Czy stalinowscy prokuratorzy i sędziowie unikną odpowiedzialności za zbrodnie sądowe?
Stalinowscy sędziowie i prokuratorzy, którzy w latach 1944-1956 orzekali kary śmierci wobec działaczy niepodległościowych, pozostają bezkarni. Mimo że polskie prawo jasno interpretuje wydawane przez nich wyroki jako zbrodnie sądowe, żaden ze sprawców nie został skazany. Wiele wskazuje na to, że ludzie ci nigdy nie zostaną ukarani.
Sędziowie orzekający obecnie w ich procesach w dziewięciu na dziesięć spraw wypuszczają podejrzanych z aresztu lub wydają wyroki uniewinniające. - Nie ulega wątpliwości, że były to zbrodnie przeciwko ludzkości. Trzeba zrobić wszystko, by osądzić i ukarać sprawców - uważa Jerzy Wierchowicz, poseł Unii Wolności, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka.
Sprawiedliwość nierychliwa
Prokuratorzy Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, działającej w ramach Instytutu Pamięci Narodowej, jako zbrodnie sądowe zakwalifikowali 2450 wyroków z lat 1944-1956. Większość prokuratorów i sędziów, którzy doprowadzili do skazania niewinnych ludzi, już nie żyje. Ponad 90 proc. żyjących zbrodniarzy nie stanęło przed sądem. Pobierają wysokie wojskowe emerytury, a na pierwszomajowych galach i pochodach pokazują się w mundurach obwieszonych orderami. Jedną z takich osób jest Wacław Lange z Lublina. W latach 1945-1953 był wojskowym prokuratorem w Warszawie, Białymstoku, Poznaniu i Lublinie. To na podstawie wniesionych przez niego aktów oskarżenia (w stu procentach sfingowanych) na śmierć skazano dwunastu działaczy niepodległościowych (wyroki zostały wykonane). Po zakończeniu kariery prokuratora Wacław Lange odbył roczny kurs prawniczy na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. To wystarczyło, by zdobył uprawnienia adwokackie. Przez następnych kilkadziesiąt lat był szanowanym prawnikiem.
Pod koniec ubiegłego roku aktami spraw, w których oskarżał Wacław Lange, zajęli się prokuratorzy IPN. Langemu postawiono zarzuty podżegania do 12 zabójstw. Za takie czyny w polskim prawie grozi co najmniej osiem lat więzienia, a podejrzanego o to przestępstwo prokurator powinien tymczasowo aresztować. Sąd pierwszej instancji zatwierdził wniosek i w styczniu tego roku Wacław Lange trafił za kratki. Ale tylko na kilka dni. Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie postanowienie o areszcie uchylił.
Niebezpieczna wykładnia SN
Kilka tygodni temu Izba Wojskowa Sądu Najwyższego utrzymała w mocy wyrok uniewinniający płk. Wacława Krzyżanowskiego, byłego prokuratora z Gdańska, który w 1946 r. domagał się przed sądem kary śmierci dla Danuty Siedzik, sanitariuszki Armii Krajowej z oddziału Łupaszki (wyrok wykonano). Sąd pierwszej instancji, który Krzyżanowskiego uniewinnił, dał wiarę jego tłumaczeniom. Prokurator twierdził, że była to pierwsza tego typu sprawa w jego karierze. Nie zdawał sobie sprawy, że bierze udział w zbrodniczym procesie.
Sąd Najwyższy podtrzymał wyrok uniewinniający. Z ustnego uzasadnienia wynika, że prokuratorzy i sędziowie w ogóle nie powinni odpowiadać za formułowane przez siebie akty oskarżenia i wyroki, jeśli trzymali się litery obowiązujących przepisów prawa. To uzasadnienie jest sprzeczne z przyjętą w demokratycznym świecie wykładnią: jeśli prawo narusza elementarne zasady sprawiedliwości, staje się bezprawiem. Na tej podstawie sądzono zbrodniarzy nazistowskich w Norymberdze czy odpowiedzialnych za zbrodnie totalitarnych reżimów w Portugalii i Grecji. Większość z nich działała zgodnie z obowiązującym wtedy w ich krajach prawem. Jeśli podobna wykładnia pojawi się w uzasadnieniu pisemnym, sprawa Wacława Krzyżanowskiego może się stać niebezpiecznym precedensem.
