Szukając swojej tożsamości – Piękny kraj (2017)
Johnny (Josh O’Connor) to stereotypowy, angielski prostak. Uwilebia wylewać za kołnierz, zaś codziennego kaca leczy pracą na farmie swoich rodziców. Jego życie zmienia się, gdy do Anglii przyjeżdża rumuński uchodźca – Gheorghe (Alec Secareanu). Johnny, skrywający skrzętnie swój homoseksualizm, który mógłby zostać źle odebrany przez jego otoczenie, pod wpływem przybyłego farmera zaczyna się jednak otwierać.
Kino związane ze środowiskiem LGBT rozkwita w oka mgnieniu. Niektóre festiwale filmowe otwierają specjalne sekcje poświęcone takim produkcjom, zaś międzynarodowe podboje „Moonlight” czy „Życia Adeli” świadczą o uniwersalnej wartości tych historii. Nie dziwota, że odważniej mówi się także o tych sferach, które z homoseksualizmem są ściśle związane, czyli np. o braku tolerancji. Francis Lee bierze zatem na warsztat kraj z mnogością paradoksów. Anglia to z jednej strony londyński tygiel kulturalny, z drugiej zaś zakleszczona w anty-rozwojowych paradygmatach wieś. Idealne miejsce, by osadzić tam gejowskie love story, czyż nie?
Reżyser nie stroni od pewnej stereotypizacji. Johnny ma być, kolokwialnie mówiąc, odpychającym burakiem, ale także intowertycznym gejem, który sam sobie odbiera prawo do szczęścia. Gheorghe jest całkowicie inny – to człowiek ciepły, aczkolwiek ostrożny. Jest w obcym kraju, który daje mu dach nad głową, stabilizację i jakiekolwiek perspektywy, lecz nie do końca chce go zaakceptować jako „swojego”. Lee z lekkością przekartkowuje przed widzem historię tej dwójki, mając na uwadze różnice ich dzielące. Bywa przy tym bardzo dosłowny – sceny bliskości fizycznej są nakręcone z siłą, która przywodzi na myśl bezpardonowość Lanthimosa lub Von Triera. Jednocześnie są jednak intymne, mając w sobie coś z „Ostrożnie, pożądanie” Anga Lee.
Francis Lee nie chce jednak pozostać tylko na płaszczyźnie samego homoseksualizmu. Chociaż kwitnące uczucie Johnny’ego i Gheorghe jest zdecydowanie na pierwszym planie, Anglik sprytnie wplata problemy uprzedzenia obecnego w głowach swoich bohaterów. Rumuńskie pochodzenie funkcjonuje jako przyzwolenie Johnny’ego do wybuchów agresji i niechęci, gdy jego ekranowy partner nie działa po jego myśli. Takie starcia kultur świetnie działają dzięki grze głównych bohaterów, ale także scenariuszowi – obydwaj to postaci zasługujące na sympatię widza, które równie dobrze potrafią zbudować dramaturgię jak i przełamać ją naturalnym komizmem. W „Pięknym kraju” rządzi naturalizm, który z powodzeniem dyktuje nastrój filmu.
Ostatecznie, „Piękny kraj” uwodzi widza, nawet mimo swojej prostoty w formie. Lee nie bawi się w wizualne fajerwerki, w pompatyczną muzykę czy szalone twisty fabularne – to całkowicie nie jego bajka. W rzeczywistości jego filmowi bliżej do ascetycznych, islandzkich „Baranów”, aniżeli mocno hollywoodzkiej „Tajemnicy Brokeback Mountain”. Sens filmu najlepiej oddaje zaś angielski tytuł, brzmiący „God’s Own Country” – miłość to właśnie rodzaj boga. Tego, który nie zna granic ani uprzedzeń.
Ocena: 7/10
Autor: Kajetan Wyrzykowski