Dlaczego potrzebna jest ustawa o wolności informacji . Ostatnie pięć lat III Rzeczypospolitej to systematyczna ucieczka od wolności słowa. Ustawodawcy i rządzący robili wiele, by mediom i obywatelom utrudnić gwarantowany konstytucją dostęp do informacji lub wręcz uniemożliwić ich zdobywanie. Kiedy parlament uchwalał ustawy o ochronie danych osobowych i informacji niejawnych, posłowie twierdzili, że działają w imię dobra państwa.
Praktyka pokazała, że działali w interesie rządzących. Wprawdzie wolności słowa nie zapewni żadna ustawa, może być jednak przynajmniej przeciwwagą dla aktów prawnych tę wolność ograniczających.
Centrum Monitoringu Wolności Prasy, Instytut Spraw Publicznych, Fundacja Batorego i jescze kilka innych instytucji postanowiły przygotować i poddać publicznej debacie społeczny projekt ustawy o prawie do informacji. - Na całym świecie dobre ustawy o dostępie do informacji powstawały w strukturach pozarządowych. Zapewne dlatego, że były pisane "przeciw władzy". Chcemy zebrać sto tysięcy podpisów i wnieść do Sejmu społeczny projekt ustawy - tłumaczy Andrzej Goszczyński, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy.
Czy jest ona potrzebna obywatelom III RP, skoro art. 4 prawa prasowego nakłada na organy władzy obowiązek współpracy z dziennikarzami? Każdy, kto próbował ten obowiązek wyegzekwować, wie, że władza potrafi zrobić wszystko, aby informacji nie udzielić. W kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego nie można otrzymać większości ważnych danych na temat postępowań ułaskawieniowych. Nie można się też na przykład dowiedzieć, czym kierował się prezydent, przyznając wysokie odznaczenia państwowe działaczom Związku Studentów Polskich czy dziennikarzom "Trybuny".
Jeszcze gorzej sytuacja wygląda na prowincji. W październiku 1999 r. wydawany w Białej Podlaskiej tygodnik "Głos Podlasia" zwrócił się do przewodniczącego gminy Łosice o udostępnienie protokołu obrad komisji rewizyjnej, sprawdzającej prace zarządu miasta i gminy. Odmowę uzasadniano tym, że dokument powstał na zamkniętym posiedzeniu, a więc nie może być ujawniony prasie. Decyzję przewodniczącego zaskarżono do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Ten oddalił skargę tygodnika, lecz rewizję nadzwyczajną na korzyść gazety wniósł prezes NSA Roman Hauser. Stwierdził on, że naruszona została konstytucyjna zasada swobodnego dostępu do informacji. Sąd Najwyższy uchylił wyrok, a przy ponownym rozpoznaniu sprawy przez NSA okazało się, że decyzja przewodniczącego rady gminy była niezgodna z konstytucją oraz prawem prasowym. Ostateczne orzeczenie zapadło dopiero w marcu 2001 r.
Sprawa ta dowodzi, że obowiązujące procedury dobijania się do drzwi urzędów po informacje nie dają żadnych gwarancji ich pozyskania. Można wątpić, że zmieni to zawarta w projekcie ustawy propozycja utworzenia urzędu rzecznika prawa do informacji (RPI), powoływanego przez Sejm większością trzech piątych głosów. W każdym razie generalny inspektor ochrony danych osobowych i minister spraw wewnętrznych zyskają liczącego się partnera. Obywatele i dziennikarze mieliby natomiast szansę na skrócenie procedur odwoławczych. Do kompetencji rzecznika należałoby bowiem na przykład rozstrzyganie sporów między urzędnikami a obywatelami. Na podjęcie decyzji w sprawach dziennikarskich miałby zaledwie siedem dni - informacja jest przecież towarem, który szybko traci wartość. Odwołania od orzeczeń rzecznika rozpoznawać ma NSA - w wypadku mediów wyrok musiałby zapaść w ciągu czternastu dni.
Być może dzięki RPI znikną ograniczenia dostępu do informacji tworzone prawem kaduka - jak to w regulaminie rady gminy i miasta Żychlin, stwierdzające: "Obrady nad poszczególnymi punktami porządku obrad odbędą się przy drzwiach zamkniętych". Próbując wyeliminować tego rodzaju absurdy, twórcy projektu - prof. Andrzej Rzepliński oraz Ireneusz Kondak - zapisali: "Każdy obywatel ma prawo wstępu na posiedzenia kolegialnych organów władzy publicznej pochodzących z powszechnych wyborów, z możliwością rejestracji dźwięku lub obrazu oraz dostępu do protokołów z tych posiedzeń".
Kilka lat trwała walka o ujawnienie wysokości zarobków pracowników samorządowych. Dopiero wyrok NSA z 1992 r. (w sprawie wniesionej przez redaktora naczelnego "Panoramy Ziemi Mrągowskiej") przesądził, że informacje te powinny być jawne. W polskim prawie nie ma konkretnego przepisu, który nakazywałby przejrzystość urzędniczych finansów. Dlatego twórcy projektu ustawy chcą go wprowadzić. Informacje o rocznym wynagrodzeniu oraz innych dochodach uzyskanych w czasie pełnienia funkcji publicznej powinny być zamieszczane na urzędowych stronach WWW. Projekt wprowadza także domniemanie, że wszelkie informacje są powszechnie dostępne. Jeśli zatem urzędnik nie chce ich ujawnić, musi wykazać, że ma ku temu wyraźną podstawę prawną.
