Czy Austria pójdzie ścieżką Brexitu?

Dodano:
Wybory Austria Źródło: Fotolia / niyazz
Powtórka wyborów prezydenckich w Austrii może doprowadzić do zwycięstwa Norberta Hofera, a w konsekwencji do rozpisania referendum podobnego do tego, które doprowadziło do Brexitu.

Stało się to czego obserwatorzy austriackiej sceny politycznej obawiali się od kilku tygodni: Trybunał Konstytucyjny unieważnił wynik wyborów prezydenckich. Austriacy będą musieli jeszcze raz udać się do urn, by powtórzyć drugą turę, czyli starcie Norberta Hofera kandydata antyeuropejskich wolnościowców (FPÖ) i popieranego przez Zielonych Alexandra Van der Bellena. Poprzednio Bellen uznany został za zwycięzcę, jednak różnica była tak niewielka, a skala nieprawidłowości (oszustw?) tak duża, ze jedyną możliwością okazuje się powtórka wyborów.

W oficjalnym uzasadnieniu decyzji nie ma mowy o możliwych fałszerstwach a jedynie o tym, że odnotowano uchybienia polegające np. na braku mężów zaufania przy liczeniu głosów korespondencyjnych. Tak czy inaczej Trybunał musiał uznać, że „źle się dzieje w państwie austriackim”. Nie można było zignorować stwierdzenia 164 tys. głosów nieważnych, co przy minimalnej różnicy głosów oddanych na obu kandydatów miało rozstrzygający wpływ na ostateczny wynik głosowania.

Decyzja ta wystawia niezbyt pochlebną cenzurkę austriackiej demokracji tym bardziej, ze już wcześniej zdecydowano o powtórzeniu wyborów samorządowych w jednej z dzielnic Wiednia (Leopoldstadt). Stawia też w trudnej sytuacji zwolenników „poprawiania” wyborów, które poszły nie po myśli zwolenników europejskiego status quo – tak jak stało się to we Francji czy Irlandii. Skoro wówczas można było wzywać do urn Francuzów i Irlandczyków, by przestali ociągać się z popieraniem niepodobającego się im projektu europejskiego to tym bardziej nie można ograniczać Austriaków, choć w przypadku ich kraju chodzi akurat o coś dokładnie przeciwnego.

To oczywiste, że konieczność powtórzenia wyborów prezydenckich tym razem nie jest jedynie zmartwieniem Austrii. Hofer tydzień wcześniej udzielił gazecie „Österreich” wywiadu, w którym zapowiedział, że w razie zwycięstwa opowie się za przeprowadzeniem w Austrii referendum podobnego do tego, które skończyło się wstrząsem w Wielkiej Brytanii. Możliwość takiego rozwoju wypadków musi przerażać brukselską centralę Unii Europejskiej bowiem ewentualny plebiscyt w Austrii zapoczątkowałby reakcje łańcuchową: własnego referendum domagają się eurosceptycy i antyunijni populiści w co najmniej sześciu państwach, w tym tak ważnych dla „twardego jądra Europy”  jak Francja, Włochy czy Holandia. „Brytyjska zaraza” szerzy się zresztą dalej - zaledwie kilka dni temu wpływowy węgierski minister, szef urzędu premiera János Lázár  wzbudził konsternację wyrażając „prywatną opinię” zgodnie z którą „potrafiłby sobie wyobrazić wyjście Węgier z UE”. Z podobną propozycją wyszedł prezydent Czech Miloš Zeman. Za chwilę odezwać mogą się kolejni politycy.

Tymczasem unijna wierchuszka w Brukseli, z szefem Komisji Europejskiej Jean-Claude Junckerem rękami i nogami broni się przed uznaniem własnej odpowiedzialności za cokolwiek. Brytyjczycy mają się wynieść a potem ma być „business as usual”. W tle stoi przekonanie, że europejski patchwork naderwany w okolicach kanału La Manche uda się jakoś zacerować dobrze znanymi do tej pory metodami. Jeśli jednak powtórzone wybory w Austrii przyniosą zwycięstwo Hofera to na europatchworku pojawi się kolejne rozdarcie. Może wtedy do Junckera i jego kolegów dotrze wreszcie, że naprawianie Europy powinni zacząć od siebie samych. Strofowanie wszystkich rzekomo niedorosłych do zaakceptowania ich wizji na nic się już nie zda. 

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...