Zlikwidujmy obowiązek pisania prac magisterskich. Prace magisterskie, licencjackie - szeroki wybór". "Nie masz czasu, aby napisać pracę? Rozwiążemy ten problem - najniższe ceny ". "Ogólnopolski serwis kupna-sprzedaży prac dyplomowych". Setki takich ogłoszeń można znaleźć w Internecie, gazetach, a nawet na tablicach informacyjnych w szkołach wyższych i akademikach.
Gotową pracę można kupić już za 500 zł. Sprawdziliśmy kilkadziesiąt adresów: zaoferowano nam wybór tematów pod konkretnych promotorów praktycznie z każdej wyższej szkoły w Polsce, plany prac, a także gotowe produkty, czasem w kilku wariantach (na zasadzie: niepotrzebne skreślić). Do prac dołączane są instrukcje, jak ich bronić, a nawet pytania, jakie mogą zadawać recenzenci (jeśli z tygodniowym wyprzedzeniem podamy stosowne nazwiska). Obrona prac magisterskich jest więc w Polsce fikcją, poziom większości z nich - bardzo niski, a problematyka wielu mogłaby posłużyć za scenariusz skeczów Monty Pythona.
Zamiast tolerować oszustwa, może warto w ogóle zrezygnować z obowiązku obrony prac magisterskich, a studia kończyć testem kompetencji? Pierwszą samodzielną pracą naukową byłby wówczas doktorat. Studenci medycyny nie muszą bronić prac magisterskich, a ich kwalifikacje nie są przecież gorsze niż absolwentów innych kierunków.
Dobra, nikomu niepotrzebna robota
Zapytaliśmy po 40 studentów Uniwersytetu Warszawskiego, Politechniki Warszawskiej oraz wrocławskiej Akademii Ekonomicznej o to, czy napiszą pracę sami, czy skorzystają z gotowej oferty. Na UW samodzielność deklarowało 77 proc. ankietowanych, na politechnice - 73 proc., w AE - 67 proc. Osoby zdecydowane na posłużenie się gotowym produktem nie uważają się za mniej zdolne - trzy czwarte z nich twierdzi, że pisanie pracy to strata czasu. Zamiast ślęczeć w bibliotekach, wolą pracować, zdobywać doświadczenie i pieniądze. - Pisanie pracy magisterskiej nie oznacza zdobycia umiejętności przydatnych w danym zawodzie.
A jej ocena również nie ma znaczenia dla pracodawców. W pewnym sensie jest to więc sztuka dla sztuki - mówi prof. Ryszard Legutko z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
- Z kupowaniem prac dyplomowych jest trochę tak jak z handlem narkotykami w szkołach. Wszyscy mniej więcej wiedzą, gdzie, za ile i od kogo można dostać towar, ale trudno kogoś złapać za rękę - mówi Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu. Uważa on, że oszustwom sprzyja brak mechanizmów kontroli. Przecież większość promotorów wie, że praca ogromnie się różni od tego, co magistranci prezentowali na seminariach.
Magisterium na sprzedaż
Dla osoby studiującej w Polsce praca magisterska jest najczęściej pierwszą i ostatnią pracą kontrolną, dlatego nie mówi nic na temat jego wiedzy i kompetencji. W Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii podczas kilku lat nauki trzeba napisać 30-50 tekstów. Opiekun naukowy ma więcej okazji, by poznać umiejętności studenta, zorientować się, czy myśli samodzielnie. Poza tym w modelu anglosaskim profesor zajmuje się czterema, sześcioma studentami przez kilka lat. W naszym kraju promotorzy mają (w różnych szkołach) nawet po 50 magistrantów, co uniemożliwia jakąkolwiek merytoryczną kontrolę. Mamy więc taśmową produkcję magistrów.
Plagiaty oraz wykorzystywanie prac napisanych przez podstawione osoby to zwykłe oszustwo, a internetowe czy gazetowe ogłoszenia są namawianiem do przestępstwa. Nikt jednak nie przeciwdziała temu procederowi. Nie jest on też potępiany przez samych studentów. Tolerowanie takich zjawisk zaczyna się już w szkole podstawowej, gdzie ściąganie jest powszechne.
