Przewlekle chore japońskie banki infekują światowy system finansowy. Japonia znów znalazła się na skraju recesji. Czy jej niewydolny sektor bankowy może zagrozić światowej gospodarce? Czy specyficzny system powiązań instytucji biznesowych, zwany keiretsu, doprowadzi Japonię do podobnej zapaści, jaką w Korei wywołały czebole?
Czy kraj wychodzący dopiero od niedawna z ekonomicznej izolacji znajdzie swoje miejsce w otaczającym go już niemal ze wszystkich stron globalnym systemie? Czy słabnący rząd potrafi znaleźć drogi wyjścia z kryzysu?
Zerowe stopy, spadający indeks Nikkei
W połowie marca indeks giełdy tokijskiej Nikkei 225 zanotował najniższą od ponad szesnastu lat wartość - 11 819 jenów - tracąc grubo ponad 50 proc. w ciągu ostatnich jedenastu miesięcy. Spadku kursów nie powstrzymała nieoczekiwana i symboliczna niemal obniżka stóp procentowych (z 0,35 proc. do 0,25 proc.), ogłoszona kilka dni wcześniej przez Bank Japonii. Stanowi ona dowód częściowego powrotu banku centralnego do tzw. polityki zerowych stóp procentowych, aplikowanej japońskiej gospodarce od lutego 1999 r. do sierpnia ubiegłego roku.
17-miesięczna terapia połączona z pompowaniem publicznych pieniędzy do sektora bankowego miała ożywić japońską gospodarkę. Nie ożywiła.
Włodarze gospodarczy winą za pogarszającą się sytuację ekonomiczną obarczają przedwczesne zaostrzenie polityki monetarnej. Przedstawiciele banku centralnego, z prezesem Hayami Masaru na czele, przyczyn stagnacji upatrują zaś w reformach strukturalnych wprowadzanych (lub raczej zaniechanych) przez rząd. Jak to często bywa, prawda leży pośrodku. Ekonomiści są dość zgodni w negatywnej ocenie polityki Banku Japonii w drugiej połowie ubiegłego roku. Coraz więcej analityków porównuje chybione posunięcie Hayami Masaru z sierpnia 2000 r. do niefortunnej podwyżki podatku konsumpcyjnego wprowadzonej przez rząd Ryutaro Hashimoto w kwietniu 1997 r., której efektem było stłumienie nieśmiałych oznak ożywienia. Z drugiej zaś strony przeprowadzenie trudnych i bolesnych reform strukturalnych ponownie zostanie przesunięte w czasie. Premier Yoshiro Mori, który w sondażach uzyskiwał jeden z najniższych w historii wskaźników poparcia społecznego (poniżej 9 proc.), 6 kwietnia br. podał się do dymisji.
Kraj więdnącej wiśni
Powodów do radości nie daje Japończykom także rosnące bezrobocie (które osiągnęło najwyższy po wojnie poziom 4,9 proc.), wartość zobowiązań bankrutujących przedsiębiorstw w 2000 r.
(23 bln jenów, czyli 195 mld USD - również powojenny rekord) ani też malejąca produkcja przemysłowa (spadek o 3,9 proc. w styczniu w stosunku do grudnia ubiegłego roku - najgorszy wynik od 1993 r.). Ponadto o nie najlepszej sytuacji japońskich finansów - zarówno publicznych, jak i sektora bankowego - świadczyć może obniżenie pod koniec lutego przez agencję Standard & Poors ratingu japońskich obligacji rządowych z najwyższej kategorii (AAA) do niższej o szczebel (AA+). Inna amerykańska agencja ratingowa, Moodies, już dwukrotnie od listopada 1998 r. obniżała ocenę japońskich papierów rządowych.
