Czy istnieje jeszcze kanibalizm? Czy w XXI wieku można gdzieś spotkać prawdziwych ludożerców? Podróżnicy penetrujący wszystkie kontynenty domagają się informacji na temat ludzi uprawiających antropofagię. Denis O’Rourke z odrobiną szyderstwa wskazał turystom w głośnym filmie "The Cannibal Tours" najatrakcyjniejszą podróż szlakiem ludożerców.
Na fidżyjskiej wyspie Viti Levu, w miejscu, gdzie lądowali kanibale z Tonga, spotkałem Amerykankę pragnącą się dowiedzieć, jak ćwiartowano ofiarę. Na wielu wyspach Pacyfiku powodzeniem cieszą się kopie rzekomych widelców ludożerców.
Nie spotkałem osoby, która na pewno je lub jadła ludzkie mięso. Zetknąłem się natomiast wielokrotnie z mitem kanibalizmu. W Kongo zapewniano mnie, że ludożercy żyją w jednej z pobliskich wiosek, na Wyspach Salomona przekonywano, że na jednym z okruchów lądu należących do tego państwa chwyta się i pożera ludzi. Na Nowej Gwinei dowiedziałem się, że walczące z sobą klany i plemiona oskarżają się wzajemnie o zabijanie i zjadanie dzieci, co ma być usprawiedliwieniem ich zmagań. Z kolei ksiądz Edward Osiecki - werbista, który dziesięć lat spędził na misji w Papui, w górskiej miejscowości Wabag (prowincja Enga) - wielokrotnie słyszał o kanibalizmie. Niekiedy wydawało mu się, że natykał się na poszlaki świadczące o antropofagii, nigdy jednak nie znalazł dowodów.
Jak zły duch kanibalizm towarzyszył odkrywcom i żeglarzom. Krzysztof Kolumb podczas podróży amerykańskiej wylądował w Santa Maria de Guadelupe i znalazł tam ślady antropofagii; podobnie na Haiti. Jakiś Indianin zdradził mu, że na sąsiedniej wyspie żyją ludożercy Cariba - Kolumb zrozumiał "canibal" i tak narodziło się pojęcie kanibalizmu. Ulryk Schmiedel opisuje w relacji z podróży do Ameryki Południowej w roku 1534 wizytę w Kolumbii: jeńców wojennych tuczono tam "jak w Niemczech świnie", a pożerano nie tylko dlatego, że mięso ludzkie uchodziło za szczególnie smaczne, ale też z mistycznej wiary, że przejmie się siły innej walecznej istoty. A Morza Południowe? Jak pisze Paul Herrmann w książce "Pokażcie mi testament Adama", mieszkańcy Polinezji "byli prawie wszyscy ludożercami, mordercami i łowcami głów". Najbardziej dramatycznie przedstawiały się, według Herrmanna, przygody Henry’ego Stanleya w Afryce: "Podróż rzeką była równie trudna jak marsz przez las. Murzyni - były to szczepy ludożerców - powstali przeciw cudzoziemcom. Tłumacze wołali do nich: Senneneh, senneneh (pokój, pokój), lecz w odpowiedzi rozlegało się stale: Bo-bo-bo-bo!. Mięso! Mięso, oto nadpływa mięso!". Na widok zbliżającej się floty wznoszono dzikie okrzyki radości.
Także Polacy mieli doświadczenia z ludożercami. Dzięki pośrednictwu Krzysztofa Starzyńskiego, który wtedy mieszkał na Fidżi, odwiedziłem świętą wyspę Mbau, dawną siedzibę Thakombaua, i obejrzałem kanibalskie akcesoria. Zachowały się tu resztki pieców ludożerczych, które podobno nigdy nie wygasały. Pewnego dnia monarcha, postrach archipelagu, ochrzcił się i poprosił królową Wiktorię o objęcie jego państwa protektoratem. Podczas uroczystości sprezentował Wiktorii maczugę, którą przez długie lata miażdżył ludzkie czaszki, ze słowami: "Proszę Waszą Królewską Mość o przyjęcie w darze mojej wysłużonej maczugi".
Na Fidżi w okolicach rzeki Sigatoka dotarłem do Jaskini Ludożerców. Wśród stalagmitów i stalaktytów zachowały się piec oraz stół, na którym ćwiartowano ludzi. Ofiarom obcinano języki; usmażone uchodziły za wielki przysmak. Dopiero około 1890 r. zaniechano tych praktyk, a kultywujący je kapłani uszli w góry.
Przed dwudziestu laty Zbyszko Henelt i Kazimierz Muszyński, polscy misjonarze w Papui-Nowej Gwinei, wprowadzali mnie w świat rzeczywistości i magii. Ludożerstwo? "Tak, mówią, że gdzieś nad rzeką Sepik jeszcze się trafia. Ale my tu mamy wiele ważniejszych problemów". Ksiądz Edward Osiecki powiedział mi, że jeszcze niedawno w Western Highlands występowała choroba giri-giri, czyli "śmiejąca się śmierć" (twarze umierających wykrzywiał przerażający skurcz). Panowała opinia, że zapadają na nią wyłącznie ludzie spożywający organy istot własnego gatunku.
