Czyje interesy są ważniejsze: przeżywających kłopoty producentów samochodów czy importerów używanych aut? Chcemy, by nasze drogi zapełniał motoryzacyjny złom czy samochody nowe, a więc bezpieczniejsze? Rząd zdecydowanie opowiedział się za ochroną interesów fabryk i poprawą bezpieczeństwa na drogach.
W Polsce żadna decyzja nie jest jednak jednoznaczna: czy roczny mercedes, który nie może przejechać granicy, bo pokiereszowany błotnik blokuje koło, jest gorszym samochodem niż siena prosto z taśmy produkcyjnej? W dodatku nowe przepisy ograniczające import używanych aut inaczej interpretowane są przez Ministerstwo Gospodarki, a inaczej przez celników. Problem importu używanych pojazdów rozwiązano więc tak, że pozostał nie rozwiązany.
Sytuację wykorzystali tzw. laweciarze, którzy protestowali już w Poznaniu i Wrocławiu, a zapowiadali, że jeśli rząd nie odpowie na ich postulaty, wyruszą na Warszawę. Kolumna 400 lawet utrudniała ruch na trasie A2 w okolicach Poznania. Kilkadziesiąt osób demonstrowało też pod poznańskim urzędem wojewódzkim. Na trasie wylotowej z Wrocławia ustawiło się sto samochodów: laweciarzy, lakierników, blacharzy. Protestowały również władze Pleszewa, jednego z miast, w których najwięcej osób żyje z importu używanych aut - zarejestrowanych jest tam ponad dwieście przedsiębiorstw prowadzących tego typu działalność.
Szlaban na granicy
Wykładnia nowych przepisów obowiązujących od 24 marca jest tak niejasna, że na przejściach granicznych i w urzędach celnych powstał bałagan. - Do Polski nie są teraz wpuszczane samochody niesprawne i powypadkowe. Nawet te z lekko uszkodzoną karoserią czy zbitym lusterkiem - przekonuje Krystyna Urbańska, rzecznik Głównego Urzędu Ceł. - To nieprawda. Wstrzymany został import tylko tych aut, które nie mogą przejechać przez granicę, oraz wyrejestrowanych i bez aktualnych badań technicznych - twierdzi Paweł Badzio, rzecznik Ministerstwa Gospodarki. Importerzy potwierdzają wersję rzeczniczki GUC. - Samochód musi być w idealnym stanie. Nie wystarczy, że jest zarejestrowany i po przeglądzie technicznym. Roczny sprawny mercedes nie może wjechać do naszego kraju, jeśli ma zbitą szybę - mówi Tyberiusz Kysiuk z Gniezna, jeden z protestujących w Poznaniu importerów.
Sprowadzany samochód, któremu "uda się" przejechać granicę, musi być poddany badaniom technicznym w stacji diagnostycznej znajdującej się przy wskazanym urzędzie celnym. Teoretycznie może się zdarzyć, że samochód, który z trudem przejechał granicę, zostanie naprawiony, zanim dotrze do urzędu celnego. - Nawet jeśli ktoś przed ostateczną odprawą próbowałby naprawiać samochód, wytoczona mu zostanie sprawa karna za naruszenie warunków tranzytu i ograniczeń przywożonych do Polski towarów - przestrzega rzecznik GUC.
Furtka dla wraków
Rozbitych aut nie można sprowadzać przede wszystkim dlatego, że w myśl nowych przepisów są uznawane za odpady. Istnieje jednak furtka umożliwiająca importowanie niektórych odpadów. Wymagana jest tylko zgoda głównego inspektora ochrony środowiska. - Trzeba spełnić trzy warunki: musi to być odpad, który będzie w przyszłości wykorzystywany, musi występować w Polsce w ograniczonej ilości (łatwiej będzie sprowadzić trudno dostępny model jaguara niż dziesięć volkswagenów), a jego przywiezienie nie może powodować negatywnych skutków dla środowiska. Wnioskodawca powinien wyjaśnić na przykład, gdzie i w jaki sposób będzie naprawiany oraz co zrobi ze zużytymi płynami - tłumaczy Włodzimierz Garczyński, naczelnik Wydziału Transgranicznego Przemieszczania Odpadów w Głównym Inspektoracie Ochrony Środowiska. Przepisy dotyczące odpadów będą obowiązywać do momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej. Znając polskie realia i możliwość kupowania przychylności urzędników, łatwo sobie wyobrazić, jak szybko wzrośnie w naszym kraju liczba odpadów poruszających się po drogach.
Wojna na samochody
Ministerstwo Gospodarki uzasadnia zmiany fatalnymi wynikami sprzedaży nowych aut i obroną przemysłu, który przez ostatnie lata był - i ma być w przyszłości - kołem zamachowym gospodarki. W resorcie oszacowano, że ograniczenie importu powypadkowych samochodów o połowę w stosunku do obecnego poziomu sprawi, że o 14 tys. wzrośnie sprzedaż nowych pojazdów.