- Nasz system szkolnictwa uczy nieuczciwości od najmłodszych lat. Na ściąganie przyzwalają nauczyciele i uczniowie. Od tego już tylko krok do "naukowego" oszukiwania w dorosłym życiu - przyznaje Kazimierz Marcinkiewicz, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Edukacji Narodowej.
Plagiat powszechny
Plagiaty na poziomie magisterium wykrywane są tylko wtedy, gdy dotyczą osób publicznych lub gdy prace zos-tały wydane. Jeśli promotor i recenzenci nie wykryją oszustwa, co na uczelniach zdarza się raz na kilka lat, praca wędruje do szafy w bibliotece instytutowej i najczęściej nikt już do niej nie zagląda. Niektóre uczelnie próbują walczyć z nieuczciwością, zobowiązując studentów do składania przed obroną prac magisterskich pisemnych oświadczeń, że są ich autorami. Zasadę tę wprowadziły na przykład Akademia Ekonomiczna we Wrocławiu oraz Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
- Nie bagatelizuję tego zjawiska, ale uważam, że plagiaty zdarzają się bardzo rzadko - przekonuje Tadeusz Popłonkowski, dyrektor Departamentu Szkół Wyższych w Ministerstwie Edukacji Narodowej. W rzeczywistości nikt nie zna prawdziwych rozmiarów zjawiska, bo się go po prostu nie bada. Na podstawie naszej sondy wśród studentów odsetek plagiatów i prac niesamodzielnych można szacować na około 30 proc. A pytaliśmy studentów uczelni renomowanych.
Bardzo rzadko się zdarza odkrycie plagiatu w wypadku prac doktorskich i habilitacyjnych, choć ich szeroka oferta w Internecie świadczy o tym, iż jest to proceder dość powszechny.
Szybka ścieżka kariery naukowej
Już za tysiąc złotych można kupić w Internecie gotową pracę doktorską. Nawet jeśli uda się wykryć oszustwo, sprawa jest tuszowana. - Władze uczelni sądzą, że w ten sposób bronią reputacji szkoły. Skutek jest jednak odwrotny, bo studenci, widząc, że nie stosuje się sankcji wobec oszustów, sami odważniej korzystają z "szybkiej ścieżki" zdobycia wykształcenia - mówi prof. Łukasz Turski, fizyk z PAN.
Część pracy doktorskiej Jerzego Markowskiego, byłego wiceministra przemysłu, senatora SLD, bardzo "przypomina" napisany wcześniej doktorat Andrzeja Karbownika. Poseł SLD Jerzy Jankowski w swoim doktoracie skopiował fragment pracy habilitacyjnej prof. Zofii Chyry-Rolicz z Akademii Podlaskiej w Siedlcach. Jednym z recenzentów pracy Jankowskiego był prof. Marian Noga, rektor Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu, który w podręczniku "Makroekonomia" umieścił - nie powołując się na źródła - fragmenty tekstów swych współpracowników. W ubiegłym roku rozwiązano Katedrę Chemii Organicznej AE we Wrocławiu, gdyż kilku jej pracowników, w tym kierownik, przepisało fragmenty pracy włoskich profesorów Angelo Albiniego i Silvio Pietro.
Andrzejowi J. ze Śląskiej Akademii Medycznej zarzucono popełnienie kilkudziesięciu plagiatów. Pod kilkoma takimi pracami podpisali się - jako współautorzy - znani profesorowie ze Śląska. Ujawnienie plagiatów nie przerwało naukowej kariery dr. Andrzeja J. Przeniósł się na Politechnikę Częstochowską, gdzie wygrał konkurs na stanowisko profesora. Zrezygnował z pracy dopiero po ujawnieniu kolejnych oszustw. Prof. Jerzy K. z Uniwersytetu Wrocławskiego przepisał fragmenty książki bawarskiego prof. Helmuta Kopki. O kopiowanie z cudzych prac oskarżona została niedawno Magdalena S. z Uniwersytetu Szczecińskiego. Podobny zarzut postawiono kilka miesięcy temu Hieronimowi P., byłemu asystentowi w Katedrze Filozofii Akademii Bydgoskiej.
