11. All About Freedom Festival - Podsumowanie
Zanim jednak o filmach, jeszcze kilka słów o samym festiwalu, którego jestem aktywnym widzem już od przeszło siedmiu lat i który bardzo cenię. Bo nie idzie na łatwiznę, bo stara się przyciągnąć widzów niełatwym repertuarem, co roku poruszającym trudne tematy, filmami, które wielokrotnie nie należą do najprzyjemniejszych. Festiwalem, który stara się treścią zawyżać poprzeczkę, zmuszać do dyskusji, do zastanowienia się nad sytuacją w Polsce i na świecie. Festiwalem, który stara się stawiać na jakość, a nie na ilość. Przeciwnie więc do innych imprez filmowych, zamiast wypełniać dzień seansami od rana do wieczora, dobiera po dwa (w weekendy trzy) filmy dziennie, tak by każdy mógł obejrzeć wszystkie festiwalowe produkcje. Szkoda więc, że znów, jak w poprzednich latach, organizatorzy zapominają by tak ułożyć harmonogram seansów, by można było również bez problemu uczestniczyć w debatach po seansach. One zawsze stanowią ciekawe uzupełnienie do filmów. Denerwujące w tym roku było również (szczególnie na początku) nietrzymanie się harmonogramu, opóźnienia w seansach spowodowane przeciągającymi się koncertami bądź innymi wydarzeniami. Dziś, gdy tak cenny dla każdego z nas jest czas, takie sytuacje nie powinny mieć miejsca. Szczególnie na imprezie, która organizowana jest nie pierwszy raz z rzędu. Albo więc powinno się pomyśleć o innym ułożeniu grafiku, tak aby można było ze wszystkim zdążyć, albo bardziej trzymać się założonych ram czasowych. A piszę to nie dla samej krytyki, ale dlatego, bo tak bardzo cenię All About Freedom, i chciałbym żeby był jak najlepszym festiwalem.
W sumie na tegorocznej edycji AAFF obejrzałem dziewięć filmów fabularnych. Niewątpliwą zaletą programu, który układany jest przez kuratora - Artura Liebharta - jest jego różnorodność. Co roku możemy oglądać filmy pochodzące z całego świata – produkcje, które swoje premiery miały na festiwalach w Cannes i w Berlinie. Niestety nie zabrakło wpadek, czyli filmów nieudanych, nieciekawych, ale na szczęście nie zabrakło również obrazów, które oglądało się z zapartym tchem, które mam nadzieję, już niedługo wejdą do szerszej dystrybucji, by zachwycić widzów na zwykłych pokazach. Wśród najsłabszych filmów AAFF muszę wymienić trzy. Po pierwsze "Ciambra" (3/10), który okazał się być nudną, nieangażującą, nijaką opowieścią o pewnym cygańskim chłopcu, mieszkającym we współczesnych Włoszech. Film oczywisty od początku do samego końca, nudny i niewiele wnoszący. Zawiódł mnie również francuski obraz "Isabelle i mężczyźni" (4/10) z Juliette Binoche. W założeniu trochę inne podejście do wyeksploatowanego gatunku komedii romantycznej, które zawodzi, nie będąc ani komedią, ani filmem romantycznym. Z jednej strony ciekawi tutaj pewne odwrócenie ról - to bohaterka stara się o mężczyzn i to ona między nimi przebiera. Tylko, że bohaterowie zamiast ciekawić, intrygować, są wyłącznie irytujący, a sam film okrutnie przegadany i dosłowny. Koszmarem jest przykładowo scena, gdy bohaterka na głos, do samej siebie, mówi o tym jak się czuje. Coś co nigdy w poważnym kinie nie powinno się zdarzyć. Rozczarowujący okazał się niestety również polski film "Serce miłości" (3/10), czyli spojrzenie na codzienne życie pary artystów. To taka próba wprowadzenia sztuki współczesnej do kina. Całość niestety sprawia wrażenia zlepku scen, jakby improwizowanych, które średnio się ze sobą łączą, nie tworząc płynnej opowieści (co smutne, bo za scenariusz odpowiadał Robert Bolesto, autor scenariuszy do „Ostatniej rodziny”, czy „Hardkor Disko”). I choć aktorzy - świetny Tomasz Poniedziałek i genialna Justyna Wasilewska dają z siebie wszystko, to seans na dłuższą metę męczy i nudzi.
