Politykę obecnego prezydenta Rosji kształtują cele oraz zasady dawnego KGB. Niedawno na Zachodzie powiedziałem dziennikarzom: wyobraźcie sobie, że kanclerzem Niemiec zostaje były oficer SS, gestapo albo Stasi. Ktoś go pyta: Jaki jest pański stosunek do poprzedniej służby?. A on odpowiada: Jestem z niej dumny" - mówił na łamach "Moskowskogo Komsomolca" Siergiej Kowaliow, deputowany do Dumy.
Przez wielu za granicą uznawany za sumienie Rosji Kowaliow funkcjonuje jednak na marginesie rosyjskiego życia politycznego. Ton nadaje mu za to osoba, o której mowa w powyższym opisie. Od ponad roku sprawy w Rosji toczą się pod dyktando jednego człowieka - prezydenta Władimira Władimirowicza Putina, ukształtowanego przez jedną z budzących największą grozę organizacji XX wieku: KGB - zbrodnicze narzędzie sowieckiego komunizmu. Czy i w jakim stopniu sam Putin i cała Rosja zdołali się już uwolnić od piętna, jakim zostali przez nie naznaczeni? A może nadal niosą garb ponurej przeszłości, będąc niewolnikami tamtych metod i celów?
- Człowiek, który pracował w KGB, nie może być demokratą. Nie ma żadnej szansy, że będzie wprowadzał jakiekolwiek reformy gospodarcze - ocenia Władimir Bukowski, pisarz i dawny dysydent. Osoby pokroju Putina mogą - według niego - dążyć jedynie do odbudowy mocarstwa w dawnym rozumieniu. - Dla nich wpływy i siła państwa wyrażają się głównie w liczebności sił zbrojnych, w zdolności zastraszania. To ich metoda na to, by się z Rosją liczono - dodaje Bukowski.
Kamienna twarz reformatora
Człowiek o kamiennej twarzy i zimnych oczach budzi różnorakie emocje. Rosjanie nadal darzą go jednak dużym zaufaniem. Dla demokraty Kowaliowa to żaden argument: "Nie potrafię sobie wyobrazić ani jednej barbarzyńskiej idei, której nasze społeczeństwo z zadowoleniem by nie poparło. Oprócz tradycji zawdzięczamy to także perfekcyjnej działalności naszych specjalistów od technologii politycznych. Działają bezwstydnie i z bezgranicznym cynizmem".
Zabiegając o schedę po Jelcynie, który go namaścił, Putin opowiadał co nieco o swej przeszłości. Był funkcjonariuszem KGB w Leningradzie, a potem we wschodnich Niemczech, gdzie robił wszystko, by wykradać technologiczne nowinki z sąsiedniej RFN. Dziesięć lat po rozpadzie ZSRR Rosja nadal nie jest w stanie konkurować pod tym względem z Zachodem, dlatego rosyjscy szpiedzy wciąż są bardzo ważni i mają pełne ręce roboty - ich zadaniem jest dopomóc w odbudowaniu utraconej potęgi państwa. Fakt, że niedawno Waszyngton wydalił 50 rosyjskich dyplomatów oskarżonych o szpiegostwo, tylko to potwierdza.
Ludzie KGB górą
Wywiad oraz pozostałe służby specjalne ponownie zaczynają odgrywać główną rolę w państwie rosyjskim, kierowanym przez byłego funkcjonariusza tajnych służb. Kluczowe stanowiska w państwie zajmują dziś przede wszystkim ich wychowankowie. Jest wśród nich Siergiej Iwanow, uważany za osobę numer dwa w państwie. Ten towarzysz Putina z okresu służby w KGB był najpierw sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Narodowego, a niedawno został ministrem obrony. Podobni ludzie stanęli na czele siedmiu nowych superregionów administracyjnych, utworzonych po to, by dać odpór mrzonkom rosyjskiej inteligencji o większej samodzielności poszczególnych części wielkiego kraju. Centralizacja władzy (w tym chęć ponownego połączenia służb specjalnych w ramach czegoś na kształt dawnego KGB) zdaje się jednym z zasadniczych celów Putina.
