Labour.
Powodem małej popularności partii liberalnych na Starym Kontynencie jest strach społeczeństw europejskich przed utratą stabilizacji. Europejczycy boją się większej odpowiedzialności obywateli za własny los, są przywiązani do tradycji i modelu państwa narodowego - uważa niemiecki filozof i politolog Günter Rohrmoser, autor książki "Przypadek poważny".
Demokracja, oddzielenie państwa od Kościoła, państwo prawa, wolność osobista, sprawiedliwość społeczna są dziś uniwersalnymi hasłami stosowanymi przez wszystkie partie, z wyłączeniem skrajnych. Brytyjski politolog Anthony Glees, wykładowca Brunel University, sprowadza istotę liberalizmu do dewizy Billa Clintona: "Przede wszystkim gospodarka, głupcze!". Zdaniem Gleesa, ostatecznym kryterium dla wyborców są zawsze osiągnięcia gospodarcze. Dziś w tradycyjnie lewicowej Francji młodzi przedsiębiorcy nie obawiają się już wymogów konkurencji na rynku UE i globalizacji gospodarki. Zmiana retoryki zauważalna jest u gaullistów, socjalistów, a nawet komunistów.
Ile procent liberalizmu?
I lewica, i prawica zdaje sobie sprawę, że afiszowanie się z liberalizacją napotkałoby opór społeczeństwa, dlatego jedni i drudzy oficjalnie przedstawiają liberałów jako "ekstremistów", ale po cichu przejmują ich idee.
Lęk przed utratą popularności widać jednak m.in. w polityce neoliberała Blaira. Brytyjski premier nie podejmuje tak trudnych zadań jak reforma systemu opieki zdrowotnej, a kwestię przystąpienia do unii walutowej asekuracyjnie odłożył na kilka lat. W tej ostatniej sprawie powściągliwość zachowują nawet przywódcy Liberalnych Demokratów. Na tym tle niemieccy socjaldemokraci, dążący konsekwentnie do pogłębienia integracji państw UE, mogą uchodzić za "skrajnych liberałów", wytrącając broń z rąk rodzimej FDP.
Liberałowie stracili energię, są zbyt grzeczni i nie mają koncepcji na przyszłość - twierdzi Jürgen Möllemann, szef FDP w Nadrenii Północnej-Westfalii. Möllemann - ostatni niemiecki polityk próbujący wysoko trzymać sztandar liberalizmu - zachęca kolegów, by "nawiązali do swych najlepszych tradycji". "Z naszego dorobku korzystają wszyscy, tylko nie my" - konstatuje. Nic jednak nie wskazuje na to, by w dającej się przewidzieć przyszłości miało być inaczej. Nie tylko w Niemczech - także w innych państwach Europy, gdzie idee liberalne zyskują co prawda coraz więcej zwolenników, ale pod sztandarami partii socjaldemokratycznych i chadeckich, nie zaś liberalnych.
Wzlot i upadek FDP
Niemiecka FDP może się poszczycić sukcesami, o jakich liberałowie wielu innych krajów Europy mogą tylko marzyć. Wolna Partia Demokratyczna (FDP) powstała zaraz po wojnie i szybko stała się alternatywą dla wielkich partii ludowych. Głosowali na nią ci, dla których chadecka CDU była zbyt katolicka lub prawicowa, a socjaldemokratyczna SPD zbyt czerwona. FDP głosząca wolność jednostki i liberalizm gospodarczy skupiła wokół siebie stan średni i zwolenników gry wolnorynkowej. Partia ta była przez kilka dziesięcioleci języczkiem u wagi: to ona decydowała - poprzez zawiązywanie i zrywanie koalicji - o utrzymaniu się bądź upadku rządów CDU lub SPD, to jej członkowie kreowali politykę zagraniczną, obsadzali resorty gospodarki i sprawiedliwości, to z jej szeregów pochodzili Theodor Heuss i Walter Scheel, prezydenci Niemiec. Do wielkich osobowości FDP należy były szef dyplomacji Hans-Dietrich Genscher, który kładł podwaliny pod wspólnotę polityczną Europy i jako pierwszy uznał po upadku muru berlińskiego granicę na Odrze i Nysie. Po odejściu Genschera w 1992 r. liberałowie stracili polityczne wpływy. Maszerowali na postronku chadeków, a następcy Genschera - Klaus Kinkel i Wolfgang Gerhard - byli już tylko urzędnikami bez talentów przywódczych. FDP zniknęła z parlamentów jedenastu landów, a w strukturach federalnych musiała ustąpić miejsca Zielonym, którzy współtworzą gabinet kanclerza Gerharda Schrödera. W byłej NRD wolni demokraci nie odgrywają dziś żadnej roli.