W pewnym sensie rozczarowaniem można nazwać również najnowszy film Michaela Haneke "Happy End" (6/10), który pokazywany był (a jakżeby inaczej) na zamknięcie festiwalu. I choć ta bardzo współczesna opowieść o dysfunkcyjnej, bogatej rodzinie nie jest filmem nieudanym, to jednak od mistrza można by wymagać jednak trochę więcej, oprócz dobrze zagranego, dość ciętego, humorystycznego obrazu. Bo choć jest w tym filmie kilka scen iście genialnych i totalnie rozbrajających, to jednak całość sprawia wrażenie przeciągniętej i jakby zbyt uproszczonej. Znacznie lepiej prezentował się rosyjski film "Łagodna" Siergieja Łoźnicy (7/10), będący opowieścią o pewnej kobiecie, która stara się dostarczyć paczkę dla swojego męża, który odsiaduje wyrok w więzieniu. Paczka, którą kobieta wysłała została do niej zwrócona, dlatego teraz stara się ją dostarczyć osobiście. I odbija się od urzędniczego niezrozumienia, okienkowego "nie, bo nie". Film ten w spokojny, chłodny i wielokrotnie milczący sposób ukazuje absurdy rosyjskiej, prowincjonalnej rzeczywistości, w której skorumpowana władza robi co chce, w której policja sympatyzuje z przestępcami, a zwykły obywatel jest już na starcie na przegranej pozycji. Szkoda tylko, że reżyser w trzecim akcie wykracza poza namacalną rzeczywistość, wkraczając na teren alegorii, fantazji, przez co bardzo osłabia wymowę swojego filmu. Podobny problem trzeciego aktu ma niemiecki obraz "W ułamku sekundy" (7/10) z Diane Kruger, która za swoją rolę została wyróżniona na tegorocznym festiwalu w Cannes. Tu trzeci akt będący wyrazem ludzkiej bezsilności wydaje się trochę rozczarowujący, jakby zbyt filmowy, choć jak pokazuje nasza niedawna polska rzeczywistość o dziwo wcale nie aż tak nieprawdopodobny. A sam film błyszczy najbardziej w drugim akcie, w czasie procesu sądowego. Całość opowiada natomiast o kobiecie, która w wyniku zamachu terrorystycznego traci synka oraz męża, który z pochodzenia był Turkiem. Wszystko wskazuje na to, że za zamachem stała nazistowska grupa. „W ułamku sekundy” jest więc niezwykle aktualną opowieścią o ksenofobii, nietolerancji, nienawiści, która rozgrywa się we współczesnych Niemczech.
Wśród najlepszych produkcji festiwalu wymienić muszę trzy. Po pierwsze "120 uderzeń serca" (7/10), będący opowieścią o gejowskich aktywistach, który dzieje się w czasie epidemii AIDS, jaka w latach 90. panowała we Francji. To obraz mówiący o ludzkiej solidarności, niełatwej miłości, o próbie wymuszenia zmiany, tak potrzebnej by ratować ludzkie życie. Przeciwnie do tytułu (to tempo uderzeń serca podczas większego wysiłku bądź stresu), film ten jest zaskakująco spokojny, skoncentrowany na bohaterach, ale na tyle wciągający, że dwie godziny seansu mijają bardzo szybko. Nie dziwne, że to właśnie ta produkcja została jednogłośnie wyróżniona przez jury festiwalu (w składzie Tomasz Wasilewski, Agata Passent, Tadeusz Sobolewski) jako najlepszy film jedenastej edycji AAFF. To właśnie ta francuska produkcja stoi najbliżej tematów, które są tak bliskie All About Freedom Festival. Najbardziej wstrząsającym obrazem był natomiast "W czterech ścianach życia" (8/10). To niezwykle aktualna opowieść rozgrywająca się w Syrii. Opowieść o wojnie domowej ukazana poprzez jeden dzień z życia pewnej rodziny, ukrywającej się w swoim domu, w bloku, który został już opuszczony przez wszystkich sąsiadów. To historia matki, która stara się za wszelką cenę zachować pozory normalności, chociażby nakłaniając swojego syna do tego by się uczył. Ale wojna nieustannie puka do zaryglowanych drzwi mieszkania, i wkrótce dostanie się do środka. Wstrząsający, rozrywający serce seans, który mrozi krew w żyłach, unaoczniając horror, jaki rozgrywa się teraz na Bliskim Wschodzie.
Dla mnie osobiście najlepszym filmem festiwalu jest "Niemiłość" Andrieja Zwiagincewa (8,5/10). To film po pierwsze przepięknie nakręcony, w którym każda scena jest dogłębnie przemyślana, w którym nie ma ani jednego przypadkowego ujęcia. Kamera zawsze znajduje się w najlepszym miejscu, jest płynnie prowadzona, niemal tańczy na planie, w zjawiskowy sposób prezentując na pozór zwykłe sytuacje. Prowadzenie kamery i zdjęcia są w tym filmie mistrzowskie, a patrzenie na nie sprawia ogromną przyjemność. Dopieszczone jest tu również światło, które tworzy niezwykłą atmosferę kolejnych scen, szczególnie świetnie sprawując się w kilku scenach gdy bohaterowie są nadzy, jednak oświetlenie ustawione jest w taki sposób, że wszystkie wrażliwe miejsca, mimo ruchu postaci zawsze znajdują się w cieniu. Poprzez tą przepiękną formę "Niemiłość" portretuje współczesną Rosję, tą wielkomiejską, tą bogatą, Moskiewską. Ukazuje ludzi uwiązanych w relacjach, które utrzymywane są na pokaz, dla kariery. Ludzi, którzy nie są zdolni do bliskości, których dzieli chłód. To niezwykle aktualna i niezwykle smutna historia, która rozwija się w ciekawym, trochę zaskakującym kierunku (w czasie pierwszego aktu trudno powiedzieć z kim i gdzie tak naprawdę powędrujemy). Opowieść o tym, że na pozór perfekcyjny, bogaty i zadbany świat, nie ma sensu, nie ma przyszłości bez miłości, bo nie jest w stanie zastąpić brak udanych relacji międzyludzkich. Wybitny, niezwykle dzisiejszy film, który ogląda się jednym tchem.
I to na tyle, jeśli chodzi o jedenastą edycję All About Freedom Festival. Nagrodzony przez jury "120 uderzeń serca" ma pojawić się w polskich kinach pod koniec marca przyszłego roku. Najciekawsza moim zdaniem "Niemiłość" ma wyznaczoną premierę na luty. Ciekawe, jaki jeszcze film otrzyma nagrodę publiczności, która przyznawana jest na podstawie głosów oddanych przez widzów festiwalu, po każdym seansie. Właśnie głosy się liczą, zwycięzcę poznamy już wkrótce.