Gdyby także w innych procesach przeciwko zbrodniarzom sądowym zastosowano wykładnię Izby Wojskowej SN, 43 prowadzone przez prokuratorów IPN śledztwa byłyby stratą czasu. Prokuratorzy instytutu wierzą jednak, że zgromadzone przez nich dowody pozwolą skazać żyjących sprawców zbrodni. Dlatego w najbliższym czasie zamierzają postawić zarzuty kolejnym dwunastu podejrzanym, chcą także doprowadzić do kasacji orzeczonych już wyroków uniewinniających. Kasacja ma dotyczyć także sprawy Wacława Krzyżanowskiego. W IPN są bowiem dokumenty, z których wynika, że stalinowski prokurator kłamał przed sądem, mówiąc, iż nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi, i że była to jego pierwsza sprawa. Okazuje się, że wcześ-niej wniósł o orzeczenie kary śmierci dla 19-letniego mieszkającego w Polsce Niemca, który przekazał UB znaleziony w lesie zardzewiały karabin. Wacław Krzyżanowski dowodził przed sądem, że człowiek ten chciał za pomocą tej broni rozpętać III wojnę światową i oderwać Gdańsk od Polski. Niemca skazano na karę śmierci i stracono. Jego proces był parodią przewodu sądowego. Oskarżony nie znał języka polskiego, mimo to podczas śledztwa i w sądzie nie mógł korzystać z pomocy tłumacza. Zdaniem prokuratorów IPN, nowe dowody umożliwią ponowne postawienie Wacława Krzyżanowskiego przed sądem.
Solidarność prawniczej kasty
- To zaskakujące, że nikogo w Polsce nie skazano za zabójstwo sądowe. Obawiam się, że to skutek "kastowości", jaka obowiązuje w polskim świecie prawniczym. Nasi sędziowie powielają błędy, jakie po wojnie popełniali przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości Republiki Federalnej Niemiec orzekający w sprawach nazistowskich sędziów i prokuratorów. Nie traktowali ich jak winnych zbrodni, lecz kolegów z prawniczej kasty - komentuje prof. Witold Kulesza, szef pionu śledczego IPN.
"Solidarna" postawa funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości nie dotyczy zresztą tylko spraw z czasów stalinowskich. Nadal w składach sędziowskich zasiadają przecież ludzie, którzy w latach 70. i 80. wydawali wyroki na przedstawicieli demokratycznej opozycji. Kilka tygodni temu sędziowski sąd dyscyplinarny nie znalazł podstaw, by pozbawić prawa wykonywania zawodu sędziego Andrzeja Węglowskiego, przewodniczącego wydziału karnego Sądu Rejonowego w Gdyni. W 1986 r. skazał on na dwa i pół roku więzienia mieszkańca tego miasta za to, że w ramach protestu przeciw niedemokratycznym wyborom wypuścił na ulicę świnię z namalowanym na grzbiecie napisem "Ja głosuję".
Błędy młodości
Fałszywa solidarność nie jest jedyną przeszkodą uniemożliwiającą osądzenie żyjących stalinowskich sędziów i prokuratorów. Kilkunastu z nich wiedzie spokojny żywot za granicą, a rządy państw, w których mieszkają, nie kwapią się, by wydać ich w ręce urzędników polskiego wymiaru sprawiedliwości. Swoją niechlubną przeszłość bagatelizują, tłumaczą błędami młodości. W szwedzkiej Uppsali mieszka Stefan Michnik, były sędzia orzekający na początku lat 50. w tak zwanych odpryskowych procesach sprawy Tatara. Składy, w których zasiadał, skazały na karę śmierci kilku oficerów AK i NSZ. Zrehabilitowano ich po 1956 r. Żyjąca w Wielkiej Brytanii prokurator Helena Wolińska w 1950 r. wydała nakaz aresztowania gen. Augusta Fieldorfa (Nila). Rozmowy o jej ekstradycji do Polski utknęły w martwym punkcie.