Eksperyment liberalny
Francuscy liberałowie nie mają tak bogatej przeszłości i nie stanowią nawet takiej siły jak niemiecka FDP w kryzysie. We Francji jest zaledwie jeden liczący się w skali kraju polityk, który określa się mianem liberała i zamierza wystartować w wyborach prezydenckich - Alain Madelin, deputowany i szef Demokracji Liberalnej (DL). Partia ta ma przedstawicieli w Zgromadzeniu Narodowym i Senacie oraz wchodzi w koalicje wyborcze z neogaullistami z RPR i centrystami z UDF, ciągle jednak pozostaje na marginesie wielkiej polityki.
Ewolucja poglądów Francuzów w kierunku liberalizmu jest powolna, ale widoczna. W latach 90., gdy dwukrotnie wybrano socjalistycznego prezydenta i lewicową większość w parlamencie, paradoksalnie wzrosła liczba pozytywnych ocen takich terminów, jak "zysk", "kapitalizm", "prywatyzacja" i "konkurencja", a zmalała sympatia dla "socjalizmu", "nacjonalizacji" i "planowania" (sondaż Instytutu SOFRES). Uznanie dla liberalizmu jest jednak wciąż stosunkowo niewielkie. Francuzi chcą żyć w państwie wolnej konkurencji, ale chcą też bezpieczeństwa socjalnego. Jak trafnie podsumował w wywiadzie dla "Le Figaro" Jean-Franois Revel: "Mówienie o liberalizmie w kraju, w którym 54 proc. produktu krajowego osiągane jest w sektorze kontrolowanym przez państwo, brzmi jak dowcip".
W nieco lepszej sytuacji od francuskich liberałów są brytyjscy Liberalni Demokraci. Od lat mają poparcie około 20 proc. społeczeństwa, czego nie udało się uzyskać nawet niemieckiej FDP w najlepszych czasach, a szef brytyjskiego ugrupowania Paddy Ashdown w rankingach popularności utrzymuje się na trzecim miejscu, jednak większościowy system wyborczy daje tej partii zaledwie 46 z 658 miejsc w parlamencie, co z góry marginalizuje jej znaczenie. Mimo to wpływy polityczne Liberalnych Demokratów były i są wyraźne.
Krótki kurs liberalizmu dla socjaldemokratów
Kuracja Wielkiej Brytanii, jeszcze niedawno określanej mianem "chorego człowieka Europy", zaordynowana w latach 1979-1990 przez konserwatywną premier Margaret Thatcher, oparła się na takich postulatach liberałów, jak prywatyzacja i indywidualna przedsiębiorczość, ale także na sprzecznym z ich ideologią scentralizowanym i autokratycznym systemie sprawowania władzy. W efekcie Brytyjczycy oddali ster rządu Partii Pracy. Tony Blair, który objął urząd w chwili, gdy najboleśniejsze zabiegi zostały już przeprowadzone, mógł rozluźnić budżetowy gorset i zwiększyć postulowaną przez liberałów samorządność lokalną.
Jego niemiecki kolega, kanclerz Gerhard Schröder, był w odwrotnej sytuacji. Demontażu niemieckiego państwa opiekuńczego nawet nie rozpoczęto, bezrobocie biło rekordy, a budżet dławiło zadłużenie publiczne sięgające 2 bln marek. Socjaliści pod wodzą Schrödera musieli więc najpierw uznać wyższość matematyki nad populizmem. Polityka Blaira i jego New Labour były wzorem do naśladowania. Kanclerz przystąpił do ideologicznej modernizacji SPD i stopniowej liberalizacji gospodarki. Dowodem znalezienia wspólnego języka przez szefów rządów Niemiec i Wielkiej Brytanii było ogłoszenie manifestu o potrzebie unowocześnienia socjaldemokracji.
Na propagandowy użytek Blair i Schröder wymyślili nowe określenia dla liberalizacji - hasła "trzeciej drogi" i "nowego środka". Chodziło o porzucenie lewicowej ortodoksji. Schröder wolałby nie łączyć się w koalicji rządowej z Zielonymi, lecz z wolnymi demokratami z FDP, ale ci nie gwarantowali SPD parlamentarnej większości. Również Blair miał ochotę na alians z Liberalnymi Demokratami, ale gdy w 1997 r. jego Partia Pracy zdobyła absolutną większość, zignorował ich. Nie zignorował natomiast ich ideologii. Znalazło to wyraz w memorandum Blaira/Schrödera. Dokument ten potwierdził, że Unia Europejska ciągnięta przez niemiecką różową lokomotywę wjeżdża na tory thatcheryzmu. Również Schröder chciał zademonstrować wolę liberalizacji i zapewnienia gospodarczej koniunktury jako najlepszego sposobu realizacji celów państwa opiekuńczego. Różnica polega na tym, że w "odchudzonej" przez torysów Wielkiej Brytanii Blair może sobie pozwolić na dawkowanie przywilejów socjalnych, natomiast Schröder musi je ograniczać, a przy realizacji reform skazany jest na konflikty z wszechwładnymi centralami związkowymi.
