Pamiętam awantury w telewizji, gdy w programie "Na tronie" wyśmialiśmy Pawlaka, wówczas premiera. Nagle zaczęto zmieniać godziny emisji audycji, potem zniknęła ona z anteny - wspomina Krzysztof Daukszewicz i dodaje: - Nietykalność władzy to przejaw bolszewickiego myślenia z czasów, gdy I sekretarz był poza zasięgiem krytyki.
Tymczasem niedawno właśnie w ojczyźnie bolszewików furorę robiły "Kukły". Do czasu. Twórca scenariuszy tego telewizyjnego widowiska Wiktor Szendorowicz stał się pierwszym satyrykiem Rosji. Sięgał do literatury i znanych filmów. Widzowie mogli obejrzeć "Nędzników", "Terminatora" i "Pulp Fiction" w lalkowym wykonaniu. Jelcyn (wówczas prezydent) był na przykład wodzem jaskiniowców, mającym problemy z tajemniczą chorobą. Zataczał się, bełkotał, zasypiał... "Kukły" zniknęły jednak z anteny wraz z odejściem z NTW autorów programu, którym nie w smak by-ła kontrola państwowego Gazpromu. Stacja wprawdzie nadal ma prawa licencyjne (odkupiła je od Francuzów), lecz nikt nie wierzy, że "Kukły" jeszcze ożyją. Nikt nie ma też wątpliwości, że wszechwładny Władimir Putin nie ma ochoty występować w roli ojca chrzestnego sycylijskiej mafii, dyrektora szpitala psychiatrycznego, karła lub Drakuli - a tak przedstawiał go Szendorowicz.
Satyra podważa autorytety, uwielbia szargać świętości. Ośmieszanie maluczkich na nikim przecież nie robi wrażenia. To dlatego w Wielkiej Brytanii satyra najchętniej kpi z rodziny królewskiej. W popularnym programie telewizyjnym BBC "Have I Got News For You" czarnoskóry satyryk Blackwood uznał, że królowa uwieczniona na banknocie wygląda jak "znudzona jędza". "Private Eye", najpopularniejszy tygodnik satyryczny, wyśmiewa wszystkich. Ostatnio ogłosił, że wirusem pryszczycy zaraziła się świnia Vaz, więc zostanie zarżnięta (Keith Vaz, minister do spraw Europy w rządzie brytyjskim, ma trudności z rozliczeniem się z funduszy wyborczych).
We Francji satyrycy również mają za nic polityczną poprawność. Autorzy najpopularniejszej nad Sekwaną telewizyjnej szopki "Les Guignols de l’info" bywają bezlitośni. Bez taryfy ulgowej drwi się też z przedstawicieli władz i religijnych autorytetów w Izraelu. Ogólnokrajowe gazety regularnie zamieszczają karykatury polityczne. Dziennik "Jedijot Achronot" do wydania szabasowego dołącza wkładkę z zaprawionymi ostrą ironią atakami na polityków i rabinów. Ogromnym wzięciem cieszą się także telewizyjne kabarety polityczne - choćby mupety "Harcofim", w ramach puenty zadające sobie uderzenia głową. Sprawdzianem popularności polityków jest to, czy mają w programie swoją kukłę.
Próbę wskrzeszenia polskiej satyry politycznej podjęła niedawno Telewizja Puls. "Gumitycy" jednak zawodzą, robią wrażenie żałosnej parodii satyry, drażnią niedoróbkami - począwszy od lateksowych lalek, z których większości nie da się zidentyfikować bez pomocy tekstu, na nieśmiesznych dialogach kończąc. Marcin Wolski, początkowo współautor tekstów, odciął się od przedsięwzięcia i nie kryje rozczarowania. A zapowiadało się nieźle, gdy reżyserii podjął się Piotr Tomaszuk, twórca teatru Towarzystwo Wierszalin...