Plagiatorom oszustwo uchodzi najczęściej na sucho. Oceniająca ich Centralna Komisja ds. Tytułu Naukowego i Stopni Naukowych w ubiegłym roku nie podjęła żadnej decyzji w sprawie uchylenia stopnia naukowego. W tym roku odebrała go posłowi Jankowskiemu. - Żałuję, że nazwisk osób nieuczciwych nie można podawać do publicznej wiadomości. Infamia pomogłaby wykluczyć tych ludzi ze wspólnoty uczonych - mówi prof. Marek Bojarski, przewodniczący komisji dyscyplinarnej przy Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego.
Zamiast tolerować oszustwa, może warto w ogóle zrezygnować z obowiązku obrony prac magisterskich, a studia kończyć testem kompetencji? Pierwszą samodzielną pracą naukową byłby wówczas doktorat. Studenci medycyny nie muszą bronić prac magisterskich, a ich kwalifikacje nie są przecież gorsze niż absolwentów innych kierunków.
Dobra, nikomu niepotrzebna robota
Zapytaliśmy po 40 studentów Uniwersytetu Warszawskiego, Politechniki Warszawskiej oraz wrocławskiej Akademii Ekonomicznej o to, czy napiszą pracę sami, czy skorzystają z gotowej oferty. Na UW samodzielność deklarowało 77 proc. ankietowanych, na politechnice - 73 proc., w AE - 67 proc. Osoby zdecydowane na posłużenie się gotowym produktem nie uważają się za mniej zdolne - trzy czwarte z nich twierdzi, że pisanie pracy to strata czasu. Zamiast ślęczeć w bibliotekach, wolą pracować, zdobywać doświadczenie i pieniądze. - Pisanie pracy magisterskiej nie oznacza zdobycia umiejętności przydatnych w danym zawodzie.
A jej ocena również nie ma znaczenia dla pracodawców. W pewnym sensie jest to więc sztuka dla sztuki - mówi prof. Ryszard Legutko z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
- Z kupowaniem prac dyplomowych jest trochę tak jak z handlem narkotykami w szkołach. Wszyscy mniej więcej wiedzą, gdzie, za ile i od kogo można dostać towar, ale trudno kogoś złapać za rękę - mówi Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu. Uważa on, że oszustwom sprzyja brak mechanizmów kontroli. Przecież większość promotorów wie, że praca ogromnie się różni od tego, co magistranci prezentowali na seminariach.
Magisterium na sprzedaż
Dla osoby studiującej w Polsce praca magisterska jest najczęściej pierwszą i ostatnią pracą kontrolną, dlatego nie mówi nic na temat jego wiedzy i kompetencji. W Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii podczas kilku lat nauki trzeba napisać 30-50 tekstów. Opiekun naukowy ma więcej okazji, by poznać umiejętności studenta, zorientować się, czy myśli samodzielnie. Poza tym w modelu anglosaskim profesor zajmuje się czterema, sześcioma studentami przez kilka lat. W naszym kraju promotorzy mają (w różnych szkołach) nawet po 50 magistrantów, co uniemożliwia jakąkolwiek merytoryczną kontrolę. Mamy więc taśmową produkcję magistrów.
Plagiaty oraz wykorzystywanie prac napisanych przez podstawione osoby to zwykłe oszustwo, a internetowe czy gazetowe ogłoszenia są namawianiem do przestępstwa. Nikt jednak nie przeciwdziała temu procederowi. Nie jest on też potępiany przez samych studentów. Tolerowanie takich zjawisk zaczyna się już w szkole podstawowej, gdzie ściąganie jest powszechne.
- Nasz system szkolnictwa uczy nieuczciwości od najmłodszych lat. Na ściąganie przyzwalają nauczyciele i uczniowie. Od tego już tylko krok do "naukowego" oszukiwania w dorosłym życiu - przyznaje Kazimierz Marcinkiewicz, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Edukacji Narodowej.