Do Irianu, zwanego teraz Irian Jaya, dotarłem przed dwoma laty, granicę - z braku innego sposobu - pokonując pieszo. Dziś mam pewność, że trafiłem do jednego z najciekawszych krajów. Z Jayapury, stolicy prowincji, poleciałem do Wameny, głównego miasta doliny Baliem, gdzie spotkałem ludzi chodzących nago. Odwiedziłem też wioski zamieszkane przez plemię Dani. Zdumiały mnie panujące tu warunki życia i obyczaje - mieszkanie pospołu z uwędzonymi mumiami przodków. Dżungle Irianu są gęste i rozległe; raz po raz wychodzą z nich grupy wojowników nieznanego plemienia. Napotykając mieszkańców doliny Baliem, nie staje się z pewnością oko w oko z ludożercami, ale już u Asmatów w zachodniej stronie kraju jest inaczej.
W 1961 r. zaginął Michael Rockefeller; mógł paść ofiarą kanibali (są poszlaki, lecz nie ma dowodów), ale mógł też zostać pożarty przez krokodyle. Wydana w Singapurze książka "Indonesian New Guinea" zawiera kilka wzmianek o ludożerstwie: "Są ciągle na wielkiej wyspie zakamarki, gdzie nie docierają misjonarze ani przedstawiciele administracji, i nikt nie może powiedzieć, jakie praktyki są tam stosowane". Przewodnik wspomina o zjedzeniu na wyspie Biak protestanckiego kaznodziei i 12 jego asystentów.
"Kanibalizm należy badać jako zjawisko, zestaw faktów, ale można się też zajmować zespołem wyobrażeń stanowiących szeroko funkcjonujący mit" - mówi dr Anna Wieczorkiewicz, antropolog kultury z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Na Nowej Gwinei można zaobserwować związek kanibalizmu z seksem, a także śmiercią (obrzędy pogrzebowe, podczas których spożycie kawałka ciała zmarłego stanowi rytualny znak solidarności i magiczne zapewnienie ciągłości istnienia). Niektóre wyspy Pacyfiku były nazywane ziemią ludożerców i - jak Fidżi - omijane. Do dziś można usłyszeć: "Tam cię mogą zjeść". Sam byłem adresatem takiego ostrzeżenia. Zapytany o ludożerców, ksiądz Osiecki opowiada zasłyszany w Nowej Gwinei dowcip. Świeżo przybyły misjonarz pyta witających go tubylców: "Czy nie ma wśród was ludożerców?". Odpowiadają mu chórem: "Ależ skąd! Wczoraj zjedliśmy ostatniego".
Nie spotkałem osoby, która na pewno je lub jadła ludzkie mięso. Zetknąłem się natomiast wielokrotnie z mitem kanibalizmu. W Kongo zapewniano mnie, że ludożercy żyją w jednej z pobliskich wiosek, na Wyspach Salomona przekonywano, że na jednym z okruchów lądu należących do tego państwa chwyta się i pożera ludzi. Na Nowej Gwinei dowiedziałem się, że walczące z sobą klany i plemiona oskarżają się wzajemnie o zabijanie i zjadanie dzieci, co ma być usprawiedliwieniem ich zmagań. Z kolei ksiądz Edward Osiecki - werbista, który dziesięć lat spędził na misji w Papui, w górskiej miejscowości Wabag (prowincja Enga) - wielokrotnie słyszał o kanibalizmie. Niekiedy wydawało mu się, że natykał się na poszlaki świadczące o antropofagii, nigdy jednak nie znalazł dowodów.
Jak zły duch kanibalizm towarzyszył odkrywcom i żeglarzom. Krzysztof Kolumb podczas podróży amerykańskiej wylądował w Santa Maria de Guadelupe i znalazł tam ślady antropofagii; podobnie na Haiti. Jakiś Indianin zdradził mu, że na sąsiedniej wyspie żyją ludożercy Cariba - Kolumb zrozumiał "canibal" i tak narodziło się pojęcie kanibalizmu. Ulryk Schmiedel opisuje w relacji z podróży do Ameryki Południowej w roku 1534 wizytę w Kolumbii: jeńców wojennych tuczono tam "jak w Niemczech świnie", a pożerano nie tylko dlatego, że mięso ludzkie uchodziło za szczególnie smaczne, ale też z mistycznej wiary, że przejmie się siły innej walecznej istoty. A Morza Południowe? Jak pisze Paul Herrmann w książce "Pokażcie mi testament Adama", mieszkańcy Polinezji "byli prawie wszyscy ludożercami, mordercami i łowcami głów". Najbardziej dramatycznie przedstawiały się, według Herrmanna, przygody Henry’ego Stanleya w Afryce: "Podróż rzeką była równie trudna jak marsz przez las. Murzyni - były to szczepy ludożerców - powstali przeciw cudzoziemcom. Tłumacze wołali do nich: Senneneh, senneneh (pokój, pokój), lecz w odpowiedzi rozlegało się stale: Bo-bo-bo-bo!. Mięso! Mięso, oto nadpływa mięso!". Na widok zbliżającej się floty wznoszono dzikie okrzyki radości.