Na bezrybiu i rak ryba, dlatego satyrykami politycznymi tytułują się dziś twórcy zaledwie ocierający się o ten gatunek. W rzeczywistości poza "Szopką" Wolskiego - kontynuującą tradycje "Polskiego zoo" - i "Dziennikiem telewizyjnym" Fedorowicza trudno wskazać jego przykłady. Chwyt polegający na użyciu wypowiedzi osób publicznych w wymyślonych kontekstach okazał się tyleż oryginalny, co komiczny. W TVN w programie "Ale plama" Janusz Rewiński i Krzysztof Piasecki kpią w niezłym stylu. Kto jednak nie śledzi na bieżąco życia politycznego, nie zrozumie, z czego panowie się śmieją. Regres przeżywa kabaret estradowy. Nie istnieje prasa satyryczna, próby jej reaktywowania spełzły na niczym. Drwiący z rzeczywistości "felietoniści obrazu" - Andrzej Czeczot, Henryk Sawka i Andrzej Mleczko - to właściwie trzej muszkieterzy całej polskiej prasy. Coroczny przegląd kabaretów Paka udowodnił ostatnio, że młodzi twórcy unikają polityki jak ognia. W Zielonej Górze, uchodzącej za zagłębie kabaretu (Potem; Drugi Garnitur; Raz, Dwa, Trzy), wśród kabareciarzy utarło się powiedzonko: "tylko bez polityki, panowie". Czy tylko dlatego, że młodych polityka mierzi, nudzi?
Honoru polskiej satyry - wywodzonej od czasów Krasickiego, po Boya - bronią jeszcze nieliczni niezależni felietoniści wolnej prasy. Ale i oni muszą zacząć brać pod uwagę "znikomą szkodliwość społeczną czynu" Stanisława Tyma w głośnej sprawie sądowej z powództwa prokuratora Gorzkiewicza. Polskie prawo w sposób nie spotykany w nowoczesnych demokracjach chroni dobre imię urzędników państwowych. Po co się więc narażać?
- Ograniczenia, które niegdyś narzucała cenzura, dziś dyktuje tak zwana linia stacji, w której satyryk się produkuje - mówi Marcin Wolski. Sukcesu jego "Polskiego zoo", w którym politycy ukazywani pod postacią zwierzęcych lalek rozśmieszali do łez, nie powtórzy zapewne żaden kabaret satyryczny. Program oglądało 60 proc. telewidzów (sic!). Dlaczego zdjęto go z anteny, Wolski nie wie, choć się domyśla: - "Właścicielem" telewizji publicznej może być za chwilę każdy, a stacje prywatne również w dużym stopniu są zależne od widzimisię polityków. Trzeba więc uważać, by nie nadepnąć na ogon żadnej z politycznych opcji. To właśnie polityczne lęki szefów stacji telewizyjnych zabijają satyrę polityczną, nie dając jej dotrzeć do rzeszy odbiorców.
Satyra podważa autorytety, uwielbia szargać świętości. Ośmieszanie maluczkich na nikim przecież nie robi wrażenia. To dlatego w Wielkiej Brytanii satyra najchętniej kpi z rodziny królewskiej. W popularnym programie telewizyjnym BBC "Have I Got News For You" czarnoskóry satyryk Blackwood uznał, że królowa uwieczniona na banknocie wygląda jak "znudzona jędza". "Private Eye", najpopularniejszy tygodnik satyryczny, wyśmiewa wszystkich. Ostatnio ogłosił, że wirusem pryszczycy zaraziła się świnia Vaz, więc zostanie zarżnięta (Keith Vaz, minister do spraw Europy w rządzie brytyjskim, ma trudności z rozliczeniem się z funduszy wyborczych).
We Francji satyrycy również mają za nic polityczną poprawność. Autorzy najpopularniejszej nad Sekwaną telewizyjnej szopki "Les Guignols de l’info" bywają bezlitośni. Bez taryfy ulgowej drwi się też z przedstawicieli władz i religijnych autorytetów w Izraelu. Ogólnokrajowe gazety regularnie zamieszczają karykatury polityczne. Dziennik "Jedijot Achronot" do wydania szabasowego dołącza wkładkę z zaprawionymi ostrą ironią atakami na polityków i rabinów. Ogromnym wzięciem cieszą się także telewizyjne kabarety polityczne - choćby mupety "Harcofim", w ramach puenty zadające sobie uderzenia głową. Sprawdzianem popularności polityków jest to, czy mają w programie swoją kukłę.
