Film "Bracie, gdzie jesteś" Joela i Ethana Coenów to antologia, tak napakowana aluzjami, że nawet wieloletni kinoman nie wszystkie wyłapuje
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, to już jest bezczelność: bracia Joel i Ethan Coenowie obwieścili światu, że są współczesną inkarnacją Homera i stworzyli film "Bracie, gdzie jesteś?", który ma być nową wersją "Odysei".
Zygmunt Kałużyński: Wynikałoby z tego, że Amerykanie czytają "Odyseję" i jest to ich ulubiona lektura. W przeciwnym razie wybitni filmowcy amerykańscy nigdy by się na nią nie powoływali, sądząc, że jest obca ich widzom. Zastanawiam się, panie Tomaszu, czy tym sposobem nie zwrócili oni uwagi na nasz stosunek do spadku kulturowego. Najwyraźniej liczą oni, że coś o "Odysei" wiemy, znamy choćby kilka szczegółów.
TR: Amerykanie wiedzą zapewne, że jest to opowieść o facecie, który bardzo długo podróżuje po to, żeby móc wrócić do czekającej na niego żony.
ZK: Nie tylko. Ja co prawda "Odysei" nie czytałem, ale wiem, że występują tam różne postacie. Platona też nie czytałem, a wiem, że to wielki myśliciel! A mój znajomy nigdy nie czytał "Don Kichota", wie jednak, że Don Kichot to wariat i marzyciel, który ciągle ma kłopoty w życiu, zaś Sancho Pansa to konkret, realizm i poczucie rzeczywistości. I tyle przyswoił ze spadku kulturalnego przeciętny obywatel i u nas, i w Ameryce, i w Nowej Zelandii, i na biegunie.
TR: Panie Zygmuncie, film "Bracie, gdzie jesteś?" opiera się na założeniu, że gdyby Homer zjawił się na amerykańskim Południu w latach 30., "Odyseja" wyglądałaby tak: trzech drobnych przestępców ucieka z przymusowych robót i poprzez pola brnie w celu odnalezienia jakiegoś tajemniczego skarbu, jak się potem okazuje - nie istniejącego!
ZK: Mało tego, są tam też aluzje wyraziste, kijem po łbie. Nawet Homer występuje jako ślepy kolejarz, który jedzie na drezynie. Główny bohater, który ciągnie swoich dwóch towarzyszy przez całą Amerykę, nazywa się Ulisses, a jego żona, która go porzuciła, gdy wylądował w kryminale, nazywa się Penny, czyli Penelopa. Ale to nie wszystko! Po drodze spotykają Cyklopa. Jak wiadomo z Homera, był on postacią okrutną: miał jedno oko i uwięził podróżników w jaskini. Tutaj John Goodman też ma jedno oko zaklejone i znęca się nad naszymi. W "Odysei" mieliśmy jeszcze syreny, które pięknie śpiewały...
TR: ... i sprowadzały zgubę na żeglarzy. W filmie syreny wyglądają jak playmates żywcem wzięte z ogrodu Hugh Hefnera, w którym założyciel "Playboya" organizował wodne orgie erotyczne.
ZK: Ponieważ jednak bracia Coenowie starali się tej historii nadać charakter antyczny, syreny stanowią połączenie wizji niebiańskiej z burdelem. Dziewczynki są w przezroczystych koszulach do ziemi, jakich nie ma chyba nawet w "Playboyu"...
TR: Zależy, w którym numerze, panie Zygmuncie.
ZK: Mają nieprzyzwoitą minę, a jednocześnie przypominają anielice.
TR: Skończmy z tymi aniołami. W filmie mamy też piekło, czyli Ku-Klux-Klan.
ZK: Przeszedł pan teraz do następnego źródła inspiracji braci Coenów. Wpakowali oni do tego filmu nieprawdopodobnie dużo. Można nawet powiedzieć, że jest to jakby suma ich dotychczasowej działalności.
TR: Taki artystyczny kotlet mielony?
ZK: Właśnie, kotlet mielony z celuloidu taśm kina amerykańskiego. Ich kariera polega na tym, że zaczęli od amatorstwa, a doszli do największych nagród, z Oscarami i Złotą Palmą w Cannes włącznie.
TR: Rzeczywiście, bawią się tutaj historią kina. Chociażby przez to, że George’a Clooneya, grającego głównego bohatera, ucharakteryzowano na Clarke’a Gable’a. Co prawda, mnie on bardziej przypomina w tej charakteryzacji Toma Sellecka, ale i tak intencja upodobnienia go do bohatera "Przeminęło z wiatrem" pozostała czytelna.
ZK: Panie Tomaszu, zdaje się, że bracia Coenowie chcieli, abyśmy mieli w tym filmie absolutnie wszystkie skojarzenia! To jest dokładnie to, co robili zawsze: brali tradycyjne tematy kina amerykańskiego, na przykład robienie kariery ("Hudsucker Proxy") czy zbrodnię ("Fargo"), i traktowali je w sposób parodystyczny, ale serio - z bardzo starannym nakładem inscenizacyjnym, wielkim gustem i wysmakowaniem.
TR: Ależ w "Bracie, gdzie jesteś?" nic nie jest serio. Tu wszystko jest z przymrużeniem oka i na komediowo. Nawet Ku-Klux-Klan, co jest już doprawdy karkołomne.
ZK: Owszem, niemniej jednak mamy tutaj repertuar kina z epoki wielkiego kryzysu. Już sam tytuł filmu odnosi się do popularnej piosenki, która prawie stała się symbolem wielkiej depresji - "Bracie, czy masz dziesięć centów, żeby mi dać na kupno kawałka chleba?". Tematy filmu są przecież typowe dla tego okresu. Na przykład wielki bandzior - występuje tu taki specjalista, który jednego dnia okradł aż trzy banki; ma on chwile depresji i wtedy jest tragiczną, melancholijną postacią, albo znowu wyje z radości, że gdy zostanie stracony na krześle elektrycznym, dowie się o tym cała Ameryka.
TR: Mamy też film muzyczny - w "Bracie, gdzie jesteś" jest mnóstwo bluesa.
ZK: I to nadspodziewanie dobrego! W ogóle uważam, że jest to świetna muzyka filmowa, jedna z najlepszych w sezonie. To ważny element, bo przecież w tym okresie rozwijał się jazz, country stało się ogólnoamerykańskie, a piosenka sentymentalna stawała się tym, czym jest teraz. Krótko mówiąc, ten film to prawdziwa antologia, tak napakowana aluzjami, że nawet wieloletni kinoman, jak ja, nie wszystkie wyłapuje. Po prostu czuję, że jest ich tam jeszcze więcej!
TR: Czyli film, który idealnie nadaje się do dyskusyjnych klubów filmowych, bo sprawia przyjemność nie tylko w czasie oglądania, ale także w czasie dyskutowania o nim i wynajdywania różnego rodzaju skojarzeń.
ZK: Tak, to dodatkowy powód do zabawy dla maniaków kina. Ale, panie Tomaszu, w tym tkwi także niebezpieczeństwo: film tak upchany zagrożony jest utratą równowagi i wreszcie zniechęceniem widza.
TR: O czym pan mówi, panie Zygmuncie, skoro George Clooney dostał za rolę w tym filmie Złoty Glob dla najlepszego aktora komediowego sezonu!
ZK: I to jest właśnie wyczyn braciszków. Oni z tego kotleta mielonego zrobili takie danie, że człowiek smakuje je i bawi się jak prosię (przepraszam za skojarzenie mięsne). Tu dopiero widać jacy to są zdolni chłopcy!
Więcej możesz przeczytać w 17/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.