Jednym z sędziów, którzy skazali na śmierć gen. Fieldorfa, był Igor Andrejew. W czasach PRL został profesorem prawa, jednym z największych autorytetów w tej dziedzinie. Napisał 23 książki; pierwszą zatytułował "Istota przestępstwa w Polsce Ludowej". Jego praca doktorska dotyczyła "istoty czynu w nauce burżua-zyjnej". Podręczniki jego autorstwa zalecano na wydziałach prawa wszystkich polskich uniwersytetów. Andrejew był także współtwórcą kodeksu karnego, który obowiązywał jeszcze trzy lata temu. Przeżył przeszło pięć lat w demokratycznej III RP (zmarł
w 1995 r.), lecz w tym czasie nie postawiono mu żadnych zarzutów. Tymczasem jego udział w zamordowaniu gen. Fieldorfa był faktem powszechnie znanym, opisywanym w publikacjach drugiego obiegu już na początku lat 80.
Zasada względnej bezkarności
W opublikowanym niedawno raporcie Instytutu Maxa Plancka we Freiburgu Polskę zakwalifikowano do krajów, które rozliczając się ze swą niechlubną przeszłością, przyjęły wobec funkcjonariuszy totalitarnego reżimu zasadę względnej bezkarności. W grupie tej znalazły się też m.in. Czechy, Węgry, Argentyna i Chile. Niemcy, stanowczo rozliczające funkcjonariuszy byłej NRD, włączono do grona państw stosujących zasadę bezwzględnej odpowiedzialności za zbrodnie totalitaryzmu. - Opisanie przez prawo zbrodni sądowych, znalezienie i przynajmniej symboliczne ukaranie ich sprawców jest konieczne, by polskie sądownictwo odzyskało społeczne zaufanie. Ceną za zaniechanie byłby relatywizm moralny i prawny, zamazujący granice między dobrem i złem - przestrzega senator Krzysztof Piesiewicz.
Sędziowie orzekający obecnie w ich procesach w dziewięciu na dziesięć spraw wypuszczają podejrzanych z aresztu lub wydają wyroki uniewinniające. - Nie ulega wątpliwości, że były to zbrodnie przeciwko ludzkości. Trzeba zrobić wszystko, by osądzić i ukarać sprawców - uważa Jerzy Wierchowicz, poseł Unii Wolności, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka.
Sprawiedliwość nierychliwa
Prokuratorzy Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, działającej w ramach Instytutu Pamięci Narodowej, jako zbrodnie sądowe zakwalifikowali 2450 wyroków z lat 1944-1956. Większość prokuratorów i sędziów, którzy doprowadzili do skazania niewinnych ludzi, już nie żyje. Ponad 90 proc. żyjących zbrodniarzy nie stanęło przed sądem. Pobierają wysokie wojskowe emerytury, a na pierwszomajowych galach i pochodach pokazują się w mundurach obwieszonych orderami. Jedną z takich osób jest Wacław Lange z Lublina. W latach 1945-1953 był wojskowym prokuratorem w Warszawie, Białymstoku, Poznaniu i Lublinie. To na podstawie wniesionych przez niego aktów oskarżenia (w stu procentach sfingowanych) na śmierć skazano dwunastu działaczy niepodległościowych (wyroki zostały wykonane). Po zakończeniu kariery prokuratora Wacław Lange odbył roczny kurs prawniczy na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. To wystarczyło, by zdobył uprawnienia adwokackie. Przez następnych kilkadziesiąt lat był szanowanym prawnikiem.