Laweciarze twierdzą natomiast, że to skandal, iż nowe przepisy weszły z dnia na dzień. Może warto więc było zastosować w tym wypadku zasadę vacatio legis, pozwalającą przygotować się do zmian. W chórze protestów prywatnych importerów utonął głos Stanisława Tamma, wojewody wielkopolskiego, który stwierdził, że po wprowadzeniu nowych przepisów "prawie o 20 proc. spadła liczba kradzieży akcesoriów samochodowych używanych jako części zamienne do sprowadzanych aut".
W 2000 r. co piąta złotówka z ceł pochodziła z importu nowych i używanych samochodów. Budżet wzbogacił się z tego tytułu o ponad miliard złotych. Jeśli doliczymy VAT i akcyzę, ta suma wzrośnie trzykrotnie. Czy zmniejszenie importu rozbitych samochodów spowoduje powstanie dziury w budżecie? - Obawialiśmy się, że nowe przepisy uniemożliwią wykonanie planów budżetowych. Liczymy jednak na to, że mniejsze wpływy z importu uszkodzonych samochodów zrekompensuje wzrost importu aut o wyższej wartości celnej - wyjaśnia Krystyna Urbańska.
Import złomu, czyli sposób na bezrobocie
Najważniejszym motywem zmian - według Ministerstwa Gospodarki - było, poza chęcią ożywienia rynku nowych aut, utrzymanie poziomu zatrudnienia w przemyśle samochodowym. W polskich fabrykach i firmach współpracujących z nimi zatrudnionych jest około 85 tys. osób. Właściciele koncernów zapowiedzieli, że jeśli tendencje recesyjne w przemyśle samochodowym się utrzymają, będą musieli zwolnić 5 tys. osób.
Importerzy aut używanych są przekonani, że to nie ich działalność jest przyczyną załamania na rynku. Podkreślają, że tworzą więcej miejsc pracy niż przemysł samochodowy. Problem polega na tym, że nikt nie potrafi tych danych zweryfikować. Edward Nowak, wiceminister gospodarki, jednego dnia był pewien, że importem i naprawą używanych aut zajmuje się mniej osób, niż zatrudnia przemysł motoryzacyjny, a po rozmowach z protestującymi - że z działalności tej żyje aż 300-350 tys. osób. Gdyby rzeczywiście tylu ludzi się tym trudniło, do Polski musiano by sprowadzać około miliona używanych aut rocznie, podczas gdy w rekordowym ubiegłym roku przywieziono ich 210 tys.
Problem spadku produkcji samochodów przy jednoczesnym wzroście importu aut używanych był na tyle istotny, że zajął się nim międzyresortowy zespół.
- Musieliśmy zareagować, ponieważ w styczniu tego roku sprzedaż nowych samochodów spadła w porównaniu z ubiegłym o 19 proc., a w lutym - aż o 25 proc. - tłumaczy Paweł Badzio. - Niemcy zacierali ręce, że pozbywali się złomu i jeszcze na tym zarabiali - dodaje Andrzej Walkowiak, rzecznik Ministerstwa Ochrony Środowiska.
Sytuację wykorzystali tzw. laweciarze, którzy protestowali już w Poznaniu i Wrocławiu, a zapowiadali, że jeśli rząd nie odpowie na ich postulaty, wyruszą na Warszawę. Kolumna 400 lawet utrudniała ruch na trasie A2 w okolicach Poznania. Kilkadziesiąt osób demonstrowało też pod poznańskim urzędem wojewódzkim. Na trasie wylotowej z Wrocławia ustawiło się sto samochodów: laweciarzy, lakierników, blacharzy. Protestowały również władze Pleszewa, jednego z miast, w których najwięcej osób żyje z importu używanych aut - zarejestrowanych jest tam ponad dwieście przedsiębiorstw prowadzących tego typu działalność.
Szlaban na granicy
Wykładnia nowych przepisów obowiązujących od 24 marca jest tak niejasna, że na przejściach granicznych i w urzędach celnych powstał bałagan. - Do Polski nie są teraz wpuszczane samochody niesprawne i powypadkowe. Nawet te z lekko uszkodzoną karoserią czy zbitym lusterkiem - przekonuje Krystyna Urbańska, rzecznik Głównego Urzędu Ceł. - To nieprawda. Wstrzymany został import tylko tych aut, które nie mogą przejechać przez granicę, oraz wyrejestrowanych i bez aktualnych badań technicznych - twierdzi Paweł Badzio, rzecznik Ministerstwa Gospodarki. Importerzy potwierdzają wersję rzeczniczki GUC. - Samochód musi być w idealnym stanie. Nie wystarczy, że jest zarejestrowany i po przeglądzie technicznym. Roczny sprawny mercedes nie może wjechać do naszego kraju, jeśli ma zbitą szybę - mówi Tyberiusz Kysiuk z Gniezna, jeden z protestujących w Poznaniu importerów.
Sprowadzany samochód, któremu "uda się" przejechać granicę, musi być poddany badaniom technicznym w stacji diagnostycznej znajdującej się przy wskazanym urzędzie celnym. Teoretycznie może się zdarzyć, że samochód, który z trudem przejechał granicę, zostanie naprawiony, zanim dotrze do urzędu celnego. - Nawet jeśli ktoś przed ostateczną odprawą próbowałby naprawiać samochód, wytoczona mu zostanie sprawa karna za naruszenie warunków tranzytu i ograniczeń przywożonych do Polski towarów - przestrzega rzecznik GUC.