Centrum Monitoringu Wolności Prasy, Instytut Spraw Publicznych, Fundacja Batorego i jescze kilka innych instytucji postanowiły przygotować i poddać publicznej debacie społeczny projekt ustawy o prawie do informacji. - Na całym świecie dobre ustawy o dostępie do informacji powstawały w strukturach pozarządowych. Zapewne dlatego, że były pisane "przeciw władzy". Chcemy zebrać sto tysięcy podpisów i wnieść do Sejmu społeczny projekt ustawy - tłumaczy Andrzej Goszczyński, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy.
Czy jest ona potrzebna obywatelom III RP, skoro art. 4 prawa prasowego nakłada na organy władzy obowiązek współpracy z dziennikarzami? Każdy, kto próbował ten obowiązek wyegzekwować, wie, że władza potrafi zrobić wszystko, aby informacji nie udzielić. W kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego nie można otrzymać większości ważnych danych na temat postępowań ułaskawieniowych. Nie można się też na przykład dowiedzieć, czym kierował się prezydent, przyznając wysokie odznaczenia państwowe działaczom Związku Studentów Polskich czy dziennikarzom "Trybuny".
Jeszcze gorzej sytuacja wygląda na prowincji. W październiku 1999 r. wydawany w Białej Podlaskiej tygodnik "Głos Podlasia" zwrócił się do przewodniczącego gminy Łosice o udostępnienie protokołu obrad komisji rewizyjnej, sprawdzającej prace zarządu miasta i gminy. Odmowę uzasadniano tym, że dokument powstał na zamkniętym posiedzeniu, a więc nie może być ujawniony prasie. Decyzję przewodniczącego zaskarżono do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Ten oddalił skargę tygodnika, lecz rewizję nadzwyczajną na korzyść gazety wniósł prezes NSA Roman Hauser. Stwierdził on, że naruszona została konstytucyjna zasada swobodnego dostępu do informacji. Sąd Najwyższy uchylił wyrok, a przy ponownym rozpoznaniu sprawy przez NSA okazało się, że decyzja przewodniczącego rady gminy była niezgodna z konstytucją oraz prawem prasowym. Ostateczne orzeczenie zapadło dopiero w marcu 2001 r.
Sprawa ta dowodzi, że obowiązujące procedury dobijania się do drzwi urzędów po informacje nie dają żadnych gwarancji ich pozyskania. Można wątpić, że zmieni to zawarta w projekcie ustawy propozycja utworzenia urzędu rzecznika prawa do informacji (RPI), powoływanego przez Sejm większością trzech piątych głosów. W każdym razie generalny inspektor ochrony danych osobowych i minister spraw wewnętrznych zyskają liczącego się partnera. Obywatele i dziennikarze mieliby natomiast szansę na skrócenie procedur odwoławczych. Do kompetencji rzecznika należałoby bowiem na przykład rozstrzyganie sporów między urzędnikami a obywatelami. Na podjęcie decyzji w sprawach dziennikarskich miałby zaledwie siedem dni - informacja jest przecież towarem, który szybko traci wartość. Odwołania od orzeczeń rzecznika rozpoznawać ma NSA - w wypadku mediów wyrok musiałby zapaść w ciągu czternastu dni.
Być może dzięki RPI znikną ograniczenia dostępu do informacji tworzone prawem kaduka - jak to w regulaminie rady gminy i miasta Żychlin, stwierdzające: "Obrady nad poszczególnymi punktami porządku obrad odbędą się przy drzwiach zamkniętych". Próbując wyeliminować tego rodzaju absurdy, twórcy projektu - prof. Andrzej Rzepliński oraz Ireneusz Kondak - zapisali: "Każdy obywatel ma prawo wstępu na posiedzenia kolegialnych organów władzy publicznej pochodzących z powszechnych wyborów, z możliwością rejestracji dźwięku lub obrazu oraz dostępu do protokołów z tych posiedzeń".
Kilka lat trwała walka o ujawnienie wysokości zarobków pracowników samorządowych. Dopiero wyrok NSA z 1992 r. (w sprawie wniesionej przez redaktora naczelnego "Panoramy Ziemi Mrągowskiej") przesądził, że informacje te powinny być jawne. W polskim prawie nie ma konkretnego przepisu, który nakazywałby przejrzystość urzędniczych finansów. Dlatego twórcy projektu ustawy chcą go wprowadzić. Informacje o rocznym wynagrodzeniu oraz innych dochodach uzyskanych w czasie pełnienia funkcji publicznej powinny być zamieszczane na urzędowych stronach WWW. Projekt wprowadza także domniemanie, że wszelkie informacje są powszechnie dostępne. Jeśli zatem urzędnik nie chce ich ujawnić, musi wykazać, że ma ku temu wyraźną podstawę prawną.
Więcej możesz przeczytać w 17/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.