Podstępem skłoniła lekarzy do wycięcia jej zdrowego żołądka, stanie przed sądem. Ciąg dalszy głośnej sprawy z Bełchatowa
W lipcu tego roku cała Polska usłyszała o 24-latce z Gliwic, która oszukując lekarzy z Bełchatowa, doprowadziła do wycięcia jej żołądka, przełyku oraz śledziony. Kobieta przedstawiała bogatą dokumentację medyczną, podpisaną przez licznych fachowców. Z analizy wyników jej badań można było wywnioskować, że potrzebuje natychmiastowej operacji. Problem w tym, że wszystkie składane dokumenty były sfałszowane.
Podczas operacji lekarze nie zauważyli zmian w tkance organów, jednak zabieg przeprowadzili do końca. Później w anonimowym liście nadesłanym z Bełchatowa, matka pacjentki mogła się dowiedzieć, że jej córka nigdy nie miała raka. Kiedy jednak kobieta zgłosiła sprawę w prokuraturze, okazało się, że to jej córka jest najbardziej winna. W poniedziałek 20 listopada sąd zdecydował, że powinna odpowiedzieć za sfałszowanie dokumentów medycznych.
Oprócz tego zarzutu, będzie musiała wytłumaczyć się także z podrobienia podpisu prokuratora, potrzebnego jej do reprezentowania 16-letniego Mateusza z domu dziecka. Psychiatrzy twierdzą, że zarówno pierwszy, jak i drugi akt fałszerstwa to objawy tzw. zespołu Münchhausena. Cierpiący na to schorzenie skarżą się na nieistniejące dolegliwości, symulują objawy, często sami je wywołując (np. połykając ostre przedmioty) po to, aby wymusić na lekarzach hospitalizację oraz operację.
Lekarz musiał podjąć decyzję
Przed sądem mogą stanąć także lekarze, którzy brali udział w diagnozowaniu i operacji kobiety. Chirurg, który operował 24-latkę, udzielił szerokiej wypowiedzi dziennikarzom, którzy pytali go o tę kontrowersyjną sprawę. – Nie zdarzyło się w historii tego kraju, żeby ktoś sfałszował dokumentację medyczną po to, by dać się okaleczyć. Wobec takich przypadków jestem zupełnie bezradny. Trudno mi sobie wyobrazić, żebym każdego pacjenta poddawał najpierw obserwacji psychiatrycznej, czy sobie nie wymyśla choroby. Ja muszę wierzyć pacjentowi, że mnie nie oszukuje, a pacjent musi wierzyć mi, że chcę mu pomóc – mówił w rozmowie z TVN24.
Dodawał, że kobieta miała dużo czasu na zapoznanie się z konsekwencjami operacji, podpisywała wszelkie podsuwane jej przez szpital oświadczenia, a podczas badań przekonywała o istnieniu choroby. Chirurg dodawał też, że kiedy już po „otwarciu” pacjentki i dotarciu do żołądka nabrał wątpliwości co do jej stanu, musiał podjąć trudną decyzję. Gdyby ją zaszył i zażądał powtórzenia badań, nie miałby szansy na powtórzenie operacji. – Gdyby ten nowotwór tam jednak był, czekałaby ją powolna śmierć – tłumaczył.
Udawany rak
24-latka, której sprawę opisała „Gazeta Wyborcza”, od kilku miesięcy skarżyła się na bóle brzucha. Kobieta zgłosiła się do lekarza, który zalecił jej wykonanie serii badań. Specjalista skierował pacjentkę m.in. na gastroskopię oraz histopatologię tkanek i tomografię. Kiedy 24-latka miała już wszystkie wyniki badań, wróciła do lekarza z prośbą o diagnozę. Onkolog stwierdził, że pacjentka ma nowotwór żołądka, dlatego powinna jak najszybciej zgłosić się do szpitala. Lekarz zalecił 24-latce aby wybrała szpital w Bełchatowie, ponieważ placówka ta specjalizuje się w tego typu operacjach.
Młoda kobieta pokazała lekarzom dokumentację medyczną, z której wynikało, że była wcześniej hospitalizowana, miała wykonaną tomografię, pięć gastroskopii, a w ciągu kilku miesięcy schudła 10 kg. Diagnoza lekarzy wskazywała na konieczność resekcji chorych narządów. Dopiero podczas operacji chirurdzy mieli wątpliwości odnośnie stanu pacjentki, ponieważ nie dostrzegli żadnych zmian nowotworowych. Po konsultacji i naradzie, chirurg prowadzący stwierdził, że narządy trzeba jednak wyciąć.