Spadek indeksów giełdowych może pokrzyżować plany pozbycia się złych kredytów, w przeważającej części odziedziczonych przez instytucje finansowe po pęknięciu w 1990 r. spekulacyjnej bańki na japońskiej giełdzie i rynku nieruchomości. Trwająca od 1985 r. do 1989 r. gwałtowna hossa windowała ceny akcji i nieruchomości w tempie znacznie przewyższającym wzrost produkcji, PKB oraz wszelkich parametrów charakteryzujących zarówno całą gospodarkę, jak i poszczególne przedsiębiorstwa. Gorączka inwestowania ominęła nieliczne firmy i instytucje finansowe. Banki, nie chcąc utracić klientów, lekką ręką udzielały kredytów pod zastaw przewartościowanych nieruchomości. Same też napędzały akcję kredytową, wliczając do posiadanego kapitału nie zrealizowane "zyski" z tytułu posiadanych akcji. Pęknięcie bańki na początku lat 90. pociągnęło za sobą falę bankructw oraz wzrost wartości nieściągalnych kredytów w portfelach banków. W ciągu minionej dekady instytucje te spisały na straty około 70 bln jenów (620 mld USD). Pewnie będą musiały dopisać drugie tyle, a być może dużo więcej.
Keiretsu, czyli biznes ť la japonaise
Osobliwością japońskich instytucji finansowych jest posiadanie przez nie dużych pakietów akcji przedsiębiorstw. Są to najczęściej akcje firm, z którymi bank utrzymuje relacje kredytowe w ramach jednej grupy przemysłowo-handlowo-finansowej, zwanej keiretsu. W ten sposób banki są nie tylko wierzycielami, ale również po części właścicielami przedsiębiorstw. Miało to pomóc w monitorowaniu efektywności działania kadry zarządzającej firmą poprzez częściowe eliminowanie "asymetrii informacyjnej" występującej między menedżerami a dostarczycielami funduszy (bankami). Ekscesy inwestycyjne zarówno kontrolujących (instytucji finansowych), jak i kontrolowanych (przedsiębiorstw) w latach 80. wykazały jednak ograniczoną skuteczność tego systemu. Bankowe portfele akcji nie były konstruowane zgodnie z zasadą dywersyfikacji ryzyka inwestycyjnego. Wręcz przeciwnie - zawierają tylko walory przedsiębiorstw z wybranych sektorów gospodarki. W ten sposób wiele banków wystawionych jest na tym większe ryzyko, im bardziej zaangażowane są kredytowo i kapitałowo w sektory dotknięte problemami - obecnie na przykład budownictwo i handel detaliczny.
Nieśmiertelni prezesi
Zgodnie z wytycznymi Banku Rozrachunków Międzynarodowych banki utrzymujące oddziały zagraniczne powinny pokrywać z własnego kapitału nie mniej niż 8 proc. wartości udzielonych kredytów. Owszem, średnia wartość tego wskaźnika w wypadku większych japońskich instytucji finansowych wynosi 12 proc. Wydawać się zatem może, że mają się one całkiem dobrze. Jednak do ich kapitału własnego wliczane są wspomniane już nie zrealizowane zyski z tytułu posiadanych akcji, które w rzeczywistości mogą się przerodzić w straty. Szacuje się, że większość tego typu zysków może "wyparować" już przy wartości indeksu Nikkei równej 13 tys. jenów. Tymczasem wskaźnik spadł znacznie poniżej tej wielkości. Banki pozbywają się walorów w związku z wprowadzanym od nowego roku finansowego (rozpoczynającego się 1 kwietnia) obowiązku księgowania ich wartości według aktualnych cen rynkowych, a nie - jak do tej pory - ceny kupna. Jakby tego było mało, nad bankami japońskimi wciąż wisi konieczność zwrotu środków publicznych przekazanych im przed dwoma laty. Poza tym połowa zabezpieczeń udzielonych kredytów ma postać hipoteki na nieruchomości. Wystarczy zaś wspomnieć, że ceny nieruchomości w aglomeracjach miejskich spadły aż... o 80 proc. w porównaniu z najwyższymi notowaniami z początku lat 90. Dzisiejsza wartość zabezpieczeń okaże się zatem niechybnie dużo mniejsza, a tym samym znacznie wzrośnie wielkość kredytów, na które należy utworzyć rezerwy.
Niezależnie od metody pomiaru i oceny sytuacji japońskiego sektora bankowego jedna kwestia nie budzi dziś chyba niczyich wątpliwości. Japońska gospodarka w dalszym ciągu wymaga solidnych reform strukturalnych, a na takie się nie zanosi. Nie dokona ich na pewno obecny rząd, którego misja wkrótce się zakończy. Czy uda się to bankowcom i zarządom przedsiębiorstw? Ostatnia dekada pokazała, iż będzie to niezwykle trudne, zwłaszcza że mieliby tego dokonać ludzie od wielu lat przykuci do wygodnych foteli.
