Są ludzie, do których nie pasuje czas przeszły. Taką osobą jest Oriana Fallaci. Słowo "była" wydaje się nie na miejscu.
Oriana Fallaci i zaraz powinno się dodać przymiotnik "kontrowersyjna". Bo Fallaci to jedna z tych osobowości, które same kierując się silnymi emocjami, wzbudzają w innych skrajne emocje.
Fallaci to ktoś o wiele więcej niż tylko dziennikarz. To świadek pewnej epoki. Tak, jak świadkiem swoich czasów - przy zachowaniu proporcji - była Hannah Arendt, świadkiem XX wieku Czesław Miłosz, tak Fallaci była świadkiem drugiej połowy XX wieku. Była wszędzie tam, gdzie rozgrywały się kluczowe dla nas wydarzenia i zapadały strategiczne decyzje, rozmawiała z ludźmi, którzy tworzyli historię i na trwałe zapisywali się na jej kartach, nieważne w dobry czy zły sposób. Ale to nie wszystko. Fallaci dokonała tego, co udaje się niewielu dziennikarzom, sama odcisnęła piętno na wydarzeniach i współtworzyła historię. Kiedy była aktywną reporterką zarzucano jej histerię, konfabulację i kreowanie się na bohaterkę własnych tekstów. Za to samo kochali ją czytelnicy i to przyniosło jej popularność. Sławę przyniosła jej też natarczywość, z jaką przesłuchiwała największych światowych przywódców. Do historii przeszły opowieści o jej spotkaniu z ajatollachem Chomeinim czy jej opinie na temat Lecha Wałęsy czy Henrego Kissingera - "idioci". Wykorzystując kredyt popularności, po wielu latach milczenia po 11 września 2001 r. Fallaci mogła wstrząsnąć światową opinią publiczną. Jej przerysowany, pełen wściekłości atak na świat islamu całkowicie nie pasował do politycznie poprawnego bełkotu prawdziwych i udawanych intelektualistów. Fallaci powiedziała to, o czym inni bali się nawet pomyśleć. Można polemizować z jej retoryką, z jej zacietrzewieniem, ale trzeba jej przyznać, że jako jedna z pierwszych zdiagnozowała raka, toczącego Europę. Podczas kiedy Fallaci zmagała się z nowotworem złośliwym, Europa zmaga się ze swoim rakiem: imigrantami, starzeniem się a przede wszystkim utratą tożsamości. Fallaci do ostatka walczyła z chorobą, nie chciała się poddać bez walki. Dlatego z taką wściekłością atakowała Europę, która wywiesza białą flagę i bez jednego wystrzału oddaje pola obcym. Tu chodzi nie tyle o ksenofobię, ale raczej o poczucie własnej świadomości i tożsamości. Fallaci przez całe życie deklarowała się jako ateistka. Ostatnie lata jej życia dowodzą czegoś innego, zbliżenia do tradycyjnych, chrześcijańskich wartości, o które chciała jednak walczyć w nie do końca ewangeliczny sposób.
Krytyka i zajadłość Fallaci są Europie potrzebne. Niekoniecznie po to, by je podzielać i zaakceptować bez zastrzeżeń. Najważniejszy ich cel to wywołanie dyskusji, wyciągnięcie chowanych po kątach brudów.
Pewne jest jedno, głos Fallaci będzie jeszcze bardzo długo słyszalny.
Fallaci to ktoś o wiele więcej niż tylko dziennikarz. To świadek pewnej epoki. Tak, jak świadkiem swoich czasów - przy zachowaniu proporcji - była Hannah Arendt, świadkiem XX wieku Czesław Miłosz, tak Fallaci była świadkiem drugiej połowy XX wieku. Była wszędzie tam, gdzie rozgrywały się kluczowe dla nas wydarzenia i zapadały strategiczne decyzje, rozmawiała z ludźmi, którzy tworzyli historię i na trwałe zapisywali się na jej kartach, nieważne w dobry czy zły sposób. Ale to nie wszystko. Fallaci dokonała tego, co udaje się niewielu dziennikarzom, sama odcisnęła piętno na wydarzeniach i współtworzyła historię. Kiedy była aktywną reporterką zarzucano jej histerię, konfabulację i kreowanie się na bohaterkę własnych tekstów. Za to samo kochali ją czytelnicy i to przyniosło jej popularność. Sławę przyniosła jej też natarczywość, z jaką przesłuchiwała największych światowych przywódców. Do historii przeszły opowieści o jej spotkaniu z ajatollachem Chomeinim czy jej opinie na temat Lecha Wałęsy czy Henrego Kissingera - "idioci". Wykorzystując kredyt popularności, po wielu latach milczenia po 11 września 2001 r. Fallaci mogła wstrząsnąć światową opinią publiczną. Jej przerysowany, pełen wściekłości atak na świat islamu całkowicie nie pasował do politycznie poprawnego bełkotu prawdziwych i udawanych intelektualistów. Fallaci powiedziała to, o czym inni bali się nawet pomyśleć. Można polemizować z jej retoryką, z jej zacietrzewieniem, ale trzeba jej przyznać, że jako jedna z pierwszych zdiagnozowała raka, toczącego Europę. Podczas kiedy Fallaci zmagała się z nowotworem złośliwym, Europa zmaga się ze swoim rakiem: imigrantami, starzeniem się a przede wszystkim utratą tożsamości. Fallaci do ostatka walczyła z chorobą, nie chciała się poddać bez walki. Dlatego z taką wściekłością atakowała Europę, która wywiesza białą flagę i bez jednego wystrzału oddaje pola obcym. Tu chodzi nie tyle o ksenofobię, ale raczej o poczucie własnej świadomości i tożsamości. Fallaci przez całe życie deklarowała się jako ateistka. Ostatnie lata jej życia dowodzą czegoś innego, zbliżenia do tradycyjnych, chrześcijańskich wartości, o które chciała jednak walczyć w nie do końca ewangeliczny sposób.
Krytyka i zajadłość Fallaci są Europie potrzebne. Niekoniecznie po to, by je podzielać i zaakceptować bez zastrzeżeń. Najważniejszy ich cel to wywołanie dyskusji, wyciągnięcie chowanych po kątach brudów.
Pewne jest jedno, głos Fallaci będzie jeszcze bardzo długo słyszalny.