Żyć nie umierać
W przerwach między spotkaniami AA próbuje przetrwać, odgrywając klauna na przyjęciach urodzinowych, prowadząc chałtury w supermarketach i rozgrzewając publiczność w studiu telewizyjnym. Mając przed sobą perspektywę jedynie trzech miesięcy życia, postanawia zrobić to, co każdy w jego sytuacji – zmierzyć się z demonami przeszłości.
Reżyser Maciej Migas pokazuje nam najbardziej intymne momenty z życia Bartosza. Mimowolnie gwałcimy jego prywatność, obserwujemy ciche łzy, przeglądanie fotografii, nieudane próby dodzwonienia się do bliskich. „Żyć nie umierać” jednak nie jest filmem o śmierci, jak może sugerować tytuł. Stanowi on portret walki – walki o życie, a w wypadku klęski walki o pamięć.
Bartosz Kolano jest zaleczonym alkoholikiem – przez ponad dwadzieścia lat niszczył życie wszystkim, których kochał. Przed zakończeniem swojej marnej egzystencji postanawia spróbować zadośćuczynić tym, których skrzywdził. Trudno nawet nazwać przeprosiny szczerymi, ponieważ nie pamięta tego, co robił podczas swoich ekscesów alkoholowych. Niestety widz nie musi się nad tym zastanawiać – zazwyczaj do pojednania nie dochodzi. Otoczenie odwróciło się od Bartosza i nawet nie daje mu szansy na wytłumaczenie się, a co gorsze – pożegnanie.
Film pokazuje, że los nie daje drugiej szansy – delikatnym eufemizmem będzie stwierdzenie, że główny bohater zrujnował sobie życie. Wcielający się w główną rolę Tomasz Kot pokazał desperację i bezradność sytuacji, w jakiej znalazł się jego bohater. Ale jest to jedynie ułamek tego, co widzimy w filmie, momenty zwątpienia. Bartek nie poddaje się, wola walki rośnie wraz ze zbliżającym się końcem seansu. Wtóruje mu jego najlepszy przyjaciel, Żuk, który szczerym humorem daje mu to, co jest teraz najważniejsze – komizmem rozładowuje napiętą sytuację. Bohaterowie nie śmieją się z umierania – śmieją się z uników i potknięć podczas potyczki ze Śmiercią.
„Żyć nie umierać” jest komediodramatem, który swoją lekkością próbuje zaangażować widzów w seans. Migas nie każe nam współczuć bohaterowi z powodu przeżywanego dramatu – wolałby, żebyśmy go zwyczajnie polubili. Niestety reżyser zatraca się w próbie rozładowania napięcia – Bartka zaczyna leczyć wietnamski specjalista medycyny naturalnej, a onkolog okazuje się luzakiem rzucającym mięsem. Pojedyncze sceny potrafią śmieszyć, dopóki nie wracamy do głównego wątku. Obraz zaczyna nużyć i staje się kolejną, przeciętną opowieścią o walce z chorobą. W konsekwencji film nie wciąga i nie obchodzi nas, jak ta historia się skończy – ważne, żeby w końcu to nastąpiło.
Ocena: 5/10