Zerowe stopy, spadający indeks Nikkei
W połowie marca indeks giełdy tokijskiej Nikkei 225 zanotował najniższą od ponad szesnastu lat wartość - 11 819 jenów - tracąc grubo ponad 50 proc. w ciągu ostatnich jedenastu miesięcy. Spadku kursów nie powstrzymała nieoczekiwana i symboliczna niemal obniżka stóp procentowych (z 0,35 proc. do 0,25 proc.), ogłoszona kilka dni wcześniej przez Bank Japonii. Stanowi ona dowód częściowego powrotu banku centralnego do tzw. polityki zerowych stóp procentowych, aplikowanej japońskiej gospodarce od lutego 1999 r. do sierpnia ubiegłego roku.
17-miesięczna terapia połączona z pompowaniem publicznych pieniędzy do sektora bankowego miała ożywić japońską gospodarkę. Nie ożywiła.
Włodarze gospodarczy winą za pogarszającą się sytuację ekonomiczną obarczają przedwczesne zaostrzenie polityki monetarnej. Przedstawiciele banku centralnego, z prezesem Hayami Masaru na czele, przyczyn stagnacji upatrują zaś w reformach strukturalnych wprowadzanych (lub raczej zaniechanych) przez rząd. Jak to często bywa, prawda leży pośrodku. Ekonomiści są dość zgodni w negatywnej ocenie polityki Banku Japonii w drugiej połowie ubiegłego roku. Coraz więcej analityków porównuje chybione posunięcie Hayami Masaru z sierpnia 2000 r. do niefortunnej podwyżki podatku konsumpcyjnego wprowadzonej przez rząd Ryutaro Hashimoto w kwietniu 1997 r., której efektem było stłumienie nieśmiałych oznak ożywienia. Z drugiej zaś strony przeprowadzenie trudnych i bolesnych reform strukturalnych ponownie zostanie przesunięte w czasie. Premier Yoshiro Mori, który w sondażach uzyskiwał jeden z najniższych w historii wskaźników poparcia społecznego (poniżej 9 proc.), 6 kwietnia br. podał się do dymisji.
Kraj więdnącej wiśni
Powodów do radości nie daje Japończykom także rosnące bezrobocie (które osiągnęło najwyższy po wojnie poziom 4,9 proc.), wartość zobowiązań bankrutujących przedsiębiorstw w 2000 r.
(23 bln jenów, czyli 195 mld USD - również powojenny rekord) ani też malejąca produkcja przemysłowa (spadek o 3,9 proc. w styczniu w stosunku do grudnia ubiegłego roku - najgorszy wynik od 1993 r.). Ponadto o nie najlepszej sytuacji japońskich finansów - zarówno publicznych, jak i sektora bankowego - świadczyć może obniżenie pod koniec lutego przez agencję Standard & Poors ratingu japońskich obligacji rządowych z najwyższej kategorii (AAA) do niższej o szczebel (AA+). Inna amerykańska agencja ratingowa, Moodies, już dwukrotnie od listopada 1998 r. obniżała ocenę japońskich papierów rządowych.
Spadek indeksów giełdowych może pokrzyżować plany pozbycia się złych kredytów, w przeważającej części odziedziczonych przez instytucje finansowe po pęknięciu w 1990 r. spekulacyjnej bańki na japońskiej giełdzie i rynku nieruchomości. Trwająca od 1985 r. do 1989 r. gwałtowna hossa windowała ceny akcji i nieruchomości w tempie znacznie przewyższającym wzrost produkcji, PKB oraz wszelkich parametrów charakteryzujących zarówno całą gospodarkę, jak i poszczególne przedsiębiorstwa. Gorączka inwestowania ominęła nieliczne firmy i instytucje finansowe. Banki, nie chcąc utracić klientów, lekką ręką udzielały kredytów pod zastaw przewartościowanych nieruchomości. Same też napędzały akcję kredytową, wliczając do posiadanego kapitału nie zrealizowane "zyski" z tytułu posiadanych akcji. Pęknięcie bańki na początku lat 90. pociągnęło za sobą falę bankructw oraz wzrost wartości nieściągalnych kredytów w portfelach banków. W ciągu minionej dekady instytucje te spisały na straty około 70 bln jenów (620 mld USD). Pewnie będą musiały dopisać drugie tyle, a być może dużo więcej.
