R.I.P. Bridget Jones

Dodano:
Oryginalnie Bridget Jones miała być współczesną wersją „Dumy i uprzedzenie”. Bridget jako Elisabeth, Mark Darcy jako pan Darcy, Daniel Cleaver jako pan Wickham. Początkowo zamysł się bronił. Wyobrażacie sobie jednak, że Lizzy rzuca Darcy’ego, bo czuje się samotna, po czym robi najazd na pobliski pułk oficerów, a pan Dary jeszcze ze dwa razy się żeni a potem rozwodzi… Tak właśnie wygląda trzecia część Bridget Jones, przy czym wciąż mamy wierzyć, że romantyczna miłość istnieje, jedynie czasem rozbija się o głupotę zakochanych.

W tej części wszyscy mają już swoje lata… choć zawzięcie udają, że czas ich nie dotyka. Bridget nieźle daje sobie radę w pracy, gdzie w przerwach podczas głównego wydania wiadomości plotkuje z prezenterką Mirandą o swoich ugotowanych jajnikach. Jest szczupła, modnie ubrana i wystarczająco silna, aby udawać szczęśliwą czterdziestotrzyletnią singielkę. Tylko wszyscy jej najbliżsi znajomi mają już dzieci, zatem urodzinowe upijanie się powiązane z sesją terapeutyczną również nie wchodzi w grę. Nawet przyjaciel gej ją wystawia – jedzie adoptować potomka.

Film owocuje w  takie momenty, że zwijałam się ze śmiechu w kinowym fotelu oraz takie, że żenująco patrzyłam w podłogę, zastanawiając się, kto nas wszystkich zmusił, aby godzić się na podobne poziomy głupoty. Prócz głównej fabuły, która jest jak naleśnik z masłem orzechowym, nutellą, bitą śmietaną oraz dodatkowo posypany żelkami – oddzielnie smaczne, razem powodują wymioty – najmocniej broni się drugi plan. Mama Bridget startująca w lokalnych wyborach zyskuje głosy dzięki akceptacji samotnie wychowujących rodziców oraz sama główna bohaterka musi zmierzyć się z rewolucją w mediach, która skupia się głównie na wykorzystaniu portali społecznościowych. Scena, gdy Mark Darcy niesie na rękach rodzącą Bridget pod prąd marszu walczącego o prawa kobiet, który zablokował im drogę do szpitala, jest swoistym prztyczkiem w nos dla obecnych sporów politycznych.

Na koniec mamy ponownie powrót do modelu Jane Austen. Pytanie brzmi tylko, czy smakuje on wystarczająco dobrze po wszystkich perypetiach, przez jakie musieliśmy przejść, aby na niego zasłużyć? Tego nie byłabym już taka pewna.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...