Plagiat powszechny
Plagiaty na poziomie magisterium wykrywane są tylko wtedy, gdy dotyczą osób publicznych lub gdy prace zos-tały wydane. Jeśli promotor i recenzenci nie wykryją oszustwa, co na uczelniach zdarza się raz na kilka lat, praca wędruje do szafy w bibliotece instytutowej i najczęściej nikt już do niej nie zagląda. Niektóre uczelnie próbują walczyć z nieuczciwością, zobowiązując studentów do składania przed obroną prac magisterskich pisemnych oświadczeń, że są ich autorami. Zasadę tę wprowadziły na przykład Akademia Ekonomiczna we Wrocławiu oraz Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
- Nie bagatelizuję tego zjawiska, ale uważam, że plagiaty zdarzają się bardzo rzadko - przekonuje Tadeusz Popłonkowski, dyrektor Departamentu Szkół Wyższych w Ministerstwie Edukacji Narodowej. W rzeczywistości nikt nie zna prawdziwych rozmiarów zjawiska, bo się go po prostu nie bada. Na podstawie naszej sondy wśród studentów odsetek plagiatów i prac niesamodzielnych można szacować na około 30 proc. A pytaliśmy studentów uczelni renomowanych.
Bardzo rzadko się zdarza odkrycie plagiatu w wypadku prac doktorskich i habilitacyjnych, choć ich szeroka oferta w Internecie świadczy o tym, iż jest to proceder dość powszechny.
Szybka ścieżka kariery naukowej
Już za tysiąc złotych można kupić w Internecie gotową pracę doktorską. Nawet jeśli uda się wykryć oszustwo, sprawa jest tuszowana. - Władze uczelni sądzą, że w ten sposób bronią reputacji szkoły. Skutek jest jednak odwrotny, bo studenci, widząc, że nie stosuje się sankcji wobec oszustów, sami odważniej korzystają z "szybkiej ścieżki" zdobycia wykształcenia - mówi prof. Łukasz Turski, fizyk z PAN.
Część pracy doktorskiej Jerzego Markowskiego, byłego wiceministra przemysłu, senatora SLD, bardzo "przypomina" napisany wcześniej doktorat Andrzeja Karbownika. Poseł SLD Jerzy Jankowski w swoim doktoracie skopiował fragment pracy habilitacyjnej prof. Zofii Chyry-Rolicz z Akademii Podlaskiej w Siedlcach. Jednym z recenzentów pracy Jankowskiego był prof. Marian Noga, rektor Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu, który w podręczniku "Makroekonomia" umieścił - nie powołując się na źródła - fragmenty tekstów swych współpracowników. W ubiegłym roku rozwiązano Katedrę Chemii Organicznej AE we Wrocławiu, gdyż kilku jej pracowników, w tym kierownik, przepisało fragmenty pracy włoskich profesorów Angelo Albiniego i Silvio Pietro.
Andrzejowi J. ze Śląskiej Akademii Medycznej zarzucono popełnienie kilkudziesięciu plagiatów. Pod kilkoma takimi pracami podpisali się - jako współautorzy - znani profesorowie ze Śląska. Ujawnienie plagiatów nie przerwało naukowej kariery dr. Andrzeja J. Przeniósł się na Politechnikę Częstochowską, gdzie wygrał konkurs na stanowisko profesora. Zrezygnował z pracy dopiero po ujawnieniu kolejnych oszustw. Prof. Jerzy K. z Uniwersytetu Wrocławskiego przepisał fragmenty książki bawarskiego prof. Helmuta Kopki. O kopiowanie z cudzych prac oskarżona została niedawno Magdalena S. z Uniwersytetu Szczecińskiego. Podobny zarzut postawiono kilka miesięcy temu Hieronimowi P., byłemu asystentowi w Katedrze Filozofii Akademii Bydgoskiej.
Plagiatorom oszustwo uchodzi najczęściej na sucho. Oceniająca ich Centralna Komisja ds. Tytułu Naukowego i Stopni Naukowych w ubiegłym roku nie podjęła żadnej decyzji w sprawie uchylenia stopnia naukowego. W tym roku odebrała go posłowi Jankowskiemu. - Żałuję, że nazwisk osób nieuczciwych nie można podawać do publicznej wiadomości. Infamia pomogłaby wykluczyć tych ludzi ze wspólnoty uczonych - mówi prof. Marek Bojarski, przewodniczący komisji dyscyplinarnej przy Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego.
Więcej możesz przeczytać w 16/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.