Pod koniec ubiegłego roku aktami spraw, w których oskarżał Wacław Lange, zajęli się prokuratorzy IPN. Langemu postawiono zarzuty podżegania do 12 zabójstw. Za takie czyny w polskim prawie grozi co najmniej osiem lat więzienia, a podejrzanego o to przestępstwo prokurator powinien tymczasowo aresztować. Sąd pierwszej instancji zatwierdził wniosek i w styczniu tego roku Wacław Lange trafił za kratki. Ale tylko na kilka dni. Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie postanowienie o areszcie uchylił.
Niebezpieczna wykładnia SN
Kilka tygodni temu Izba Wojskowa Sądu Najwyższego utrzymała w mocy wyrok uniewinniający płk. Wacława Krzyżanowskiego, byłego prokuratora z Gdańska, który w 1946 r. domagał się przed sądem kary śmierci dla Danuty Siedzik, sanitariuszki Armii Krajowej z oddziału Łupaszki (wyrok wykonano). Sąd pierwszej instancji, który Krzyżanowskiego uniewinnił, dał wiarę jego tłumaczeniom. Prokurator twierdził, że była to pierwsza tego typu sprawa w jego karierze. Nie zdawał sobie sprawy, że bierze udział w zbrodniczym procesie.
Sąd Najwyższy podtrzymał wyrok uniewinniający. Z ustnego uzasadnienia wynika, że prokuratorzy i sędziowie w ogóle nie powinni odpowiadać za formułowane przez siebie akty oskarżenia i wyroki, jeśli trzymali się litery obowiązujących przepisów prawa. To uzasadnienie jest sprzeczne z przyjętą w demokratycznym świecie wykładnią: jeśli prawo narusza elementarne zasady sprawiedliwości, staje się bezprawiem. Na tej podstawie sądzono zbrodniarzy nazistowskich w Norymberdze czy odpowiedzialnych za zbrodnie totalitarnych reżimów w Portugalii i Grecji. Większość z nich działała zgodnie z obowiązującym wtedy w ich krajach prawem. Jeśli podobna wykładnia pojawi się w uzasadnieniu pisemnym, sprawa Wacława Krzyżanowskiego może się stać niebezpiecznym precedensem.
Gdyby także w innych procesach przeciwko zbrodniarzom sądowym zastosowano wykładnię Izby Wojskowej SN, 43 prowadzone przez prokuratorów IPN śledztwa byłyby stratą czasu. Prokuratorzy instytutu wierzą jednak, że zgromadzone przez nich dowody pozwolą skazać żyjących sprawców zbrodni. Dlatego w najbliższym czasie zamierzają postawić zarzuty kolejnym dwunastu podejrzanym, chcą także doprowadzić do kasacji orzeczonych już wyroków uniewinniających. Kasacja ma dotyczyć także sprawy Wacława Krzyżanowskiego. W IPN są bowiem dokumenty, z których wynika, że stalinowski prokurator kłamał przed sądem, mówiąc, iż nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi, i że była to jego pierwsza sprawa. Okazuje się, że wcześ-niej wniósł o orzeczenie kary śmierci dla 19-letniego mieszkającego w Polsce Niemca, który przekazał UB znaleziony w lesie zardzewiały karabin. Wacław Krzyżanowski dowodził przed sądem, że człowiek ten chciał za pomocą tej broni rozpętać III wojnę światową i oderwać Gdańsk od Polski. Niemca skazano na karę śmierci i stracono. Jego proces był parodią przewodu sądowego. Oskarżony nie znał języka polskiego, mimo to podczas śledztwa i w sądzie nie mógł korzystać z pomocy tłumacza. Zdaniem prokuratorów IPN, nowe dowody umożliwią ponowne postawienie Wacława Krzyżanowskiego przed sądem.
Solidarność prawniczej kasty
- To zaskakujące, że nikogo w Polsce nie skazano za zabójstwo sądowe. Obawiam się, że to skutek "kastowości", jaka obowiązuje w polskim świecie prawniczym. Nasi sędziowie powielają błędy, jakie po wojnie popełniali przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości Republiki Federalnej Niemiec orzekający w sprawach nazistowskich sędziów i prokuratorów. Nie traktowali ich jak winnych zbrodni, lecz kolegów z prawniczej kasty - komentuje prof. Witold Kulesza, szef pionu śledczego IPN.