Także Polacy mieli doświadczenia z ludożercami. Dzięki pośrednictwu Krzysztofa Starzyńskiego, który wtedy mieszkał na Fidżi, odwiedziłem świętą wyspę Mbau, dawną siedzibę Thakombaua, i obejrzałem kanibalskie akcesoria. Zachowały się tu resztki pieców ludożerczych, które podobno nigdy nie wygasały. Pewnego dnia monarcha, postrach archipelagu, ochrzcił się i poprosił królową Wiktorię o objęcie jego państwa protektoratem. Podczas uroczystości sprezentował Wiktorii maczugę, którą przez długie lata miażdżył ludzkie czaszki, ze słowami: "Proszę Waszą Królewską Mość o przyjęcie w darze mojej wysłużonej maczugi".
Na Fidżi w okolicach rzeki Sigatoka dotarłem do Jaskini Ludożerców. Wśród stalagmitów i stalaktytów zachowały się piec oraz stół, na którym ćwiartowano ludzi. Ofiarom obcinano języki; usmażone uchodziły za wielki przysmak. Dopiero około 1890 r. zaniechano tych praktyk, a kultywujący je kapłani uszli w góry.
Przed dwudziestu laty Zbyszko Henelt i Kazimierz Muszyński, polscy misjonarze w Papui-Nowej Gwinei, wprowadzali mnie w świat rzeczywistości i magii. Ludożerstwo? "Tak, mówią, że gdzieś nad rzeką Sepik jeszcze się trafia. Ale my tu mamy wiele ważniejszych problemów". Ksiądz Edward Osiecki powiedział mi, że jeszcze niedawno w Western Highlands występowała choroba giri-giri, czyli "śmiejąca się śmierć" (twarze umierających wykrzywiał przerażający skurcz). Panowała opinia, że zapadają na nią wyłącznie ludzie spożywający organy istot własnego gatunku.
Do Irianu, zwanego teraz Irian Jaya, dotarłem przed dwoma laty, granicę - z braku innego sposobu - pokonując pieszo. Dziś mam pewność, że trafiłem do jednego z najciekawszych krajów. Z Jayapury, stolicy prowincji, poleciałem do Wameny, głównego miasta doliny Baliem, gdzie spotkałem ludzi chodzących nago. Odwiedziłem też wioski zamieszkane przez plemię Dani. Zdumiały mnie panujące tu warunki życia i obyczaje - mieszkanie pospołu z uwędzonymi mumiami przodków. Dżungle Irianu są gęste i rozległe; raz po raz wychodzą z nich grupy wojowników nieznanego plemienia. Napotykając mieszkańców doliny Baliem, nie staje się z pewnością oko w oko z ludożercami, ale już u Asmatów w zachodniej stronie kraju jest inaczej.
W 1961 r. zaginął Michael Rockefeller; mógł paść ofiarą kanibali (są poszlaki, lecz nie ma dowodów), ale mógł też zostać pożarty przez krokodyle. Wydana w Singapurze książka "Indonesian New Guinea" zawiera kilka wzmianek o ludożerstwie: "Są ciągle na wielkiej wyspie zakamarki, gdzie nie docierają misjonarze ani przedstawiciele administracji, i nikt nie może powiedzieć, jakie praktyki są tam stosowane". Przewodnik wspomina o zjedzeniu na wyspie Biak protestanckiego kaznodziei i 12 jego asystentów.
"Kanibalizm należy badać jako zjawisko, zestaw faktów, ale można się też zajmować zespołem wyobrażeń stanowiących szeroko funkcjonujący mit" - mówi dr Anna Wieczorkiewicz, antropolog kultury z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Na Nowej Gwinei można zaobserwować związek kanibalizmu z seksem, a także śmiercią (obrzędy pogrzebowe, podczas których spożycie kawałka ciała zmarłego stanowi rytualny znak solidarności i magiczne zapewnienie ciągłości istnienia). Niektóre wyspy Pacyfiku były nazywane ziemią ludożerców i - jak Fidżi - omijane. Do dziś można usłyszeć: "Tam cię mogą zjeść". Sam byłem adresatem takiego ostrzeżenia. Zapytany o ludożerców, ksiądz Osiecki opowiada zasłyszany w Nowej Gwinei dowcip. Świeżo przybyły misjonarz pyta witających go tubylców: "Czy nie ma wśród was ludożerców?". Odpowiadają mu chórem: "Ależ skąd! Wczoraj zjedliśmy ostatniego".
Więcej możesz przeczytać w 18/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.