Uważaj, czego pragniesz… – recenzja „Nastolatek”
Sekwencja rozpoczynająca „Nastolatki” wygląda jak zapożyczona z typowego slashera. Noc, las oświetlony blaskiem księżyca w pełni, przerażony chłopak. Rzeczywiście, problemy tożsamościowe to istny horror, jednak obraz Alexandry-Therese Keining eksploruje zupełnie inną niż kino grozy tematykę. Po tej gatunkowej zmyłce oczom widza ukazują się płonące maski oraz tabliczka ze znaczącym napisem: „Jeśli jesteś obojętny na odmienność, ta historia nie jest dla ciebie. Ale jeśli masz oczy szeroko otwarte, to patrz uważnie”. Choć słowa te ewidentnie brzmią jak ostrzeżenie przed „wywrotową” treścią filmu, to wciąż nie dają wyobrażenia o tym, jak głęboko „Nastolatki” zanurzone są w modnym nurcie gender. W skrócie: sok z magicznego kwiatu sprawia, że trzy przyjaciółki zamieniają płeć. Pozostają w męskich ciałach, dopóki nie zmorzy ich sen. Jedna z nich odkrywa, że dopiero jako chłopiec może odetchnąć pełną piersią. Uświadamia sobie, że jest osobą transpłciową, a jej sytuację komplikują dodatkowo miłostki, zawsze o charakterze homoseksualnym. Czy wyobrażacie sobie bardziej tęczowy scenariusz?
Stężenie wątków trans- i homo- jest w „Nastolatkach” wyjątkowo wysokie, lecz nie oznacza to, że szwedzka reżyserka wpłynęła na niezbadane dotąd wody. Kim poznajemy na pięć minut godziną zero, kiedy to transseksualizm bohaterki staje się faktem, rozstajemy się z nią chwilę później. Od dramatu dziewczyny ciekawsza zdaje się baśniowa konwencja opowieści. Kiedy przyjaciółki sadzą tajemnicze nasiono, rozmawiają o gnębiących ich rówieśnikach. „Chciałabym być chłopakiem”, mówi Kim, która czuje się zbyt słaba, aby stanąć w obronie swojej i koleżanek. Roślina rośnie w zadziwiającym tempie, aby niczym legendarny kwiat paproci zapewnić szczęście swoim znalazcom. Wypowiedziane żartem życzenie spełnia się, a Kim zupełnie niechcący potwierdza swe wcześniejsze przypuszczenia: matka natura popełniła błąd. Alexandra-Therese Keining nie jest pierwszą reżyserką, która przeszczepia temat transgenderyzmu na inne gatunki niż dramat, lecz do tej pory chyba nikt nie wykorzystał w ten sposób fantasy.
Baśń napisana przez Szwedkę nie kończy się jednak słowami „żyli długo i szczęśliwie”. Wątek fantasy jest tylko ornamentem, przyczynkiem do rozprawy o płci i jej postrzeganiu. Kim, Momo i Bella to szkolne popychadła, dyskryminowane głównie przez wygląd oraz słabość fizyczną. Ich dręczyciele bez żadnych zastrzeżeń akceptują jednak męskie wersje bohaterek. Dziewczęta, dotąd nieudolne na boisku, po kilku kroplach magicznego soku zdobywają bramki oraz szacunek rówieśników. Dlaczego? Czyżby w metamorfozę wpisane były również nowe uzdolnienia? Fakt, że przemiana ma częściowo długotrwałe skutki – Kim staje się nagle gwiazdą lekcji WF-u – nakazuje inną interpretację. Dziewczyny były ofiarami, bo nie próbowały wyjść z tej roli. Sport teoretycznie jest domeną mężczyzn, więc przyjaciółki stały się szybsze i zwinniejsze. Wystarczyło, że sobie na to pozwolą, wejdą w nową rolę. Mimo że reżyserka próbuje obalić stereotypy płciowe, czasami sama w nie popada. Portretowani przez nią nastoletni chłopcy (ci, którzy są nimi od urodzenia) jak jeden mąż piją, palą, przeklinają. Dziewczęta nawet nie potrafią się zaciągnąć. Tak jakby puszka piwa i papieros były męskim atrybutem…
Film Keining to kolejna – po „Wyznaniach nastolatki” Marielle Heller – ciekawa odsłona kina inicjacyjnego, jaką mógł w tym roku obejrzeć polski widz. Choć oba obrazy podejmują temat odkrywania własnej seksualności, diametralnie się od siebie różnią. Opowieść Amerykanki jest bezpruderyjna i dosłowna, Szwedki – eteryczna i subtelna. Filmy łączy myśl, że samowiedza nie jest dobrem wrodzonym, a nabytym, często za wysoką cenę. Młodzi bohaterowie przechodzą z punktu A do punktu B, stając się przy tym innymi ludźmi. Jak powszechnie wiadomo, kino wielbi metamorfozy.
Ocena: 6/10