Właściwie zahamowany został proces demokratyzacji państwa. Być może decyduje o tym zapożyczona od dawnych służb specjalnych optyka oglądu rzeczywistości - podział na "patriotów" i "wrogów" według zasady "kto nie z nami, ten przeciw nam". Putin dobrze opanował dżudo - w polityce sprawia wrażenie, jakby chciał od razu pokonać przez yppon wszystkich ośmielających się wyrażać inne opinie niż on, traktując krytykę niemal jak zdradę. Niedawno rzucił na tatami bodaj ostatnią zorganizowaną siłę opozycyjną w Rosji - grupę medialną Media Most. W walce z niepokornym holdingiem naginano prawo, a sędziowie i prokuratorzy wykonywali wolę władzy - jak za dawnych czasów. Następczyni KGB - Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB) - robi wszystko, by kontrolować Internet i pocztę elektroniczną.
Wojna i propaganda
To wszystko jednak tylko niewinne igraszki w porównaniu z iście stalinowskim podejściem do rozwiązania konfliktu w Czeczenii. W wyniku wojny w Czeczenii zginęło już co najmniej 100 tys. ludzi. Co gorsza, to właśnie rozpętanie drugiej wojny czeczeńskiej przysporzyło Putinowi zwolenników, umożliwiając przejęcie władzy po wycofaniu się Borysa Jelcyna.
Nowa seria zamachów bombowych i dymisja ministra obrony przekonują, że wojna jeszcze się nie zakończyła. Ujawniła za to stosunek prezydenta do wolności słowa. Ze szkoły KGB musiał on wynieść przekonanie - w myśl leninowskiej zasady - że dziennikarze to propagandyści i agitatorzy. W praktyce oznaczało to na przykład próby werbowania w Niemczech do współpracy z rosyjskimi służbami specjalnymi tamtejszych publicystów. Putin jednoznacznie też ocenił Andrieja Babickiego, reportera Radia Swoboda. Zdaniem prezydenta, informując o walkach ze strony czeczeńskiej, Babicki "kolaborował z bandytami". Według Putina to, co robił dziennikarz Swobody, było "dużo groźniejsze niż strzelanie z karabinu maszynowego". W tej sytuacji może dziwić chyba tylko "łagodność" środków, jakie wobec niego zastosowano - aresztowanie, pobicie, upozorowanie porwania przez czeczeńskich bojowników.
Dyktatura prawa
Charakterystyczny dla nowego prezydenta jest język walki - jakby żywcem przejęty z systemów totalitarnych opisanych w formie powieściowej przez George’a Orwella czy analizowanych naukowo przez Victora Klemperera. Zabiegi o realizowanie celów politycznych to dla Putina "batalie". Prezydent ukończył studia prawnicze w czasach, kiedy prawo służyło gnębieniu ludzi przez system. Gdy mówi o zaprowadzaniu rządów prawa, nadal używa określenia "dyktatura prawa".
Sporo światła na sam sposób widzenia świata i sprawowania władzy przez Putina rzuca sprawa amerykańskiego biznesmena Edmonda Pope’a. Pod koniec roku ten emerytowany pracownik wywiadu został aresztowany w Rosji za szpiegostwo, choć to podobno przedstawiciele władz - namawiając do wspólnego biznesu - zupełnie oficjalnie przekazali mu dokumenty dotyczące rosyjskich torped. W sprawie Pope’a sąd wydał wyrok skazujący - 20 lat w obozie pracy - wedle klasycznego wzorca. Ani media, ani publiczność nie zostały dopuszczone do procesu, a zarzuty były oparte na tajnych przepisach, do których obrona nie miała dostępu. Anglojęzyczny "The Moscow Times" napisał, że proces Pope’a odbywał się według procedur stalinowskich, a państwo "oparło się na niczym, żeby uzyskać rezultaty, których szukało". W końcu jednak Putin "wspaniałomyślnie" ułaskawił Amerykanina.
Ważniejsze, że swymi działaniami na co dzień prezydent kreuje atmosferę zagrożenia kraju przez wrogie siły. Za szpiegów uznawani są na przykład ekolodzy. Rozliczne procesy sądowe mają ograniczyć kontakty naukowców i dziennikarzy ze światem zewnętrznym.
