Top 5: kino braci Coen
„Barton Fink” (1991)
Michał Nawrocki-Utratny: Wiwat kryzys twórczy! Gdyby nie takowy, „Barton Fink” nigdy by nie powstał. Scenariusz do tego filmu napisano w zaledwie trzy tygodnie, kiedy Ethan i Joel Coenowie mierzyli się z problemami produkcyjnymi w trakcie realizacji „Ścieżki strachu”. Wkrótce po zakończeniu zdjęć do filmu z Gabrielem Byrnem bracia zabrali się za realizację opowieści o powieściopisarzu zatrudnionym przez wielkie hollywoodzkie studio do napisania scenariusza filmowego. Akcja filmu dzieje się w latach 40., w których łączą się tematy społeczne, polityczne i kulturowe. W tle historii jest przecież faszyzm, wykorzystywanie robotników i nierówności społeczne idealnie zarysowane w konflikcie głównego bohatera, ubogiego faceta reprezentującego wysoką kulturę, z reprezentantami studia – prymitywami dorabiającymi się coraz większych majątków. „Barton Fink” zdobył szereg w pełni zasłużonych nagród. Jest wspaniałą, ponadczasową opowieścią, poematem ku czci wszystkich niespełnionych twórców, a do tego gatunkowym miszmaszem łączącym w sobie jeszcze czarną komedię, buddy-movies, horror i film noir. Wszystko to podlane jest cudownymi muzycznymi kompozycjami mistrza Cartera Burwella. Prawdziwa perełka w dorobku braci Coenów.
„Fargo” (1996)
Piotr Nowakowski: Pisząc scenariusz do „Fargo”, żaden z braci Coen nie podejrzewał, iż to właśnie ten film wyniesie ich na szczyty i zapisze się w historii kinematografii jako jeden z najbardziej kultowych. Niech nie zwiedzie Was opis fabuły, który może sugerować, iż Coenowie stworzyli mało oryginalną komedię pomyłek. „Fargo” zawiera elementy pełnokrwistego dramatu i trzymającego w napięciu thrillera, a wpisane w ich styl elementy czarnej komedii tylko dopełniają całości. Tutaj nikt nie podąża wydeptaną ścieżką narracyjną, bohaterowie podejmują zaskakujące decyzje, a skutki tych decyzji fundują widzom prawdziwy rollercoaster. Jest klimatycznie, drobnomieszczańsko i – pomimo zimowych krajobrazów – bardzo duszno. Swój niesamowity klimat „Fargo” zawdzięcza nie tylko genialnie rozpisanym, inteligentnym dialogom i niezapomnianej ścieżce dźwiękowej, ale przede wszystkim postaciom, w które wcielili się prawdziwi mistrzowie sztuki aktorskiej (Macy, Buscemi, McDormand). To wielkie kino, które odkrywa się za każdym razem na nowo.
„Big Lebowski” (1998)
Jan Stąpor: „Big Lebowski” to film kultowy nie tyle w dorobku braci Coen, co w całej współczesnej kinematografii. Jak bowiem inaczej zakwalifikować obraz zasilony niesamowitą plejadą gwiazd, w którym wszystko rozchodzi się o… dywan? Nie jest to jednak byle jaki dywan – jest on bowiem własnością Kolesia granego przez Jeffa Bridgesa. Do dzisiaj uważa się, że rola zarośniętego gościa, który chodzi na zakupy w szlafroku i klapkach, zaś wieczorem relaksuje się w wannie przy odgłosach godowych waleni, miała silny wpływ na całą późniejszą karierę Bridgesa. Ta komedia kryminalna jest równie niesamowitą komedią pomyłek, co ciekawie zawiązaną intrygą, w której dywan pełni wzorcowy punkt spajający wszystkie niedorzeczne wydarzenia. A przy tym obraz Coenów nie oszczędza nikogo ani niczego: Żydów, wojny w Wietnamie, amerykańskiego stylu życia czy powszechnego dostępu do broni. I może to jest właśnie najpiękniejsze w „Big Lebowskim” – że jest to obraz o wszystkim i o niczym zarazem.
„To nie jest kraj dla starych ludzi” (2007)
Jędrzej Dudkiewicz: Z dziełem tym związana jest w moim przypadku pewna anegdota. Otóż jest to jedyny film, po obejrzeniu którego natychmiast wygłosiłem opinię, że właśnie widziałem produkcję, która zgranie najważniejsze Oscary. Tak też się stało. I nic dziwnego, bo bracia Coen to niesamowicie solidna firma, która nigdy nie zawodzi. „To nie jest kraj dla starych ludzi” jest świetną ekranizacją równie świetnej książki Cormaca McCarthy’ego – Coenom udało się idealnie odwzorować ponury, pozbawiony wszelkiej nadziei klimat opowieści o, między innymi, naturze zła i tego, że jest ono niezrozumiałe (podobnie było w „Fargo”). Tutaj zło jest uosabiane przede wszystkim przez Antona Chigurha, co do którego nie można mieć 100% pewności, czy jest postacią rzeczywistą, czy po prostu symbolizuje nieubłagane fatum – a przynajmniej warto pobawić się tą teorią. „To nie jest kraj dla starych ludzi” to w zasadzie film bardziej do podziwiania, niż do lubienia, gdyż trudno tu całkowicie kibicować którejś z postaci – najsympatyczniejszy szeryf Bell nie ma mocy sprawczej, by zapobiec tragicznym wydarzeniom. Coenowie wpisują też całość w kontekst wojny w Wietnamie oraz konserwatywnego zwrotu obyczajowego, który nastąpił za prezydentury Ronalda Reagana. Dodajcie do tego znakomite aktorstwo, napięcie i wybitne zdjęcia, a otrzymacie film po prostu doskonały.
„Co jest grane, Davis?” (2013)
Dominika Pietraszek: W „Co jest grane, Davis?” bracia Coen przyglądają się amerykańskiej scenie folkowej przełomu lat 60. i 70. Mimo że Llewynowi Davisowi nie brakuje talentu ani serca do muzyki, to drogę na szczyt blokuje mu kwestia najbardziej prozaiczna – pieniądze. Mężczyzna traktuje muzykowanie jako duchową misję, dlatego też jego krążek demo nosi tytuł „Inside Llewyn Davis”. Śpiewa o rzeczach dla siebie najistotniejszych – o śmierci, wolności i podróży – choć zdaje sobie sprawę, że lepiej sprzedają się humorystyczne piosenki o Kennedym. Artyzm zostaje tu zdeprecjonowany dwukrotnie. Raz w scenie, w której bohater śpiewa ojcu balladę, po czym okazuje się, że skupienia słuchacza nie wywołał zachwyt czy wzruszenie piosenką, lecz… czynność fizjologiczna. Kolejny cios Llewyn przyjmuje w trakcie spotkania z producentem Budem Grossmanem. Słyszy wtedy: „Nie widzę w tym pieniędzy. Jesteś dobry, ale nie zielony”. Reżyserski duet kreśli tu bardzo szczery obraz branży muzycznej, którą od dawien dawna steruje pieniądz.