Keiretsu, czyli biznes ť la japonaise
Osobliwością japońskich instytucji finansowych jest posiadanie przez nie dużych pakietów akcji przedsiębiorstw. Są to najczęściej akcje firm, z którymi bank utrzymuje relacje kredytowe w ramach jednej grupy przemysłowo-handlowo-finansowej, zwanej keiretsu. W ten sposób banki są nie tylko wierzycielami, ale również po części właścicielami przedsiębiorstw. Miało to pomóc w monitorowaniu efektywności działania kadry zarządzającej firmą poprzez częściowe eliminowanie "asymetrii informacyjnej" występującej między menedżerami a dostarczycielami funduszy (bankami). Ekscesy inwestycyjne zarówno kontrolujących (instytucji finansowych), jak i kontrolowanych (przedsiębiorstw) w latach 80. wykazały jednak ograniczoną skuteczność tego systemu. Bankowe portfele akcji nie były konstruowane zgodnie z zasadą dywersyfikacji ryzyka inwestycyjnego. Wręcz przeciwnie - zawierają tylko walory przedsiębiorstw z wybranych sektorów gospodarki. W ten sposób wiele banków wystawionych jest na tym większe ryzyko, im bardziej zaangażowane są kredytowo i kapitałowo w sektory dotknięte problemami - obecnie na przykład budownictwo i handel detaliczny.
Nieśmiertelni prezesi
Zgodnie z wytycznymi Banku Rozrachunków Międzynarodowych banki utrzymujące oddziały zagraniczne powinny pokrywać z własnego kapitału nie mniej niż 8 proc. wartości udzielonych kredytów. Owszem, średnia wartość tego wskaźnika w wypadku większych japońskich instytucji finansowych wynosi 12 proc. Wydawać się zatem może, że mają się one całkiem dobrze. Jednak do ich kapitału własnego wliczane są wspomniane już nie zrealizowane zyski z tytułu posiadanych akcji, które w rzeczywistości mogą się przerodzić w straty. Szacuje się, że większość tego typu zysków może "wyparować" już przy wartości indeksu Nikkei równej 13 tys. jenów. Tymczasem wskaźnik spadł znacznie poniżej tej wielkości. Banki pozbywają się walorów w związku z wprowadzanym od nowego roku finansowego (rozpoczynającego się 1 kwietnia) obowiązku księgowania ich wartości według aktualnych cen rynkowych, a nie - jak do tej pory - ceny kupna. Jakby tego było mało, nad bankami japońskimi wciąż wisi konieczność zwrotu środków publicznych przekazanych im przed dwoma laty. Poza tym połowa zabezpieczeń udzielonych kredytów ma postać hipoteki na nieruchomości. Wystarczy zaś wspomnieć, że ceny nieruchomości w aglomeracjach miejskich spadły aż... o 80 proc. w porównaniu z najwyższymi notowaniami z początku lat 90. Dzisiejsza wartość zabezpieczeń okaże się zatem niechybnie dużo mniejsza, a tym samym znacznie wzrośnie wielkość kredytów, na które należy utworzyć rezerwy.
Niezależnie od metody pomiaru i oceny sytuacji japońskiego sektora bankowego jedna kwestia nie budzi dziś chyba niczyich wątpliwości. Japońska gospodarka w dalszym ciągu wymaga solidnych reform strukturalnych, a na takie się nie zanosi. Nie dokona ich na pewno obecny rząd, którego misja wkrótce się zakończy. Czy uda się to bankowcom i zarządom przedsiębiorstw? Ostatnia dekada pokazała, iż będzie to niezwykle trudne, zwłaszcza że mieliby tego dokonać ludzie od wielu lat przykuci do wygodnych foteli.
Więcej możesz przeczytać w 15/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.