Wszystko, co Putin osiągnął w życiu, zawdzięcza pracy w tajnych służbach. Nawet władzę zdobył poniekąd w sposób zakulisowy. Do prezydentury w największym kraju świata nie wywindowała go naturalna kariera polityczna, lecz akt namaszczenia przez Borysa Jelcyna, który katapultował go do władzy z fotela szefa SFB. W polityce pojawił się znikąd, jego siła nie opiera się na demokratycznych instytucjach. Posunięcia Putina raczej przypominają akcje specjalne niż działania głowy państwa.
Opiekun z KGB
Gdy upadał mur berliński, Putin palił akta i naprędce reorganizował wschodnioniemiecką siatkę KGB. Po Jelcynie też "posprzątał" - zastąpił schorowanego prezydenta w obliczu zbliżających się wyborów, a także narastających oskarżeń o korupcję. Równocześnie zagwarantował patronowi i jego rodzinie prawną nietykalność. Teraz inicjuje chaotyczne reformy. Czy będzie miał więcej szczęścia niż KGB-ista Jurij Andropow, który tuż przed Gorbaczowem próbował naprawiać walące się imperium bardzo bliskimi Putinowi metodami?
Jelcyn miał mu powiedzieć, by "zaopiekował się Rosją". Robi to najlepiej jak umie. W manifeście opublikowanym w Internecie u progu prezydentury tak pisał o tradycji państwa paternalistycznego w Rosji: "Nie ma sensu spekulować, czy jest dobra czy zła. Ona istnieje i pozostaje dominująca. Trzeba to wziąć pod uwagę, szczególnie w polityce społecznej". Stwierdził, że Rosja nie jest jeszcze gotowa na przyjęcie klasycznego liberalizmu i nie będzie szybko - jeśli w ogóle kiedykolwiek - przypominać Stanów Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii.
Wylano hektolitry atramentu, żeby rozszyfrować enigmatyczne stwierdzenia rosyjskiego przywódcy, który nawet poparciu społecznemu nadaje charakter "specjalny". "Financial Times" zastanawiał się, czy Putin będzie bardziej "kuzynem" Blaira czy "krewnym" Dzierżyńskiego. Zbigniew Brzeziński porównywał go z Pinochetem i Miloseviciem. Bukowski twierdzi, że Putin nie prowadzi Rosji w żadnym konkretnym kierunku. Po prostu próbuje odbudować władzę KGB, strukturę, którą zna najlepiej z czasów sowieckich. - Może nawet myśli, że w ten sposób odbudowuje wielkość państwa. W rzeczywistości przyspiesza jego upadek. Pogłębi to bowiem kryzys i doprowadzi do rozpadu Rosji - ostrzega Bukowski. Putin ma jednoznaczną opinię o takich jak Bukowski uciekinierach z dawnego państwa opartego na wszechwładzy KGB i o tym, co publikują: "Nie czytam książek ludzi, którzy zdradzili ojczyznę".
- Człowiek, który pracował w KGB, nie może być demokratą. Nie ma żadnej szansy, że będzie wprowadzał jakiekolwiek reformy gospodarcze - ocenia Władimir Bukowski, pisarz i dawny dysydent. Osoby pokroju Putina mogą - według niego - dążyć jedynie do odbudowy mocarstwa w dawnym rozumieniu. - Dla nich wpływy i siła państwa wyrażają się głównie w liczebności sił zbrojnych, w zdolności zastraszania. To ich metoda na to, by się z Rosją liczono - dodaje Bukowski.
Kamienna twarz reformatora
Człowiek o kamiennej twarzy i zimnych oczach budzi różnorakie emocje. Rosjanie nadal darzą go jednak dużym zaufaniem. Dla demokraty Kowaliowa to żaden argument: "Nie potrafię sobie wyobrazić ani jednej barbarzyńskiej idei, której nasze społeczeństwo z zadowoleniem by nie poparło. Oprócz tradycji zawdzięczamy to także perfekcyjnej działalności naszych specjalistów od technologii politycznych. Działają bezwstydnie i z bezgranicznym cynizmem".