Progressive governance
Dziś brytyjscy i niemieccy socjaliści zapomnieli już o trzeciej drodze: w gabinecie Blaira mówi się o progressive governance, czyli "nowoczesnym rządzeniu". Gabinet Schrödera nie znalazł zamiennika dla "nowego środka", natomiast fakty potwierdzają rezygnację z prób udowadniania wyższości lewicowej ideologii nad prawami ekonomii. Przed wyborami w 1998 r. SPD obiecała związkowcom przywrócenie przywilejów zabranych przez ekipę Kohla i obietnicy tej dotrzymała. Schröderowi nie zabrakło jednak siły, by politykę gospodarczą i społeczną oprzeć na rachunku zysków i strat. Obecnie jego rząd realizuje kilkuetapową redukcję podatków, a w reformowanym systemie świadczeń społecznych kładzie większy nacisk na odpowiedzialność indywidualną. Lionel Jospin oficjalnie zdystansował się od brytyjsko-niemieckiego manifestu lewicy, lecz i jego gabinet sięga do liberalnych rozwiązań. Widać to choćby na przykładzie przeprowadzanych prywatyzacji i strukturalnych zmian w gospodarce. Hasłem ekipy Jospina jest: "Gospodarka rynkowa - tak, społeczeństwo rynkowe - nie!". Szef "Le Monde" Jean-Marie Colombani uważa, że we Francji już kształtuje się "społeczeństwo rynkowe", które wymusi "kompletną restrukturyzację krajobrazu politycznego i instytucjonalnego".
W największych krajach Europy ideały wolnych demokratów dyskontują wszyscy prócz nich samych. Wielkie partie zrozumiały, że "przeideologizowanie" może tylko pozbawić ich głosu. Przykładem tego były wybory do parlamentu w Strasburgu, w których unijni wyborcy przedłożyli nad różową przyszłość Europy rządy chadeków. Co prawda, zbyt głośne szermowanie przez lewicę i prawicę hasłami wolnych demokratów również uszczupla grono wyborców. Tony Blair przekonał się o tym podczas ubiegłorocznych wyborów na burmistrza Londynu, które wygrał Ken Livingstone, forsowany przez tradycjonalistów ze skrzydła Old Labour.
Powodem małej popularności partii liberalnych na Starym Kontynencie jest strach społeczeństw europejskich przed utratą stabilizacji. Europejczycy boją się większej odpowiedzialności obywateli za własny los, są przywiązani do tradycji i modelu państwa narodowego - uważa niemiecki filozof i politolog Günter Rohrmoser, autor książki "Przypadek poważny".
Demokracja, oddzielenie państwa od Kościoła, państwo prawa, wolność osobista, sprawiedliwość społeczna są dziś uniwersalnymi hasłami stosowanymi przez wszystkie partie, z wyłączeniem skrajnych. Brytyjski politolog Anthony Glees, wykładowca Brunel University, sprowadza istotę liberalizmu do dewizy Billa Clintona: "Przede wszystkim gospodarka, głupcze!". Zdaniem Gleesa, ostatecznym kryterium dla wyborców są zawsze osiągnięcia gospodarcze. Dziś w tradycyjnie lewicowej Francji młodzi przedsiębiorcy nie obawiają się już wymogów konkurencji na rynku UE i globalizacji gospodarki. Zmiana retoryki zauważalna jest u gaullistów, socjalistów, a nawet komunistów.
Ile procent liberalizmu?
I lewica, i prawica zdaje sobie sprawę, że afiszowanie się z liberalizacją napotkałoby opór społeczeństwa, dlatego jedni i drudzy oficjalnie przedstawiają liberałów jako "ekstremistów", ale po cichu przejmują ich idee.
Lęk przed utratą popularności widać jednak m.in. w polityce neoliberała Blaira. Brytyjski premier nie podejmuje tak trudnych zadań jak reforma systemu opieki zdrowotnej, a kwestię przystąpienia do unii walutowej asekuracyjnie odłożył na kilka lat. W tej ostatniej sprawie powściągliwość zachowują nawet przywódcy Liberalnych Demokratów. Na tym tle niemieccy socjaldemokraci, dążący konsekwentnie do pogłębienia integracji państw UE, mogą uchodzić za "skrajnych liberałów", wytrącając broń z rąk rodzimej FDP.
Więcej możesz przeczytać w 14/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.