Furtka dla wraków
Rozbitych aut nie można sprowadzać przede wszystkim dlatego, że w myśl nowych przepisów są uznawane za odpady. Istnieje jednak furtka umożliwiająca importowanie niektórych odpadów. Wymagana jest tylko zgoda głównego inspektora ochrony środowiska. - Trzeba spełnić trzy warunki: musi to być odpad, który będzie w przyszłości wykorzystywany, musi występować w Polsce w ograniczonej ilości (łatwiej będzie sprowadzić trudno dostępny model jaguara niż dziesięć volkswagenów), a jego przywiezienie nie może powodować negatywnych skutków dla środowiska. Wnioskodawca powinien wyjaśnić na przykład, gdzie i w jaki sposób będzie naprawiany oraz co zrobi ze zużytymi płynami - tłumaczy Włodzimierz Garczyński, naczelnik Wydziału Transgranicznego Przemieszczania Odpadów w Głównym Inspektoracie Ochrony Środowiska. Przepisy dotyczące odpadów będą obowiązywać do momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej. Znając polskie realia i możliwość kupowania przychylności urzędników, łatwo sobie wyobrazić, jak szybko wzrośnie w naszym kraju liczba odpadów poruszających się po drogach.
Wojna na samochody
Ministerstwo Gospodarki uzasadnia zmiany fatalnymi wynikami sprzedaży nowych aut i obroną przemysłu, który przez ostatnie lata był - i ma być w przyszłości - kołem zamachowym gospodarki. W resorcie oszacowano, że ograniczenie importu powypadkowych samochodów o połowę w stosunku do obecnego poziomu sprawi, że o 14 tys. wzrośnie sprzedaż nowych pojazdów.
Laweciarze twierdzą natomiast, że to skandal, iż nowe przepisy weszły z dnia na dzień. Może warto więc było zastosować w tym wypadku zasadę vacatio legis, pozwalającą przygotować się do zmian. W chórze protestów prywatnych importerów utonął głos Stanisława Tamma, wojewody wielkopolskiego, który stwierdził, że po wprowadzeniu nowych przepisów "prawie o 20 proc. spadła liczba kradzieży akcesoriów samochodowych używanych jako części zamienne do sprowadzanych aut".
W 2000 r. co piąta złotówka z ceł pochodziła z importu nowych i używanych samochodów. Budżet wzbogacił się z tego tytułu o ponad miliard złotych. Jeśli doliczymy VAT i akcyzę, ta suma wzrośnie trzykrotnie. Czy zmniejszenie importu rozbitych samochodów spowoduje powstanie dziury w budżecie? - Obawialiśmy się, że nowe przepisy uniemożliwią wykonanie planów budżetowych. Liczymy jednak na to, że mniejsze wpływy z importu uszkodzonych samochodów zrekompensuje wzrost importu aut o wyższej wartości celnej - wyjaśnia Krystyna Urbańska.
Import złomu, czyli sposób na bezrobocie
Najważniejszym motywem zmian - według Ministerstwa Gospodarki - było, poza chęcią ożywienia rynku nowych aut, utrzymanie poziomu zatrudnienia w przemyśle samochodowym. W polskich fabrykach i firmach współpracujących z nimi zatrudnionych jest około 85 tys. osób. Właściciele koncernów zapowiedzieli, że jeśli tendencje recesyjne w przemyśle samochodowym się utrzymają, będą musieli zwolnić 5 tys. osób.
Importerzy aut używanych są przekonani, że to nie ich działalność jest przyczyną załamania na rynku. Podkreślają, że tworzą więcej miejsc pracy niż przemysł samochodowy. Problem polega na tym, że nikt nie potrafi tych danych zweryfikować. Edward Nowak, wiceminister gospodarki, jednego dnia był pewien, że importem i naprawą używanych aut zajmuje się mniej osób, niż zatrudnia przemysł motoryzacyjny, a po rozmowach z protestującymi - że z działalności tej żyje aż 300-350 tys. osób. Gdyby rzeczywiście tylu ludzi się tym trudniło, do Polski musiano by sprowadzać około miliona używanych aut rocznie, podczas gdy w rekordowym ubiegłym roku przywieziono ich 210 tys.
Problem spadku produkcji samochodów przy jednoczesnym wzroście importu aut używanych był na tyle istotny, że zajął się nim międzyresortowy zespół.
- Musieliśmy zareagować, ponieważ w styczniu tego roku sprzedaż nowych samochodów spadła w porównaniu z ubiegłym o 19 proc., a w lutym - aż o 25 proc. - tłumaczy Paweł Badzio. - Niemcy zacierali ręce, że pozbywali się złomu i jeszcze na tym zarabiali - dodaje Andrzej Walkowiak, rzecznik Ministerstwa Ochrony Środowiska.
Więcej możesz przeczytać w 15/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.