Zabiegając o schedę po Jelcynie, który go namaścił, Putin opowiadał co nieco o swej przeszłości. Był funkcjonariuszem KGB w Leningradzie, a potem we wschodnich Niemczech, gdzie robił wszystko, by wykradać technologiczne nowinki z sąsiedniej RFN. Dziesięć lat po rozpadzie ZSRR Rosja nadal nie jest w stanie konkurować pod tym względem z Zachodem, dlatego rosyjscy szpiedzy wciąż są bardzo ważni i mają pełne ręce roboty - ich zadaniem jest dopomóc w odbudowaniu utraconej potęgi państwa. Fakt, że niedawno Waszyngton wydalił 50 rosyjskich dyplomatów oskarżonych o szpiegostwo, tylko to potwierdza.
Ludzie KGB górą
Wywiad oraz pozostałe służby specjalne ponownie zaczynają odgrywać główną rolę w państwie rosyjskim, kierowanym przez byłego funkcjonariusza tajnych służb. Kluczowe stanowiska w państwie zajmują dziś przede wszystkim ich wychowankowie. Jest wśród nich Siergiej Iwanow, uważany za osobę numer dwa w państwie. Ten towarzysz Putina z okresu służby w KGB był najpierw sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Narodowego, a niedawno został ministrem obrony. Podobni ludzie stanęli na czele siedmiu nowych superregionów administracyjnych, utworzonych po to, by dać odpór mrzonkom rosyjskiej inteligencji o większej samodzielności poszczególnych części wielkiego kraju. Centralizacja władzy (w tym chęć ponownego połączenia służb specjalnych w ramach czegoś na kształt dawnego KGB) zdaje się jednym z zasadniczych celów Putina.
Właściwie zahamowany został proces demokratyzacji państwa. Być może decyduje o tym zapożyczona od dawnych służb specjalnych optyka oglądu rzeczywistości - podział na "patriotów" i "wrogów" według zasady "kto nie z nami, ten przeciw nam". Putin dobrze opanował dżudo - w polityce sprawia wrażenie, jakby chciał od razu pokonać przez yppon wszystkich ośmielających się wyrażać inne opinie niż on, traktując krytykę niemal jak zdradę. Niedawno rzucił na tatami bodaj ostatnią zorganizowaną siłę opozycyjną w Rosji - grupę medialną Media Most. W walce z niepokornym holdingiem naginano prawo, a sędziowie i prokuratorzy wykonywali wolę władzy - jak za dawnych czasów. Następczyni KGB - Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB) - robi wszystko, by kontrolować Internet i pocztę elektroniczną.
Wojna i propaganda
To wszystko jednak tylko niewinne igraszki w porównaniu z iście stalinowskim podejściem do rozwiązania konfliktu w Czeczenii. W wyniku wojny w Czeczenii zginęło już co najmniej 100 tys. ludzi. Co gorsza, to właśnie rozpętanie drugiej wojny czeczeńskiej przysporzyło Putinowi zwolenników, umożliwiając przejęcie władzy po wycofaniu się Borysa Jelcyna.
Nowa seria zamachów bombowych i dymisja ministra obrony przekonują, że wojna jeszcze się nie zakończyła. Ujawniła za to stosunek prezydenta do wolności słowa. Ze szkoły KGB musiał on wynieść przekonanie - w myśl leninowskiej zasady - że dziennikarze to propagandyści i agitatorzy. W praktyce oznaczało to na przykład próby werbowania w Niemczech do współpracy z rosyjskimi służbami specjalnymi tamtejszych publicystów. Putin jednoznacznie też ocenił Andrieja Babickiego, reportera Radia Swoboda. Zdaniem prezydenta, informując o walkach ze strony czeczeńskiej, Babicki "kolaborował z bandytami". Według Putina to, co robił dziennikarz Swobody, było "dużo groźniejsze niż strzelanie z karabinu maszynowego". W tej sytuacji może dziwić chyba tylko "łagodność" środków, jakie wobec niego zastosowano - aresztowanie, pobicie, upozorowanie porwania przez czeczeńskich bojowników.
Dyktatura prawa
Charakterystyczny dla nowego prezydenta jest język walki - jakby żywcem przejęty z systemów totalitarnych opisanych w formie powieściowej przez George’a Orwella czy analizowanych naukowo przez Victora Klemperera. Zabiegi o realizowanie celów politycznych to dla Putina "batalie". Prezydent ukończył studia prawnicze w czasach, kiedy prawo służyło gnębieniu ludzi przez system. Gdy mówi o zaprowadzaniu rządów prawa, nadal używa określenia "dyktatura prawa".
