Ledwie w prasie pojawiły się pierwsze spekulacje na temat tak zwanego lewicowego gabinetu cieni, a politycy SLD zaczęli przymierzać pośladki do rządowych foteli, gdy notowania partii Millera poleciały na łeb na szyję, a akcje akcji poszybowały. Dziwne to, bo zdarzyło się akurat w momencie, gdy prawica - szatkując się na trudną do sprecyzowania liczbę partyjek, stronnictw, frakcji i podfrakcji - dokonywała, wydawałoby się, politycznego samobójstwa.
Może o zmianach wyborczych preferencji zadecydował poseł Longin Pastusiak, przedstawiając w Sejmie rejestr win WiN i pomijając zarazem szerszy kontekst ówczesnych dramatycznych wydarzeń? Niezbadane są wyroki naszej opinii publicznej. Jedno jest pewne: jeszcze nie pora dzielić skórę na Jerzym Buzku.
Od gabinetu cieni bardziej mnie dziś interesuje - i sądzę, że nie tylko mnie - "gabinet cienia". Termin ukułem po lekturze tekstu Michała Zielińskiego "Zrobieni na szaro", opowiadającego o shadow economy, czyli "gospodarce cienia". Gospodarka cienia to ogromny przemyt, gigantyczna pralnia brudnych pieniędzy, rak toczący Rzeczpospolitą. Gospodarka cienia jest sprawnie zorganizowana i zarządzana - właśnie przez gabinet cienia. Gabinet ten tworzy - o czym "Wprost" informuje przynajmniej od kilku miesięcy na okładkowych stronach, choć przypomina to rzucanie grochem o ścianę - grupa gangsterów, skorumpowanych prawników i przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości, skorumpowanych celników, skorumpowanych polityków, wreszcie szanowanych biznesmenów. Wzajemnie od siebie zależą, wzajemnie się ochraniają, najczęściej jedni trzymają drugich w szachu. Gabinet cienia nie tylko wytycza szlaki przemytnicze, dzieli rynki zbytu, bezpardonowo eliminuje legalną konkurencję, zdobywa najbardziej lukratywne kontrakty i wygrywa "przetargi stulecia", z których - poza uruchomieniem przepompowni pieniędzy podatników - nic na ogół nie wynika. Gabinet cienia ostro wchodzi w politykę. Oto, jak wynika z tekstu "Pralka wyborcza", w sporej części za brudne pieniądze gabinetu cienia dokonano... ostatniego wyboru głowy państwa. Czy gabinet cienia wybierze nam też przyszły parlament? Pewien finansista z pierwszych stron gazet rzekł mi kiedyś w przypływie szczerości, że nie inwestuje się raczej w konkretnych kandydatów na posłów. Taniej wychodzą zakupy już wybranych.
Dlatego jeżeli szukamy wzorców za oceanem, to bardziej niż współczesność tamtejszego kapitalizmu - którą symbolizuje choćby Carly Fiorina, prezes koncernu Hewlett-Packard (polecam niezwykle interesującą "Rozmowę wprost" z pierwszą damą światowej gospodarki) - przystaje do naszej rzeczywistości okres najbardziej dynamicznego rozwoju Chicago, kiedy faktyczną władzę w "nowej metropolii amerykanizmu" sprawował do spółki z Samuelem Insullem, królem elektryczności i gazu, Alfonso Capone. Przez ćwierć wieku podziemie chicagowskie zachowywało ciągłość "dynas-tii" sławnych przywódców, korumpując urzędników, zarabiając krocie i wodząc za nos policję. Jeśli powołujemy się dla odmiany na europejskie standardy, to najbliższa byłaby naszym realiom Italia sprzed mniej więcej dekady. Według obliczeń magazynu gospodarczego "Il Mondo", włoska mafia we wszystkich swoich odmianach stała się wówczas na półwyspie czwartą partią. W niektórych regionach kraju nie musiała nawet polityków przekupywać. Dysponując czterema milionami głosów wyborców, po prostu ich desygnowała.
Oczywiście nie podam nazwiska ani jednego członka gabinetu cienia. W najgorszym bowiem wypadku uległbym jakiemuś wypadkowi, w najlepszym zaś - podobnie jak Stanisław Tym (vide: "Zezowate szczęście") - zostałbym przez obywatela o nieposzlakowanej opinii pozwany przed sąd i uznany za "znikomo szkodliwego społecznie".
Więcej możesz przeczytać w 15/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.