Właśnie rok temu, przy okazji premiery "Angel-A" Besson oświadczył, że przestaje kręcić filmy. Zapowiedział, że po ukończeniu prac nad "Arturem i Minimkami", który jest jego dziesiątym pełnometrażowym filmem w karierze, poszuka sobie innego zajęcia. "Dziesiątka to dobra liczba, w końcu tyle jest przykazań" - wyjaśniał.
Wtedy wydawało się, że to świetna decyzja - reżyser sprawiał wrażenie wypalonego i wypranego z pomysłów. Jednak po "Arturze i Minimkach" każdy, kto tak myślał, musi odszczekać swe słowa. Besson w najnowszym filmie wraca do stylu, którym zaskakiwał w "Piątym elemencie". W tej animacji także nie ma niczego nowego, ale całość jest tak zwiewna i urocza, że przy końcowych napisach oniemiałym widzom ręce same składają się do oklasków. Na całe szczęście Besson zdecydował, że swe przejście w stan spoczynku odłoży i wcześniej nakręci drugą część "Artura...". Miło, gdy wielki artysta żegna się z publicznością z taką klasą.
"Artur i Minimki" ("Arthur et les Minimoys"), reż. Luc Besson, Francja/USA, 2006