"Fukushima, moja miłość" - ciepło w surowej formie
Życie Marie (Rosalie Thomass) wywraca się do góry nogami w dniu, w którym ma wziąć ślub. Do ceremonii nie dochodzi, w wyniku czego dziewczyna ma myśli samobójcze. W końcu postanawia wziąć się w garść i zostawić bolesny rozdział za sobą.
Młoda Niemka dołącza do organizacji Clowns4Help. Przybywa do Japonii z misją społeczną. W 2011 roku w wyniku trzęsienia zmieni Fukushima została dotknięta tsunami i awarią elektrowni jądrowej. Po tej tragedii większość mieszkańców wyjechała. Nieliczni jednak pozostali w przeklętym mieście, głównie osoby starsze.
Marie (Rosalie Thomass) stara się być dobrą animatorką i na różne sposoby umilać Japończykom ze schroniska długie i szare – podobne jeden do drugiego – dni. Organizuje ćwiczenia z hula hop czy pokazy pantomimy. Szybko jednak traci cierpliwość i postanawia wrócić do Niemiec.
Na chwilę przed odlotem jedna z kobiet prosi Marie, by ją gdzieś podwiozła. Dziewczyna posłusznie jedzie z Satomi (Kaori Momoi) do tzw. strefy zero. Okazuje się, że Japonka chce zostać w swoim dawnym domu – a raczej w ruinach, które z niego pozostały. Ostatecznie odnajduje w Marie pomocnika w codziennym sprzątaniu zniszczonych pomieszczeń oraz towarzysza smutnych nocy pełnych duchów z przeszłości. Marie i Satomi to dwie skrajnie różne osobowości, ale z dnia na dzień wiąże je coraz silniejsza więź. Jest ona dla widza wyraźnie odczuwalna. Wywołuje magiczny nastrój i nadaje obrazowi przyjemne ciepło.
„Fukushima, moja miłość”, to film cichy, wyważony, bez fajerwerków. Oparty nawet nie tyle na dialogu, co na ciszy. Emocjach wyrażonych w spojrzeniach i gestach. Nie porywa fabułą, ale czaruje niuansami.
Ocena: 7/10
Autor: Martyna Janas, Movieway