Sporo światła na sam sposób widzenia świata i sprawowania władzy przez Putina rzuca sprawa amerykańskiego biznesmena Edmonda Pope’a. Pod koniec roku ten emerytowany pracownik wywiadu został aresztowany w Rosji za szpiegostwo, choć to podobno przedstawiciele władz - namawiając do wspólnego biznesu - zupełnie oficjalnie przekazali mu dokumenty dotyczące rosyjskich torped. W sprawie Pope’a sąd wydał wyrok skazujący - 20 lat w obozie pracy - wedle klasycznego wzorca. Ani media, ani publiczność nie zostały dopuszczone do procesu, a zarzuty były oparte na tajnych przepisach, do których obrona nie miała dostępu. Anglojęzyczny "The Moscow Times" napisał, że proces Pope’a odbywał się według procedur stalinowskich, a państwo "oparło się na niczym, żeby uzyskać rezultaty, których szukało". W końcu jednak Putin "wspaniałomyślnie" ułaskawił Amerykanina.
Ważniejsze, że swymi działaniami na co dzień prezydent kreuje atmosferę zagrożenia kraju przez wrogie siły. Za szpiegów uznawani są na przykład ekolodzy. Rozliczne procesy sądowe mają ograniczyć kontakty naukowców i dziennikarzy ze światem zewnętrznym.
Wszystko, co Putin osiągnął w życiu, zawdzięcza pracy w tajnych służbach. Nawet władzę zdobył poniekąd w sposób zakulisowy. Do prezydentury w największym kraju świata nie wywindowała go naturalna kariera polityczna, lecz akt namaszczenia przez Borysa Jelcyna, który katapultował go do władzy z fotela szefa SFB. W polityce pojawił się znikąd, jego siła nie opiera się na demokratycznych instytucjach. Posunięcia Putina raczej przypominają akcje specjalne niż działania głowy państwa.
Opiekun z KGB
Gdy upadał mur berliński, Putin palił akta i naprędce reorganizował wschodnioniemiecką siatkę KGB. Po Jelcynie też "posprzątał" - zastąpił schorowanego prezydenta w obliczu zbliżających się wyborów, a także narastających oskarżeń o korupcję. Równocześnie zagwarantował patronowi i jego rodzinie prawną nietykalność. Teraz inicjuje chaotyczne reformy. Czy będzie miał więcej szczęścia niż KGB-ista Jurij Andropow, który tuż przed Gorbaczowem próbował naprawiać walące się imperium bardzo bliskimi Putinowi metodami?
Jelcyn miał mu powiedzieć, by "zaopiekował się Rosją". Robi to najlepiej jak umie. W manifeście opublikowanym w Internecie u progu prezydentury tak pisał o tradycji państwa paternalistycznego w Rosji: "Nie ma sensu spekulować, czy jest dobra czy zła. Ona istnieje i pozostaje dominująca. Trzeba to wziąć pod uwagę, szczególnie w polityce społecznej". Stwierdził, że Rosja nie jest jeszcze gotowa na przyjęcie klasycznego liberalizmu i nie będzie szybko - jeśli w ogóle kiedykolwiek - przypominać Stanów Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii.
Wylano hektolitry atramentu, żeby rozszyfrować enigmatyczne stwierdzenia rosyjskiego przywódcy, który nawet poparciu społecznemu nadaje charakter "specjalny". "Financial Times" zastanawiał się, czy Putin będzie bardziej "kuzynem" Blaira czy "krewnym" Dzierżyńskiego. Zbigniew Brzeziński porównywał go z Pinochetem i Miloseviciem. Bukowski twierdzi, że Putin nie prowadzi Rosji w żadnym konkretnym kierunku. Po prostu próbuje odbudować władzę KGB, strukturę, którą zna najlepiej z czasów sowieckich. - Może nawet myśli, że w ten sposób odbudowuje wielkość państwa. W rzeczywistości przyspiesza jego upadek. Pogłębi to bowiem kryzys i doprowadzi do rozpadu Rosji - ostrzega Bukowski. Putin ma jednoznaczną opinię o takich jak Bukowski uciekinierach z dawnego państwa opartego na wszechwładzy KGB i o tym, co publikują: "Nie czytam książek ludzi, którzy zdradzili ojczyznę".
Więcej możesz przeczytać w 17/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.