Próbę wskrzeszenia polskiej satyry politycznej podjęła niedawno Telewizja Puls. "Gumitycy" jednak zawodzą, robią wrażenie żałosnej parodii satyry, drażnią niedoróbkami - począwszy od lateksowych lalek, z których większości nie da się zidentyfikować bez pomocy tekstu, na nieśmiesznych dialogach kończąc. Marcin Wolski, początkowo współautor tekstów, odciął się od przedsięwzięcia i nie kryje rozczarowania. A zapowiadało się nieźle, gdy reżyserii podjął się Piotr Tomaszuk, twórca teatru Towarzystwo Wierszalin...
Na bezrybiu i rak ryba, dlatego satyrykami politycznymi tytułują się dziś twórcy zaledwie ocierający się o ten gatunek. W rzeczywistości poza "Szopką" Wolskiego - kontynuującą tradycje "Polskiego zoo" - i "Dziennikiem telewizyjnym" Fedorowicza trudno wskazać jego przykłady. Chwyt polegający na użyciu wypowiedzi osób publicznych w wymyślonych kontekstach okazał się tyleż oryginalny, co komiczny. W TVN w programie "Ale plama" Janusz Rewiński i Krzysztof Piasecki kpią w niezłym stylu. Kto jednak nie śledzi na bieżąco życia politycznego, nie zrozumie, z czego panowie się śmieją. Regres przeżywa kabaret estradowy. Nie istnieje prasa satyryczna, próby jej reaktywowania spełzły na niczym. Drwiący z rzeczywistości "felietoniści obrazu" - Andrzej Czeczot, Henryk Sawka i Andrzej Mleczko - to właściwie trzej muszkieterzy całej polskiej prasy. Coroczny przegląd kabaretów Paka udowodnił ostatnio, że młodzi twórcy unikają polityki jak ognia. W Zielonej Górze, uchodzącej za zagłębie kabaretu (Potem; Drugi Garnitur; Raz, Dwa, Trzy), wśród kabareciarzy utarło się powiedzonko: "tylko bez polityki, panowie". Czy tylko dlatego, że młodych polityka mierzi, nudzi?
Honoru polskiej satyry - wywodzonej od czasów Krasickiego, po Boya - bronią jeszcze nieliczni niezależni felietoniści wolnej prasy. Ale i oni muszą zacząć brać pod uwagę "znikomą szkodliwość społeczną czynu" Stanisława Tyma w głośnej sprawie sądowej z powództwa prokuratora Gorzkiewicza. Polskie prawo w sposób nie spotykany w nowoczesnych demokracjach chroni dobre imię urzędników państwowych. Po co się więc narażać?
- Ograniczenia, które niegdyś narzucała cenzura, dziś dyktuje tak zwana linia stacji, w której satyryk się produkuje - mówi Marcin Wolski. Sukcesu jego "Polskiego zoo", w którym politycy ukazywani pod postacią zwierzęcych lalek rozśmieszali do łez, nie powtórzy zapewne żaden kabaret satyryczny. Program oglądało 60 proc. telewidzów (sic!). Dlaczego zdjęto go z anteny, Wolski nie wie, choć się domyśla: - "Właścicielem" telewizji publicznej może być za chwilę każdy, a stacje prywatne również w dużym stopniu są zależne od widzimisię polityków. Trzeba więc uważać, by nie nadepnąć na ogon żadnej z politycznych opcji. To właśnie polityczne lęki szefów stacji telewizyjnych zabijają satyrę polityczną, nie dając jej dotrzeć do rzeszy odbiorców.
Więcej możesz przeczytać w 17/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.