NacjoAzja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Premier Japonii w niczym nie różni się od prezydenta Chin czy Korei Południowej. Wszyscy oni obwiniają się o podgrzewanie nacjonalizmu, przy czym sami chętnie go wykorzystują. Wszystko po to, by zarobić kilka politycznych punktów.
Ale to właśnie Koizumi ma najgorszy PR. To wokół niego, i militarystycznej Japonii, skupia się złość jej sąsiadów. To właśnie wizyty Koizumiego w świątyni Jasukuni są uznawane za akty prowokacyjne. W zamieszaniu wokół wizyty japońskiego premiera w prywatnej świątyni ginie fakt, że Japonia przepraszała za swoje zbrodnie wojenne już kilkanaście razy. Zły jest właśnie Koizumi i od niego wszystko zło w regionie się zaczyna.

Mało kto zwraca uwagę na pojawiające się co kilka miesięcy oświadczenia chińskich biurokratów o przyłączeniu Tajwanu "do macierzy", co w rzeczywistości oznacza zbombardowanie go i zajęcie siłą. Otwarcie kolei tybetańskiej przyjęte było jako kolejne wielkie osiągnięcie myśli człowieka. Tymczasem kolej ta ma służyć wytrzebieniu kolejnego narodu, który nie pasuje do socjalistycznego wizerunku Chin. Jako regionalny ekstremizm przyjmowane są wycieczki z Korei Południowej na sporne wyspy japońskie. Nikt nawet nie pamięta, jak chińscy i południowokoreańscy oficjele w prywatnych rozmowach określają Japonię. Zapewniam, że nie są to komplementy.

Zaprzestanie wizyt w Jasukuni nic by nie zmieniło. Wschodnioazjatyckie mocarstwa karmią się nacjonalizmem, a wróg zawsze się znajdzie. Koizumi, czy też jego następca Shinzo Abe, okazałby słabość gdyby poddał się tej presji. A okazanie takiej słabości jest już prawdziwym dyshonorem.