"Solidarna" postawa funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości nie dotyczy zresztą tylko spraw z czasów stalinowskich. Nadal w składach sędziowskich zasiadają przecież ludzie, którzy w latach 70. i 80. wydawali wyroki na przedstawicieli demokratycznej opozycji. Kilka tygodni temu sędziowski sąd dyscyplinarny nie znalazł podstaw, by pozbawić prawa wykonywania zawodu sędziego Andrzeja Węglowskiego, przewodniczącego wydziału karnego Sądu Rejonowego w Gdyni. W 1986 r. skazał on na dwa i pół roku więzienia mieszkańca tego miasta za to, że w ramach protestu przeciw niedemokratycznym wyborom wypuścił na ulicę świnię z namalowanym na grzbiecie napisem "Ja głosuję".
Błędy młodości
Fałszywa solidarność nie jest jedyną przeszkodą uniemożliwiającą osądzenie żyjących stalinowskich sędziów i prokuratorów. Kilkunastu z nich wiedzie spokojny żywot za granicą, a rządy państw, w których mieszkają, nie kwapią się, by wydać ich w ręce urzędników polskiego wymiaru sprawiedliwości. Swoją niechlubną przeszłość bagatelizują, tłumaczą błędami młodości. W szwedzkiej Uppsali mieszka Stefan Michnik, były sędzia orzekający na początku lat 50. w tak zwanych odpryskowych procesach sprawy Tatara. Składy, w których zasiadał, skazały na karę śmierci kilku oficerów AK i NSZ. Zrehabilitowano ich po 1956 r. Żyjąca w Wielkiej Brytanii prokurator Helena Wolińska w 1950 r. wydała nakaz aresztowania gen. Augusta Fieldorfa (Nila). Rozmowy o jej ekstradycji do Polski utknęły w martwym punkcie.
Jednym z sędziów, którzy skazali na śmierć gen. Fieldorfa, był Igor Andrejew. W czasach PRL został profesorem prawa, jednym z największych autorytetów w tej dziedzinie. Napisał 23 książki; pierwszą zatytułował "Istota przestępstwa w Polsce Ludowej". Jego praca doktorska dotyczyła "istoty czynu w nauce burżua-zyjnej". Podręczniki jego autorstwa zalecano na wydziałach prawa wszystkich polskich uniwersytetów. Andrejew był także współtwórcą kodeksu karnego, który obowiązywał jeszcze trzy lata temu. Przeżył przeszło pięć lat w demokratycznej III RP (zmarł
w 1995 r.), lecz w tym czasie nie postawiono mu żadnych zarzutów. Tymczasem jego udział w zamordowaniu gen. Fieldorfa był faktem powszechnie znanym, opisywanym w publikacjach drugiego obiegu już na początku lat 80.
Zasada względnej bezkarności
W opublikowanym niedawno raporcie Instytutu Maxa Plancka we Freiburgu Polskę zakwalifikowano do krajów, które rozliczając się ze swą niechlubną przeszłością, przyjęły wobec funkcjonariuszy totalitarnego reżimu zasadę względnej bezkarności. W grupie tej znalazły się też m.in. Czechy, Węgry, Argentyna i Chile. Niemcy, stanowczo rozliczające funkcjonariuszy byłej NRD, włączono do grona państw stosujących zasadę bezwzględnej odpowiedzialności za zbrodnie totalitaryzmu. - Opisanie przez prawo zbrodni sądowych, znalezienie i przynajmniej symboliczne ukaranie ich sprawców jest konieczne, by polskie sądownictwo odzyskało społeczne zaufanie. Ceną za zaniechanie byłby relatywizm moralny i prawny, zamazujący granice między dobrem i złem - przestrzega senator Krzysztof Piesiewicz.
Więcej możesz przeczytać w 19/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.