Afera podsłuchowa: To było śledztwo polityczne. Nikt z nas nie chciał robić tej sprawy
Dotarliśmy do policjanta, który w 2014 i 2015 roku był członkiem specjalnej grupy w Komendzie Głównej Policji, mającej za zadanie rozwikłanie afery podsłuchowej. Nasz rozmówca opowiedział, co opisaliśmy kilka tygodni temu, że funkcjonariusze z tej grupy w 2014 roku włamywali się do redakcyjnych skrzynek mailowych dziennikarzy, którzy ujawnili aferę taśmową. Chcieli zdobyć nagrania i ustalić dziennikarskie źródła. Informacja o tych włamaniach była podawana w trakcie odpraw wspomnianego zespołu, w obecności kilkunastu osób. Dziś ciąg dalszy relacji policjanta, który opowiada, jak funkcjonowała policyjna grupa.
To była sprawa polityczna
– Była duża niechęć w CBŚP do robienia tej sprawy. A to dlatego, że historia od A do Z była polityczna. To znaczy bohaterami nagrań byli politycy i politycy oczekiwali szybkich efektów przy jej wyjaśnianiu. Na dodatek to sprawa, która nigdy nie powinna się znaleźć w obszarze zainteresowania CBŚP. Biuro zajmuje się zorganizowaną przestępczością, zabójstwami, przestępstwami najcięższego kalibru. A tutaj kwestia dotyczyła nielegalnego nagrywania, co jest zagrożone karą do trzech lat pozbawienia wolności. Nie była to sprawa dla CBŚP, lecz dla ABW. Tam, gdzie są politycy, zainteresowanie mediów, presja ministrów, zawsze jest potencjalny syf. Dlatego nikt z nas nie chciał robić tej sprawy.
Przecieki ze śledztwa
Rzecz kolejna wywołująca podskórne napięcie. Jeden z szefów tej grupy jest rodzinnie związany z jedną z osób nagranych u „Sowy&Przyjaciół”. Ten VIP jest ojcem chrzestnym dziecka policjanta, który był jednym z szefów ekipy. Panowie są zaprzyjaźnieni. Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, bo to rodziło uzasadnione podejrzenie, że może dochodzić do przecieków z grupy.
Co robili w śledztwie przykrywkowcy?
Grupa była duża, złożona z funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego Policji i Biura Służby Kryminalnej, jej skład się zmieniał. W sumie w działaniach brało udział kilkadziesiąt osób i dziś miałbym problem z rozpoznaniem wszystkich na ulicy. To nie było tak, że zostaliśmy oddelegowani tylko do afery podsłuchowej. Robiliśmy równolegle swoje sprawy. Działania były wykonywane tak, by szeregowi członkowie grupy nie mieli wiedzy o całości sprawy. Przykład. Dostajesz zadanie sprawdzenia jakiejś osoby, która miała kontakty na przykład z którymś z kelnerów. Po co to robiłeś? Do czego została użyta ta wiedza? To już nie była twoja sprawa. Pełna wiedza zbiegała się u szefów grupy.
Inny przykład. Masz sprawdzić osobę, do której dzwonił figurant ze sprawy afery taśmowej. 9 na 10 to były pudła, bo ktoś się pomylił albo załatwiał jakąś codzienną życiową sprawę, która była bez związku z postępowaniem. Dziesiątki pracochłonnych działań, które nie przynosiły efektów.
Naszego rozmówcę zastanawiało, co wśród niej robili przykrywkowcy, czyli funkcjonariusze, którzy pod fałszywą tożsamością zajmowali się operacjami specjalnymi.
Rozpracowywanie książki
Kiedy ukazała się wasza książka „Afera podsłuchowa” (Wydawnictwo Zysk i S-ka), poddana została dokładnej analizie – śmieszne, bo niektórzy znali ją na pamięć.
Sprawy obyczajowe, a nie afery
Co do polityków i innych bohaterów taśm, to mam wrażenie, że najbardziej obawiali się nie spraw aferalnych związanych z tymi taśmami, lecz historii obyczajowych które mogą z tych nagrań się wyłonić. Krótko mówiąc, obawiali się rzeczy, które mogą im zrujnować życie osobiste i reputacje. Takie mieliśmy sygnały od kierownictwa grupy.
Pilnowano, by śledztwo nie doprowadziło za daleko
Sama sprawa była robiona dziwnie. To znaczy, miał być szybki efekt w postaci aktu oskarżenia. Kelnerzy, Falenta, Rybka i koniec, tak jakby to miało zostać ucięte na pewnym poziomie bez szerszego wyjaśnienia. Takie mieliśmy wrażenie pracując przy tej historii.
Handel nagraniami
Były sygnały świadczące o tym, że odbywa się handel nieujawnionymi nagraniami. Nadal są przecież dziesiątki taśm, które światła dziennego nie ujrzały. Sygnały, że istnieje swoisty nielegalny rynek tych taśm. I że są w to zaangażowani byli oficerowie służb specjalnych. Krótko mówiąc, ktoś za kulisami zrobił sobie z tego intratny biznes. Kupującymi, według spływających do nas doniesień, mieli być nie tylko nagrani, lecz też ci, którzy chcieliby mieć haki na nagranych.
Wątek nie był, niestety, poszerzany, bo tak jak mówiłem: kierownictwo było usatysfakcjonowane, że ma sprawców i wyjaśnioną sprawę. Sprawę, która przecież wcale wyjaśniona nie jest.